Rozdział 2

602 11 60
                                    

Przyciągam do siebie drzwi, a następnie wchodzę wraz z przyjaciółmi do środka. O tej porze zwykle zbierają się sami licealiści po rozpoczęciu roku szkolnego. Znajduje się ich tutaj znacząco duża ilość. Wolny pozostaje jedynie ostatni stolik przy oknie. Od razu udajemy się w jego stronę, żeby zająć sobie miejsca. Usadawiam się przy samym oknie, by mieć dobry widok na przechodniów. Obok mnie siada Catia, a naprzeciwko Jordan. Przez długą chwilę siedzimy w ciszy, czekając na kelnerkę. Przekręcam głowę w stronę okna i zaczynam wypatrywać czegoś ciekawego. Na horyzoncie jest sporo samochodów oraz wracających uczniów z pobliskich szkół. Nie ma nic specjalnego, co przykuwa moją uwagę. Zrezygnowana kieruję wzrok w stronę przyjaciół. Nadal siedzą cicho i na tą chwilę nie zanosi się na jakąkolwiek rozmowę. Postanawiam z nudów pobawić się w odczytywanie myśli moich przyjaciół poprzez mimikę twarzy. Przynajmniej lepsze to niż umieranie z nudów. Jordan cały czas ma wbity wzrok tępo w blat stołu, odnoszę wrażenie, iż przewierca go wzrokiem na wylot. Przygryza wargę ze zdenerwowania. Jestem pewna, że coś go męczy. Może to ta praca i zmęczenie nią spowodowane? Catia natomiast wzrokiem wodzi po całym lokalu w poszukiwaniu kelnerki. Sama mam dość czekania i postanawiam wesprzeć przyjaciółkę w szukaniu naszego celu. Kierując przenikliwym spojrzeniem po krzesłach z aksamitnych obić, na których siedzą klienci, po dębowe blaty, o które się opierają, czekając na zamówienie, docieram do kasy. Stoi przy niej młody mężczyzna, mający na oko dwadzieścia pięć lat. Wysoki brunet podaje dość sporą tacę swojej koleżance, która zaraz po tym chodzi od stolika do stolika i rozdaje gorącą kawę.

— Wiadomości z ostatniej chwili. — W całej kawiarni rozbrzmiewa głos reportera z włączonego telewizora plazmowego. — Młody mężczyzna, mający dwadzieścia lat, został skatowany w brutalny sposób. Na jego ciele odkryto liczne rany po dźgnięciach nożem. Nie podają jednak konkretnej liczby. Wyszedł wieczorem do klubu, po czym następnego dnia nie pojawił się w domu. Współlokator studenta zawiadomił policję od razu, gdy ten się nie zjawił. Policja dokłada wszelkich starań, aby złapać winnego. Mają już pewne podejrzenia, ale na razie to tylko spekulacje. Relacjonował dla państwa John Miller.

Telewizor plazmowy to nieodzowna część tej kawiarni. Kiedy tylko kończy się wypowiedź reportera, cisza jaka panuje w kawiarni od razu zanika w głośnych rozmowach. Wszystkie wiadomości o brudnych sprawach, dziejących się w tym mieście, musi znać każdy klient. Osobiście, szkoda mi jest ofiary. Biedak miał zapewne wiele planów na przyszłość, które brutalnie odebrano.

— Serio? Takiego typu wiadomości w biały dzień do kawy? To w końcu zacznie być normą. — Ciszę przełamuje Catia.

— Dzień dobry. Mogę przyjąć wasze zamówienia? — Przed naszymi oczami pojawia się kelnerka, jakby wyrasta spod ziemi.

— Trzy Espresso prosimy. — Obdarowuję ją promiennym uśmiechem.

— Pomału zaczynam mieć dość tego miasta. Najlepiej byłoby się wyprowadzić gdzieś daleko. — Rudowłosa dalej zaczyna swoje.

— Sztuką nie jest ucieczka, tylko życie w takim mieście. Dajesz się wystraszyć po kilku morderstwach? Już chcesz uciekać? — Odpowiadam.

— Kilku? Marisa ich jest ostatnio więcej niż parę! A kto wie czy my nie zginiemy za dzień, a może za dwa? — Jordan wstawia się za naszą przyjaciółką.

— Będzie co ma być. Ja się nie boję. Najlepiej skończmy tą rozmowę, ponieważ nie widzę sensu jej dokańczać. — Wzdycham.

Zachowują się jak typowi obywatele tego miasta. Strach aż w takim stopniu nimi włada? Jestem tu jedynym wyjątkiem, który potrafi dobrze udawać, że się nie boi? A może moja obojętność bierze się z tragicznego przeżycia w dzieciństwie? Nikt nie przewidzi, kiedy zginie. Śmierć przyjdzie po niego, gdy nastanie jego czas. Nie ma sensu walczyć z tym, na co nie mamy wpływu. Na tę chwilę żyjemy i mamy się dobrze. Nie wierzę, by losowi ktoś pomagał decydować o zniknięciu przedwcześnie osób z tego świata. Najwyraźniej to nadchodzi kolej tych ludzi. Co prawda, dość sporo ich ginie w ostatnim czasie, ale nie tylko w tym mieście. Na całym świecie ktoś ginie każdego dnia. Istnieje wiele chorób, zdarzają się nieszczęśliwe wypadki i różne inne przypadki. Pismaki i reporterzy, których zwę „hieny" polują na jakiś ciekawy temat. Nie przedstawią prawdziwych tragedii świata, tylko chcą pokazać jakieś morderstwo. Robią reportaż o jednym z miliona przypadków, ponieważ ten jest ciekawy. Taki tok rozumowania mnie osłabia. Nienawidzę takich ludzi i szczerze nimi pogardzam. Do innych, normalnych i „zdrowych na umyśle" mam szacunek. Uważam takie hieny za chore na głowę i łakome na kasę. Z każdym nowym, coraz to brutalniejszym, morderstwem, które jest przedstawiane, zastanawia mnie, co oni wiedzą o prawdziwym życiu. Pokażą taki temat, by uzyskać wielu widzów i sporo gotówki z oglądalności. Dla dobrego tematu są nawet w stanie zatuszować dużo faktów i pokazać same kłamstwa. Nie myślą o krzywdzie, jaką wyrządzają rodzinom ofiar. Ciężko im się pogodzić z odejściem bliskich to ci ich jeszcze dobiją. Latają za nimi i każą im przeżywać wszystko od nowa, wypytując o wydarzenia feralnego dnia, którego ukochane dziecko, brat czy siostra odeszło na zawsze. Nierozumne zwierzęta, tyle mogę o nich powiedzieć, oczywiście nie obrażając prawdziwych zwierząt. Wciąż przed oczyma mam obraz tych wszystkich reporterów, zbierających się pod zgliszczami mojego domu. Przykładają do mnie mikrofony, prosząc o stanowisko, choć przez roztrzęsienie nie jestem w stanie wypowiedzieć choćby słowa. Dla nich brak komentarza to biedniejszy reportaż, ale nie potrafią zrozumieć, że z całego mojego świata zostają jedynie gruzy.

Mrok [Poranione dusze. Tom I] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz