6.

4.1K 246 18
                                    

Siedziałam na skraju lasu przez długi okres czasu. Dopóki nie zostałam zawołana przez plutonowego Granda do stołówki, gdzie podobnież wybuchnął jakiś bunt wśród nowych rekrutów jak i stałych zaufanych żołnierzy. Wchodząc do środka zastałam wszędzie rozrzucone jedzenie jak i mężczyzn rzucających sztućcami w zgromadzone już służby dyżurne. Widząc bezradność dyżurnych, którzy zostali po prostu obrzuceni "błotem" i totalnie zignorowali przez żołnierzy, stanęłam na jednych ze stołów krzycząc w niebo głosy.

- Natychmiast przestańcie!  

Niestety, wśród hałasu mój głos jak i osoba była totalnie zignorowana. Patrząc wciąż na bezradnych dyżurnych, chwyciłam za kaburę sprawnym ruchem ręki, wyciągając z niej pistolet p08 byf i mierząc w sufit, wystrzeliłam ciągiem cztery pociski. Zdezorientowani całą sytuacją żołnierze, odwrócili się w stronę miejsca, z którego wydobyły się strzały. Patrząc na mnie z przerażeniem, zaprzestali w momencie buntowi.

- Co jest z Wami?! - wydusiłam z siebie poważny i głośny ton, a na stołówce nastała momentalna cisza - To jest wojsko czy cyrk? Bo póki co widzę, że leci duża samowolka. Który taki mądry wszystko zorganizował? - warknęłam, czekając aż ktoś się odezwie; niestety odpowiedziała mi jedynie głucha cisza.

Rozglądając się dookoła, dostrzegłam w oddali Steve'a, który stał jedynie pod drzwiami prowadzącymi do kuchni. Najwyraźniej jako jedyny nie brał udziału w tym wszystkim, wcale się mu nie dziwiłam.

- Jakieś wyjaśnienia? Bo tak czy inaczej się dowiem, ale jeśli zrobię to sama, to uwierzcie skończy się na degradacji bądź wydaleniu wielu z Was. Czekam na wyjaśnienia do wieczora - odparłam, spoglądając na zegarek wiszący nad głównym wejściem stołówki - A teraz całość baczność! Za pięć minuta na placu apelowym, bez przebierania się. Macie się zjawić w tym, w czym jesteście. Spocznij!

Z pomocą Granda zeszłam ze stołu, patrząc jak cała jednostka rozbiega się w popłochu. Widząc Steve'a, który stał w oddali od wszystkim skinęłam ręką, przywołując go do siebie.

- Steve, co tu się właściwie stało? - spytałam.

- Wchodząc na stołówkę usłyszałem jedynie pojedyncze zdania na temat tego, kiedy w końcu pojadą na front, bo nie chcą gnić w jednostce jak ostatnie wyrzutki - wzruszył ramionami.

- A wyszli na tym gorzej niż małpy w zoo - westchnęłam - Udaj się teraz do namiotu Phillipsa i powiadom go o całej sytuacji, potem pomóż Peggy w sprawunkach.

- Ale kazałaś iść na plac apelowy - zdziwił się Steven.

- Bo idę ich porządnie wyciorać. Uwierz nie mówię Ci tego tylko i wyłącznie dlatego, że jesteś moim bratem, tylko dlatego, że się w to nie mieszałeś. Staram się być sprawiedliwa, pomimo, że procedury mówią trochę inaczej.

Steve przytakując, bez słowa udał się w wyznaczone przeze mnie miejsce. Całej rozmowie przysłuchiwał się plutonowy Grand, który jak zawsze udawał, że nic się nie wydarzyło.

- Czyli ma się rozumieć będą mieć przechlapane? - spytał z uśmiechem na twarzy.

- Nie odpuszczę im tego, będą sprzątać stołówkę dopóki nie powiem, że lśni czystością.

Spoglądając ostatecznie na stołówkę, pokiwałam zawiedziona głową opuszczając ją. Oczywiście na placu apelowym ponownie odbywał się jakiś cyrk. Widząc dość spore zbiorowisko dopingujące kogoś kto był w środku ich koła, ruszyłam tam szybszym krokiem. Przedzierając się przez tłum mężczyzn, dostrzegłam leżącego na ziemi Steve'a, który jest obkładany ciosami przez jednego z kadetów.

Lost Everything // Bucky BarnesWhere stories live. Discover now