Rozdział 14

612 55 3
                                    

14.05.2016

Starałem się wymyślić jakiś plan, ale nic z moich starań nie wychodziło. Zaczynałem już wątpić, czy istnieje jakieś dobre rozwiązanie.

Przez parę dobrych godzin, leżąc w moim wygodnym łóżku, rozmyślałem, co zrobić dalej.

Wszystko jednak kończyło się fiaskiem. Moje szare komórki desperacko domagały się snu. W pewnym momencie im uległem.

Śniło mi się, że idę wąskim i ciemnym korytarzem, a przede mną znajdywały się drzwi. Wyglądały jak z innej epoki. Przez to miejsce czułem ciarki na plecach. Musiałem się jak najszybciej stąd wydostać. Biegłem najszybciej, jak mogłem do wyjścia. W echu niósł się złowieszczy śmiech.

Było przerażająco. Kiedy znalazłem się przed drzwiami, sięgnąłem go klamki i nacisnąłem ją. Były otwarte, więc wystarczyło, że je popchnąłem.

Za nimi znajdowała się plaża. Była ona mi niezmiernie znajoma. Przypominała tą, na którą jeździłem z rodzicami na wakacje, kiedy byłem mały. Rozejrzałem się po okolicy. Dostrzegłem coś, co spowodowało u mnie ponownie dreszcze.

W pewnej odległości widziałem siebie w wieku około czterech lat ze złamaną ręką. Musieli mi go założyć po tym, kiedy przez przypadek wjechałem rowerem w drzewo. Dobrze to pamiętam. Dziwne...

Teraz miałem dziwne wrażenie, że to nie sen, a moje wspomnienie, które oglądałem z boku.

A skoro miałem cztery lata, to moja mama żyła. Przeszukiwałem plażę wzrokiem, póki jej nie znalazłem. Moje młodsze ja było zbyt zainteresowane krabem, by przejmować się rodzicem, którego za kilka lat straci.

Moja senna mama stała z pewnej odległości ode mnie razem z tatą oraz dziwnie wyglądającym mężczyzną. Miałem wrażenie, że to ten sam gość, co stał za porwaniem Marinette. Wyglądał identycznie. Chyba się kłócili. Starałem się podejść bliżej, ale ciągle stałem w tym samym miejscu.

Dochodziły do mnie jednak niektóre słowa, które były skierowane do kobiety. Wypowiadał je tajemniczy mężczyzna, a ojciec mu przytakiwał. Mówił, że to, co robi, jest niebezpieczne, ...że powinna bardziej się przejmować mną...zostawić coś policjantom..., oddać broszkę temu, od kogo ją miała...

Nie za bardzo wiedziałem, o co chodzi...

Następnie sceneria zaczęła się zmieniać...stałam w jakimś okrągłym pomieszczeniu, w którym latały...motyle. Dziwne miejsce.

Nagle ogromne okno zaczęło się otwierać, a motyle wzlatywały w powietrze. Wokół mnie utworzyły coś na wzór...trąby powietrznej. A ja stałem w samym środku. Kiedy okno przestało się otwierać, światło, które wlatywało do pomieszczenia, zmieniło się z delikatnego niebieskiego na krwistą czerwień. Przez to motylą odbiło. Zaczęły mnie atakować. Osłaniałem się rękami, ale to nic nie dawało. Wlatywały tam, gdzie chciały.

Ostatnie, co pamiętam to mój krzyk...

Obudziłem się zlany potem i nieźle wystraszony. Mój stan nie polepszył się, kiedy do mojego pokoju znienacka weszła Nathalie.

- Już nie śpisz? - była zdziwiona w równym stopniu, co ja - zejdź na śniadanie, a potem odwiozę Cię do szkoły. Pośpiesz się, dobrze.

Następnie wyszła z mojego pokoju.

Czy ja już dostaję obłędu?

Starałem się przypomnieć szczegóły snu, ale im bardziej się starałem, tym mniej pamiętałem.

Wzrokiem starałem się znaleźć Plagga. Jedyne, co zauważyłem to podnosząca się poduszka. Podniosłem ją i znalazłem mojego łakomczucha.

Ewolukcja Miraculum ✔️Where stories live. Discover now