Rozdział 26

282 20 1
                                    

Biegnąc najszybciej, jak mogłem, niosąc z mamą jak małpkę. Widziałem, jaka była przerażona. Nie dziwiłem się jej, krajobraz wokół nas się rozmazywał. Cała się trzęsła, aż ja sam się dygotałem. Była dużo chudsza, niż zapamiętałem i dużo lżejsza.

Mnie wciąż nie dawało spokoju to, jak bardzo Marinette chciała iść sama. Jak naciskała, bym zabrał mamę w bezpieczne miejsce. Była taka pewna, żeby iść sama. Co to mogło znaczyć?

Po kwadransie byliśmy na miejscu. Mama z ulgą ześlizgnęła się ze mnie. Ledwo stała, upadłaby gdybym jej nie przytrzymał. Miała nogi jak z waty. Jakim bydlęciem trzeba być, by coś takiego zrobić drugiemu człowiekowi?!

Przed posiadłością czekał na nas ten dziwaczny, chiński staruszek. Bez słowa się pokłonił mojej mamie, a w odpowiedzi dostał skinienie głowy. Nie miał już takiego pogodnego wyrazu twarzy jak wcześniej. Wyglądał na bardzo przygnębionego. Nawet jego kwamii nie latało koło niego, tylko siedziało ociężale na ramieniu.

Następne, co pamiętam to niedźwiedzi uścisk. Myślałem, że wszystkie żebra mi się połamią. Kiedy zachłysnąłem się zapachem tego niedźwiedzia, to kamień spadł mi z serca wraz z całym bólem noszonym przez ostatnie trzy lata. Tym niedźwiedziem był ojciec. Dobrze, że wrócił ze spotkania z Bonnet'em cały.

Teraz w końcu na powrót staliśmy się całą rodziną.

Kiedy ojciec wreszcie nas wypuścił z uścisku, nie mógł się na nas na patrzeć. Tez bym się nie mógł na patrzeć na Marinette, gdybym jej nie widzał tyle czasu.

- Nie mogę uwierzyć, że jesteście cali i zdrowi – powiedział przez zaciśnięte gardło.

- A jak spotkanie z Bonnet'em?- zapytałem.

- Było...dziwne – odparł – przyszedł, rozejrzał się po obserwatorium i wyszedł, zwykle kazał wysłać kolejną akumę i to jak najszybciej – gdy to usłyszałem, zrodził się we mnie niepokój – a teraz nam wybacz, Adrien, że twoja matka potrzebuje odpoczynku.

Poszedł do niej i zaproponował ramię, które z ufnością chwyciła. Następnie zaprowadził ją do środka moją mamę. Nigdy wcześniej nie widziałem u niego tyle delikatności. To było niebywałe. Jakby cała skorupa budowana przez lata nagle runęła.

Już chciałem odejść, by wrócić do Marinette, gdy zielone kwami żółwia stanęło mi na drodze.

- Mistrz Cię wzywa do siebie.

- Właśnie teraz? – zapytałem z niedowierzaniem.

- Tak, jak najszybciej – powiedziało zielone kwamii i sobie poleciało.

Nie mając innego wyjścia, ruszyłem za nim. W środku jednak miałem wciąż te złe przeczucie. Chciałem jak najszybciej wrócić do Marinette. Słowa ojca spowodowały, że coś było nie tak.

Wszedłem do pomieszczenia, gdzie ostatnio rozmawiałem z Mistrzem Fu.

Staruszek stał tyłem do mnie z rękami założonym za siebie. Czekałem jakąś chwilę, zanim się odezwał. Mówił, jakby miał ściśnięte gardło.

- Mam niepokojące wieści, Czarny Kocie – mówił, odwracając się do mnie – Są one bardzo złe.

Popatrzyłem na niego z niezrozumienie. Czemu ten gość musi gadać tak tajemniczo?

- Jean Bonnet złapał Biedronkę.

- ŻE CO! – krzyknąłem.

Wtedy staruszek przesunął się, ukazując telewizor. To było straszne. Wiadomości na żywo ukazywały Bonnet'a wraz z Biedronką, która była związana na dachu Luwru. Coś krzyczał, ale telewizor został wyciszony, jednak na pasku wiadomości, było napisane, że rzuca wyzwanie Czarnemu Kotu, czyli mnie.

- Co tutaj się dzieje? – mój krzyk zwabił moich rodziców.

- Wiedziałem, że mam nie zostawiać Marinette samej. Nie pozwolić jej iść samej. Złapał ją – wytłumaczyłem, cały wyprowadzony z równowagi.

- Czułam, że tak będzie – powiedziała smutno mama.

- Jak to czułaś? Poparłaś ją!

- Nie zauważyłeś, że ona także to wiedziała – tłumaczyła, a ja zacząłem rwać sobie uszy z głowy.

- Bo tak właśnie miało się stać – wtrącił się Mistrz Fu – Biedronka, musiał zrozumieć coś, co dla nas w tej chwili jest niezrozumiale. Czy odkryła jakąś nową zdolność? – Mistrz Fu skierował swoje pytanie do mnie.

Nie miałem najmniejszej ochoty ciągnąć tej rozmowy.

- Mówiła, że widzi zakropkowane miejsca. Wiedziała, że gdzieś są pułapki, a gdzie rzeczy, które są nam potrzebne.

Mistrz Fu zamyślił się na chwilę i zaczął chodzić tak i z powrotem.

- Więc możliwością jest, że dzięki tej mocy, ruszyła sama, a was wysłała tutaj – myślał na głos.

- Czyli to ma jakiś związek z pokonaniem Bonnet'a? – spytał z niedowierzaniem mój ojciec.

Mnie już nie obchodziła dalsza rozmowa, ruszyłem w kierunku drzwi.

- Jest to możliwe – potwierdził Wayzz.

- A Ty, dokąd się wybierasz – zatrzymała mnie mama, gdy już miałem wychodzić.

- A jak myślicie, idę tam – wskazałam na ekran, gdzie był pokazany Bonnet.

- A masz jakiś plan? – zapytał się ojciec, krzyżując ręce na piersi.

- Taki co zawsze – odpowiedziałem szczerze.

- Tylko zawsze miałeś do pomocy Biedronkę.

- Nie zawsze, ojcze – przypominałem.

Nie wiem, kiedy ostatni raz mu się postawiłem. Nie miałam zamiaru tym razem odpuszczać.

- Dosyć – wtrąciła się mama – niczego nie ustalimy, gdy będziemy ze sobą drzeć koty – powiedziała w stronę ojca – musimy mieć plan – zwróciła się do mnie.

- Niech będzie – zgodziłem się – pójdę się przewietrzyć.

Wyszedłem na zewnątrz i zacząłem krążyć w kółko między tymi wszystkimi dziwnymi roślinami. Nie mogę czekać. Co, jeśli on jej coś zrobi? Nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Nie, teraz gdy odkryłem, kim jest moja ukochana.

Nie przyznałem się, że mam plan. Musiałem tylko na coś poczekać.

W końcu kątem oka dostrzegłem, jak ojciec sprawdza, czy wciąż jestem. Gdy się upewnił, że tak zniknął z okna tak, jak ja z tego miejsca. Przy pomocy kija wskoczyłem na najbliższy dach, a potem na następny.

Czy to możliwe, że rzeczywiście Marinette wiedziała, co robi, idąc w tę pułapkę? Że to wszystko jest częścią jakiegoś większego planu, z którym się nie zdążyła ze mną podzielić? Tyle pytań, bez odpowiedzi.

W końcu wskoczyłem na najwyższy budynek w okolicy. Luwr był jakieś pięć minut od miejsca, w którym się znajdowałem.

To dziś musi się zakończyć. Dostałem miraculum, by chronić Paryż przed Władcą Ciem, który przez Bonnet'a był zmuszony do terroryzowania miasta. Teraz przyszła chwila, w której to się musi w końcu skończyć. Koniec podchodów, teraz zaczyna się prawdziwa walka. Ostateczna walka.

- Teraz albo nigdy, Plagg – zwróciłem się do mojego kwami w pierścieniu.

Z takim nastawieniem ruszyłem na tego szarlatana.

Ewolukcja Miraculum ✔️Where stories live. Discover now