● Pięć

5.8K 499 21
                                    

☆ 30 i 5 komentarzy--->Next 

- Penek będzie zbierać koszulki. - wskazał na mnie palcem.

Wzdrygnęłam się cofając o krok do tyłu. 

- Właśnie. I tak do niczego w życiu się nie nadajesz. - przytaknęła mu Abbie 

Wuefista spojrzał na nich, a później na mnie. Co prawda, szkoła, do której uczęszczałam cieszyła się dobrą reputacją i tak dalej. Na plakatach reklamujących było wyraźnie napisane "Wydobywamy co najlepsze i jesteśmy sprawiedliwi". Właśnie skłamali, bo nie raz byłam zmuszana do czegoś czego nie chcę, z resztą nie tylko ja. Inne osoby mojego pokroju też...

- Jak i tak nie grasz. - mężczyzna wzruszył ramionami. Otworzyłam usta, chcąc zaapelować, że właśnie miałam ważną robotę siedzenia na rezerwie, jednak przerwał mi. - Dosuń jeszcze ławki, zbierz wszystkie piłki tenisowe z kortu i zamknij mój kantorek.

Nie wiedziałam czy zrobił to specjalnie, ale klucze zostały prawie rzucone mi prosto w twarz. Upadły na kostkę, chwyciłam je szybko. 

Abbie uśmiechnęła się cynicznie, kiedy wuefista opuścił plac. Zadzwonił dzwonek, wszyscy opuścili to miejsce, tylko nie ja. 

- No dalej Penek, do roboty. - usłyszałam jeszcze za sobą głos tego idioty, zanim pobiegł do szatni się przebrać. 

- Mam na imię Penelopa. - burknęłam schylając się po pierwszą piłkę.

Poranek był dla mnie dość dziwny, nie mogłam znaleźć mojego laptopa, chociaż zostawiłam go wieczorem w salonie. Przeklinałam jak szewc, bojąc się, że najzwyczajniej w świecie się spóźnię. 

Najlepsze jest w tym wszystkim to, że znalazłam go w łazience. Nie miałam pojęcia skąd się tam wziął, ale nie miałam czasu nad tym rozmyślać. Wyszłam z mieszkania godząc się z faktem, że zapewne spotkam Zayn udającego się do pracy.

Jednak jego nie było. Poczułam się jakby... lepiej. Z uśmiechem podążyłam do wind i pławiłam się w rozkoszy, że jadę nią sama. W lustrach obok jeszcze poprawiłam moje włosy, a następnie wyszłam witając się uśmiechem z recepcjonistką. 

W pracy byłam  dziesięć minut później, zdyszana ściągnęłam marynarkę i powiesiłam na oparciu fotela.

- Znowu dwie minuty spóźnienia.

Westchnęłam odwracając się do szefa. Nie był jakąś wielką sknerą, która tylko czekała aż coś zrobię źle. Po prostu upominał mnie, chciał doprowadzić by był w końcu porządek. I nie miałam mu tego za złe. 

- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy. 

Uśmiechnął się, już chyba wiedziałam dlaczego. 

- Jak codziennie. - zagryzłam nerwowo wargę, czekając aż kontynuuje. - Życzę miłej pracy Penelopo. 

Wyszedł. Westchnęłam z ulgą przykładając dłoń do czoła. Nic nie poradziłam, że rano zawsze coś mi wyskoczyło, coś co nie dawało mi być na czas w pracy. 

Godziny mijają mi szybko, przeglądałam właśnie pewien artykuł, kiedy nadszedł czas na mój lancz. Postanowiłam kupić jedynie kawę, bo nie byłam głodna i wsiadłam w taksówkę, by odwiedzić Adriana w pracy. Chciałam zobaczyć jak tam jest, czy rzeczywiście tak jak zachwalał. Zostawił też telefon w domu, więc była okazja, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wiedziałam, że jest jakieś prawdopodobieństwo spotkania tam Zayna, jednak jechałam tam dla mojego chłopaka, mogłam ścierpieć obecność tego drugiego. 

Nie było problemów, kiedy przedstawiłam się i powiedziałam, że przyszłam na chwilę. Recepcjonistka była dość miła i pokierowała mnie. Rozglądałam się po wszystkich pracownikach i po ogromnym budynku. Nie no, nawet ładnie było. 

- Hej, jak się masz? - szepnęłam cicho wchodząc do przestronnego gabinetu Adriana. Podniósł wzrok znad monitora laptopa bardzo zdziwiony.

- Penelopa? Co ty tu robisz?

Um, spodziewałam się czegoś w stylu "Hej kochanie, miło że wpadłaś"

Jego nastawienie już na wstępie zepsuło mi całe plany i chęć zabrania go gdzieś na lancz. Jednak spróbowałam zapytać.

- Może wyskoczylibyśmy na lancz razem? Pytam, bo wiem, że masz przerwę wtedy, kiedy ja.

- Wiesz co - mamrotał odsuwając się od biurka - nie mam za bardzo czasu, może innym razem. 

Och. Zmieszałam się. Chociaż moje myśli podpowiadały mi, że się nie zgodzi, serce kazało zrobić co innego. 

- Umm... okej, to nie przeszkadzam. - byłam zawiedziona, myślałam, że wybiegnie za mną, gdy szłam już korytarzem, ale go nie było. Nie chciałam się tak łatwo poddawać, jednak był pewien szkopuł, który konkurował ze mną do miłości Adriana.

Praca.

Ta cholerna praca, od której nie mógł się oderwać. 

- Witam piękną Penelopę, co panią tu sprowadza?

Zatrzymałam się powoli odwracając za siebie. Szedł w moją stronę z lekkim uśmiechem, na luzie, dłonie trzymając w kieszeniach. 

- Dzień dobry panie Malik, nie spotkałam pana w windzie i naprawdę myślałam, że coś się panu stało.

Wyczuł mój sarkazm i zaśmiał się. Moje usta, mimo zawodu, lekko się wygięły. 

- Przyszłam do chłopaka, już mnie nie ma.

- Ależ spokojnie. - złapał mnie za dłoń. Przeszedł mnie dreszcz. - Proszę iść, niczego pani nie zabraniam. 

- Ale ja już byłam, właśnie wychodzę. 

- Coś nie tak? - zauważył mój nastrój, zmarszczył brwi. 

- Nie, po prostu - zacięłam zakładając pasmo włosów za ucho. -... głowa mnie boli.

- W takim razie zapraszam panią do kawiarni, by móc sprawić, że pani głowa przestanie boleć.

Zaśmiałam się ponuro.

- Nie mogę.

- Niby dlaczego?

Zastanawiałam się dość długo. I podziwiałam go, że jeszcze stał przy mnie i cierpliwie czekał. 
Chcąc nie chcąc, tylko on się mną interesował i mogłam jakoś milej spędzić porę lanczu. Więc, nic mi nie szkodziło, by się zgodzić. 

- Odmówił pani? - zdziwiłam się, kiedy doszedł do dość oczywistej rzeczy. Na mojej twarzy chyba było napisane, że Adrian nie chciał ze mną wyjść. 
Przełknęłam ślinę. 

- Tak, nie rozmawiajmy o tym. - poprawiłam swój żakiet. - Chodźmy już, jeśli można. 

- Jasne, jego strata. 




Obserwowana ● Z.M✅Where stories live. Discover now