44.

4K 147 0
                                    

Wykręciłam numer do rodzicielki i z pobłażnością czekałam,aż odbierze.

-Halo.-usłyszałam głos jakiejś młodej osoby.
-Czy rozmawiam z Jasmine?
-Nie, rozumiem,że mam podać ją do telefonu?
-Tak.

Cisza w słuchawce była tak głucha jak uliczka i krawężnik chodnika, na którym siedziałam.

-Tak?
-Mamo...
-Cara? Skarbie co się dzieje?
-Miałaś rację piłkarzyk nie jest dla mnie stworzony.
-Huh...wiedziałam,że przejżysz kiedyś na oczy.Gdzie jesteś?
-Nie wiem. Siedzę na jakimś chodniku,nawet żadnej żywej duszy nie widać.
-Ojej..
-Co?
-Jesteś na bezdomnej dzielnicy. Już wysłałam po ciebie Frederico. Niedługo będzie.
-Dziękuje Mamo.
-Nie ma za co. Porozmawiamy w domu a teraz nigdzie się nie ruszaj Fredo zaraz będzie.
-Pa.

Cisza w woku mnie była dziwnie podejżana. Z tego co mama mówiła to,że jest to bezdomna dzielnica a ja raczej powiedziałabym,że wymarła ulica z rozwalonym płotem i śmiećmi na ulicy. Totalnie jak wyrwana scena z The Walking Dead, tylko,że tu nie ma zombie.

Usłyszałam kroki za sobą co lekko mnie przeraziło.

-Przepraszam..-usłyszałam cichy głos chłopczyka, po chwili usiadł koło mnie.Widać,że był lekko przerażony i brudny z podartymi ubraniami.
-Tak? Stało ci się coś?
-Nie. Tylko chciałem spytać, skąd Pani się tu wzięła. Nie wygląda Pani na bezdomną ani na jakąś chorą. Tylko na...
-Tylko na...?
-Na jakąś bogatą osobę.
-Ze złamanym sercem, chorą psychicznię.
-Tego nie powiedziałem.-szepną spoglądając na swoj podarte trampki.
-Wiem. Jak masz na imię?
-Rodzice mówili,że obcymi nie powinno się rozmawiać.
-Ale sam do mnie podszedłeś.-wspomniałam.
-Billy.
-Cara miło mi.-podałam mu dłoń a on ścisną niepewnie.
-Co tutaj robisz?-zapytał cichutko.
-Czekam na kolege.Długo tu jesteście ze swoją rodziną?
-Od pięciu lat. Tata z mamą stracili pracę i nie mieliśmy się gdzie podziać,więc znaleźliśmy się tutaj.A ty?
-Ja co?
-Kim jesteś?
-Cara Rodriguez była dziewczyna Neymara z Fc Barcelony i zdesperowana nastolatka z dobrym sercem.
-Znam go widziałem go kiedyś, zawsze chciałem być tak jak on.
-Moim zdaniem jak go nie poznasz osobiście to każdy uważa,że jest idealny z dobrym sercem ale tak naprawdę to skończony dupek.
-Musiał zajść ci głęboko za skórę.-zaczął się śmiać.
-A żebyś wiedział.-odpowiedziałam mu uśmiechem.-Ile masz lat?
-Trzynaście a ty Cara?
-Dziewiętnaście. Gdzie są twoi rodzice?
-W domu na wzgórzu, zajmują się moją młodszą chorą siostrą.
-Oh..zaprowadzisz mnie tam.
-Po co? I nie sądze aby był to dobry pomysł. Moi rodzice nie ufają obcym.
-Chciałabym pomóc.
-Niby jak nie jesteś Brusem Wszechmogącym Cara.
-Może i nie jestem, ale mam pieniądze Billy a wam mogą się przydać na jedzenie,ubrania i dla twojej chorej siostry.
-To jakiś podstęp?-zapytał niepewnie.
-Wiem,że jesteś już dużym facetem i boisz się o swoją rodzinę ale ja nie mam złych zamiarów Bill.
-Boję się,że rodzice będą się na mnie drzeć.
-Jestem z tobą.

Billy ruszył między uliczką dopiero w tedy można było dostrzec jego pełny wygląd. Jak na trzynastolatka był całkiem umięśniony jego kruczo-czarne włosy były zaczesane do tyłu a pojedyncze loki opadały mu na twarz. Miał na sobię zielono-czarną koszulę w kratę,która jak wiadomo była brudna i podziurawiona na jego biodrach opinały się czarne rybaczki za kolano. Chłopiec szedł bacznie omijając,każdą przeszkodę na swojej drodze. Zatrzymał się przed płotem z siatki drucianej.
-Zmieścisz się?-zapytał a ja dostrzegłam niewielką dziurę.
-No chyba,aż tak gruba nie jestem.
-Nic nie mówiłem.-uśmiechnął się i przeszedł przez otwór. Schywliłam się do pozycji militarnej czyli człoganie. Po takim wypadzie, przyda się ciepła kompiel. Znalazłam się po drugiej stronie z pełnym uśmiechem na twarzy.
-A nie mówiłam.-prychnęłam.
-Czy ty taka od urodzenia jesteś upierdliwa czy teraz ci się zebrało?
-Huh..czy ty zawsze jesteś mistrzem riposty?
-Zdarza się. W sumie uczyłem się od najlepszych.-Billy ruszył biegiem w stronę niewielkiej skarpy. Na szczycie znajdowała się niewielka chatka.
-Ej Billy! To nie maraton!-krzyknęłam biegnąc za nim.-Upierdliwy dzieciak.-szepnęłam sama do siebie z małym zadziornym uśmieszkiem.

~

Chłopiec otworzył drzwi małej chatki,nie pewnie moja noga zrobiła krok do przodu.
-Mamo mamy gościa.-powiedział Billy do średniej brunetki. Kobieta odwróciła się i spiorunowała mnie zwrokiem.
-Mówiłam ci abyś nie przyprowadzał tutaj obcych.-warknęła na niego.-Gerard chodź tutaj szybko.
W mgnieniu oka w pomieszczeniu pojawił się wysoki mężczyzna po czterdziestce.
-O co chodzi Eva?-kobieta wskazała na mnie.
-Billy co ja ci mówiłem o obcych? Nie ufamy bogatym.
-Przepraszam Państwa..-wtrąciłam.-Proszę nie złościć się na Billego to ja chciałam tu przyjść.
-Po co? Wyśmiać nas,że masz więcej pieniędzy rozpieszczona dziewucho?!-warknął na mnie Gerard.
-Nie. Chciałam pomóc. Wiem,że Pańswto nie ufają ludziom takich pokrojów jak ja ale te pieniądze mogą pomóc chorej siostrze Billiego, zostanie jeszcze na jedzenie i na ubrania.-położyłam tysiąc euro na niby prowizoryczną szafkę i wyszłam z pomieszczenia.

-Przepraszam za nich.-powiedział Billy,który znalazł się koło mnie.
-Mam do ciebie proźbę Bill.
-Jaką?
-Opiekuj się nimi i dopilnuj aby twoi rodzcie kupili leki twojej siotrze. A ja jeszczę tu wrócę.
-Obiecujesz?-zapytał z nutką nadzieji.
-Nim się obejrzysz Billy ja tu będę.

~~~~

-Chyba się budzi.-usłyszałam głos,chyba Jas. Otworzyłam oczy a fala światła uraziła mój wzrok.
-Co się stało?
-Znalazłem cię nieprzytomną w tej uliczce.
-Czyli jednak to nie sen.
-Jaki sen?-zapytała Jas.
-Żaden. Muszę wrócić do Billiego.


SMS✉NeymarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz