26.

433 22 0
                                    

Długie spacery skłaniają mnie do rozmyślań nad swoim życiem, a moje życie skłania mnie do płaczu.

Siedziałam w ciszy na jednej z dębowych ławek. Noc była ciepła, a niebo gwieździste. Lubiłam spędzać czas sama ze sobą. Samotność bywa zdrowa, bo skłania nas do rozmyślań na ważne tematy, dla których nie mamy czasu w ciągu dnia. Jednakże bywa dziwna, zakrada się cicho i niepostrzeżenie. Siada bardzo blisko obok w ciemności. Głaszczę po włosach, podczas głębokiego snu. Owija się wokół ciała i zaciska tak mocno, że brakuje tchu, że zamiera puls, choć krew płynie coraz szybciej. Dotyka ustami miękkiej skóry na karku. Zostawia kłamstwa w sercu, wysysa światło z każdego kąta. Nie odstępuje nawet na moment, kurczowo trzyma za rękę tylko po to, żeby jednym szarpnięciem pociągnąć w dół, kiedy usiłujesz się podnieść. A kiedy sądzisz, że jesteś gotów odejść, że jesteś gotów się uwolnić, zacząć od nowa, samotność staje obok Twojego odbicia w lustrze i znowu kurczowo owiją wokół bezbronnego ciała. Nie znajdujesz słów, żeby bronić się przed samym sobą, przed głosem, który powtarza, że nie jesteś wystarczająca dobry. Złe myśli często niestety nawiedzają chory i słaby umysł. Nie sądziłam, że kiedykolwiek byłabym zdolna znaleźć się w takim położeniu z taką ogromną dziurą w sercu i zniszczoną psychiką. Niestety ciężko jest patrzeć na przód, przyszłość jest wielką nieznajomą, którą nie w sposób prześcignąć i przewidzieć. Bardzo głęboko rozmyślałam na temat wydarzeń z przed kilku miesięcy. Nadal nie byłam w stanie uwierzyć, że on żył i znajdywał się tak blisko mnie. Jednak odkąd udało mi się uciec z klatki miałam wrażenie, że otaczający mnie świat i rzeczy, które widzę to tylko fikcja stworzona przez mój umysł. Ciężko było mi powiedzieć czy wydarzenia, które miały miejsce były tymi prawdziwymi, rzeczywistymi. Czułam, że mój własny umysł zastawia na mnie pułapkę, albo próbuje mnie chronić. Wszystko zlewało mi się w jedną ogromną, niezrozumiałą breję, coś na zasadzie rozsypanych puzzli, których nie jesteś w stanie złożyć, bo brakuje kilku istotnych elementów. Nasze życie to jedna wielka plansza niepowodzeń i rozczarowań, a moje stało na samym szczycie nieudolności. Wiatr muskał gałęzie drzew, zrzucając z nich zielone liście. Powietrze stało się ciepłe i gęste, a z nieba bardzo powoli zaczęły spadać krople deszczu. Siedziałam na ławce niewzruszona, z wzrokiem wtopionym w czubki brudnych butów. Deszcz stawał się lać coraz mocniej, westchnęłam ciężko wstając z przemoczonej już ławki. Szłam w ciszy wzdłuż niewielkiej wydeptanej ścieżki. Myśli atakowały każdą część mojej głowy, a ja po prostu się temu poddawałam. Nie byłam w stanie ich zagłuszyć, bo były jak pisk nożna, który stara się ciąć porcelanowy talerz. Przywykłam. W oddali dostrzegłam kilkanaście vanów zaparkowanych w samym środku parku pod stertą drzew. Miałam w sobie dziwne przeczucie, że te pojazdy należą do Tarczy, która być może przez ten cały czas mnie w jakiś sposób obserwowała. Nie chcąc rzucać na swoje barki więcej kłopotów, zawróciłam. W oddali rozległ się strzał i momentalnie dostrzegłam ziemię rozpryskującą się tuż obok mojego lewego buta. Odwracając się dostrzegłam grupę mężczyzn z charakterystycznymi znakami agencji na kurtkach. Przełknęłam głośno ślinę.

- Nie uciekłaś dość daleko - wypowiedział jeden z nich, a ja wyrwałam pistolet z rękawa strzelając wprost w jego kolano.

