Rozdział 11

554 46 1
                                    

07.05.2016

Bijąc rekordy prędkości, dobiegłem z Marinette do szpitala. Jak tylko lekarze mnie zauważyli z porwaną dziewczyną z telewizji, od razu wzięli ją na badania.

Oby jej nić nie było.

Czułem się, jakbym miał kilkanaście ton na klace piersiowej i nie mógł ich podnieść.

Czemu tego nie przewidziałem? Przecież dlatego ja i Biedronka nosimy maski. By nikt nas nie skrzywdził i naszych rodzin. A przez pokazanie, że jest dla mnie ważna, stała się jej krzywda.

Co zemnie za bohater? Najwyraźniej bezmózgi.

A rozmowa z lekarzem tylko to potwierdza.

- Przepraszam... Kocie...czy jest tu ktoś, kto jest za nią odpowiedzialny?

- No...ja tu jestem... - odpowiedziałem, nie bardzo rozumiejąc.

- Raczej chodziło mi kogoś prawnie odpowiedzialnego.

- Co?...to znaczy...

- Rodzica, opiekuna prawnego... - wyjaśniał, a ja zrozumiałem, że jestem głupi.

- Tak...tak...rodzice...ma rodziców...ale nie tutaj. Tu ich nie ma – widziałem jego poirytowany wzrok, ale nadal się starał rozmawiać ze mną spokojnie.

- A mógłby pan po nich zadzwonić?

- Pewnie zaraz...zaraz to zrobię – odpowiedziałem, a on się obrócił i chciał już odejść – a co z nią...

- Mogę o tym informować tylko rodzinę – powiedział na od chodne i tyle go widziałem.

Pięknie. Teraz nie pozostaje mi nic innego niż powiadomienie zaniepokojonych rodziców dziewczyny, że jest już bezpieczna.

Chwyciłem ponownie za mój kij. Kiedy już miałem ich zawiadomić, spojrzałem na mój pierścień. Tyle czasu minęło od użycia Kotaklizmu, a no nic. Tak jak bym go nie użył.

W moim umyśle pojawiła się jeszcze jedna myśl. Kim był ten dziwny człowiek?

Nie przypominam sobie, żeby jakakolwiek ofiara akumy wynajęła sobie komandosów.

Może tym razem nie było akumy albo Władca Ciem zmienił swój styl?

Muszę jak najszybciej porozmawiać z Biedronką i z Marinette.

Najpierw jednak muszę odbyć inną rozmowę.

Nie czekałem długo na podniesienie słuchawki.

- Halo, kto to? – spytała zniecierpliwiona matka dziewczyny.

- Witam, pani Cheng z tej strony Czarny Kot...

- Czarny Kocie, co z naszą córeczką, co z Marinette – wtrącił się pan Dupain.

- Nie wiem co z nią, lekarze nie chcą mi nic powiedzieć – usłyszałem westchnienia ulgi na wieść, że ich jedyne dziecko jest już bezpieczne – proszą o to, by państwo się tutaj pojawili.

- Już tam jedziemy...

- ...za chwilę tam będziemy.

Rozłączyli się, a mnie pozostało czekać.

Wiem, że powinienem ruszyć za szefem tamtej bandy czy poszukać Biedronki, ale nie mogłem się.

Jak usiadłem po rozmowie z rodzicami Marinette tak siedziałem, póki oni się nie zjawili.

Widząc mój stan, nie pytali o nic, tylko narzekali na lekarzy między sobą.

Nie wiem, po jakim czasie ponownie przyszedł pan poirytowany lekarz.

Ewolukcja Miraculum ✔️حيث تعيش القصص. اكتشف الآن