Biegnąc przed siebie napotkałam na swojej drodze przeszkodzę. Spoglądając ku górze ujrzałam mokre, niesfornie ułożone długie włosy, które zakrywały większą część twarzy pozostającej w cieniu. Metalowa dłoń była pokryta kroplami deszczu i lśniła w blasku lamp. Moje serce momentalnie przyśpieszyło tępa, a ciało napełniło się nieokreślonym ciepłem. Miałam wrażenie, że jest to dobry znak. W głębi serca sądziłam, że jakoś na niego wpłynęłam, a on będzie teraz w stanie mi pomóc; w momencie, w którym potrzebuję go najbardziej. Moje nadzieję umknęły w momencie, gdy jego zimna, metalowa dłoń oplotła się wokół mojej szyi i uniosła nad ziemię. Byłam wtedy pewna, że wróciłam do punktu wyjścia.

- Bucky - wyszeptałam niedbale, na co mężczyzna cisnął mną o ziemię.

Zasyczałam z bólu, gdy moje łopatki obiły się się o twardy skrawek betonu. Poczułam strach, który zawładnął mną do tego stopnia, że siedziałam sparaliżowana. W tym świetlanym momencie straciłam wszelkie pokłady nadziei na to, że uda mi się go uratować od cierpienia, które go spotkało. Sądzę, że takie działania graniczą z cudem aby się powiodły, bądź z góry są skazane na niepowodzenie. Nie starałam się napierać na jego umysł w celu wyzwolenia jakichkolwiek pozytywnych emocji, bo miałam wrażenie, że to może jedynie doprowadzić moją osobę do końca tejże historii. Postanowiłam zostać w pozycji, w której się znalazłam i dokładnie obserwować jego działania. Brunet żwawym krokiem podążył za grupą żołnierzy Tarczy, którzy byli rozproszeni w całym parku. Straciłam go z zasięgu wzroku już po kilku pierwszych minutach. Nazwanie go duchem nie mijało się znacząco z rzeczywistością. Był dobrze wyszkolonym cichym zabójcą, który ma za zadanie bardzo łatwo wtopić się w otoczenie i ukryć. Bycie niepostrzeżonym wychodziło mu dobrze, choć przy tak postawnej budowie ciała może wydać się to nierealne. Idąc wzdłuż jednej z większych ścieżek napotykałam wiele ciał leżących na trawniku. Przeszukując kurtkę jednego z żołnierzy, natknęłam się na nóż taktyczny, który zgrabnie leżał w mojej dłoni. Kilka metrów dalej dostrzegłam grupę mężczyzn, którzy starają się powalić na ziemię Zimowego Żołnierza. Brunet ciągle stawiał im opór, ciskając ich drobnymi ciałami na lewo i prawo. Deszcz pokrywał każdy cal jego ciała i spływał między najmniejsze szczeliny jego ramienia. Jego dłonie twardo zaciśnięte w pięści poruszały się zgrabnie jak w tańcu. Wściekłość wymalowana na jego twarzy pokazywała jak ogromny ból oraz ciężar nosi głęboko w sobie. Każdy zadany przez niego cios był frustracją, którą próbował z siebie wyrzucić. Jego myśli były skomplikowanie zaszyfrowane, ale nie trzeba spędzić wieczności, aby odczytać czyjeś intencje. Kierowała nim zemsta, której nie do końca rozumiał. Jego umysł był pusty. Każde emocje, które odczuwał wydawały się być dla niego sztuczne, wykreowane przez tych, którzy go stworzyli. Odrywając się od własnych myśli podbiegłam do jednego z żołnierzy. Lądując tuż na jego barkach wbiłam mu nóż głęboko w obrębie karku. Długowłosy zastygł i spojrzał na mnie martwo zatapiając metalowe palce w gardle jednego z agentów. Truchło mężczyzny bezwładnie runęło na ziemię, a Barnes pewnym krokiem ruszył w moim kierunku. Jego pięść zalśniła gdy przeleciała tuż nad moją głową.

- Hedy! - rozległ się krzyk zza moich pleców, a świst metalowej tarczy odbił się od torsu James'a - Uciekaj stamtąd!

Podnosząc się z mokrej trawy dokładnie zmierzyłam każdy cal ciała zimowego żołnierza, którego cień padał nade mną. Spod jego mokrych włosów malował się wyraz twarzy pełny pogardy i wściekłości, która napełniała go całego. W momencie, w którym długowłosy zrobił krok w przód Steve gwałtownie powalił go na ziemię.

- JUŻ! - krzyknął w moją stronę, a ja ruszyłam pędem w stronę pustej ulicy.

Moje myśli były wyłączone, stałam się zupełnie odcięta, działał tylko instynkt przetrwania, który mówił mi by znaleźć się jak najdalej od parku. 

Lost Everything // Bucky BarnesWhere stories live. Discover now