20.

2.3K 145 16
                                    

Zaraz po grupowej konsultacji z najważniejszymi członkami Tarczy na temat tego jakie stwarzam zagrożenie dla swojego własnego otoczenia, postanowiono starannie mnie unieszkodliwić, bym nie sprawiała problemów podczas podróży. Dwóch masywnych mężczyzn ubranych w czarne kombinezony, wyniosło mnie siłą z biura Nicholasa Fury'ego. Moje zażenowanie odnośnie ich radykalnych sposobów, sięgało zenitu. Ciągnęli mnie za sobą przez pół korytarza, jakbym się im jeszcze opierała. Czułam się jak morderca, którego jak najszybciej trzeba zlikwidować, nim ponownie spróbuje uderzyć. Odnosiłam wrażenie, że bardzo pałam nienawiścią do większości ludzi znajdujących się w tym budynku. Tarcza powstała mając na celu chronić, a nie brutalnie traktować kogoś, kto nie popełnił żadnej zbrodni. Najwyraźniej organizacji na przełomie lat zapomniało się o wymierzaniu sprawiedliwości w należyty sposób. Zastanawiało mnie tylko czy w większości zdają sobie sprawę, z kim próbują tak naprawdę walczyć.

Po zjechaniu windą na ostatnie piętro dostrzegłam Steve'a, który siedział wraz z rudowłosą w samolocie. Uważnie przyglądał się mężczyzną, którzy zakładali mi na ręce zabudowane w pełni rękawice, będące pod napięciem. Każdy mój ruch był kontrolowany przez sztuczną inteligencję, która została w nie wbudowana. Działała na zasadzie wyczuwania emocji, które w danym momencie przeżywałam. Gdybym poczuła w jakikolwiek sposób gniew, strach czy stres, ugodziłaby mnie na tyle mocno, że paraliż objąłby każdą część mojego ciała, dość szybko sprowadzając mnie do parteru. Wyglądało to tak jakby Tarcza starała się zrobić ze mnie maszynę, która nie ma prawa czuć, bo w końcu sama w sobie jest rzeczą martwą. Sama już nie wiedziałam co mam o tym myśleć, a co dopiero oddziaływać w jakiś sposób fizycznie. Mężczyźni upewniając się, że wystarczająco dobrze jestem związana, wepchnęli mnie do niewielkiej, kuloodpornej kapsuły, którą następnie wsadzili na tyły samolotu. Przypinając ją dokładnie pasami z czterech stron, rzucili w moją stronę wzrok pełny pogardy. Próbując pogodzić się ze swoimi własnymi myślami, które powoli przepełniały się gniewem, odczułam ból nie do opisania przez żadną żywą istotę. Wydając z siebie głośny krzyk, który odbijał się echem z powrotem w moją stronę, zdałam sobie sprawę w pełni, że nikt tak naprawdę mnie nie usłyszy. Miny strażników, którzy w okazie drwin przykładali dłonie do uszu, mówiły same za siebie. Ignorowali fakt, że cierpię fizycznie jak i psychicznie. Kładąc się skulona na podłodze, zaczęłam cicho łkać, myśląc o akcie zemsty za to jak mnie potraktowano.

Podróż trwała około 9 godzin, czyli wystarczająco długo by rozpocząć walkę z własnymi myślami. W między czasie nie zabrakło dziwnych retrospekcji przedstawiających znak Hydry na tle Triskelionu, do którego właśnie zmierzaliśmy. Było to na tyle dla mnie niezrozumiałe i nierealne, że postanowiłam jak najszybciej odgonić je od swojego umysłu. Po wyjściu z samolotu czułam jak skóra na mych dłoniach się pali, w dosłownym znaczeniu tego słowa. Zerkając ukradkiem na rękawice, dostrzegłam, że są w pełni otwarte. Sztuczna inteligencja najwyraźniej już od dłuższego czasu nie funkcjonowała, co dało mi możliwość na samodzielne wyswobodzenie się spod jej martwego uścisku. Wokół znajdywało się liczne oddziały wojsk, które mierząc we mnie ze swoich karabinów, przyglądała się uważnie każdemu wykonanemu ruchowi. Steve stał przede mną starając się jak najlepiej mnie zasłonić.

- Ona nie jest zwierzęciem, radzę opuścić broń.

- Mamy ją doprowadzić do celi i tam poczeka na swój wyrok.

- Ja zadecyduje o tym w jaki sposób ona ma tam dotrzeć - powiedział stanowczo Steve.

Jeden z żołnierzy wykonał taktyczny ruch dwoma palcami co oznaczało aby ruszyli na przód. Steve starał się stawiać opór gdy starano się go odsunąć jak najdalej. Ja natomiast starałam się nie odzywać, wiedziałam, że to może sprawić kłopoty zwłaszcza jeżeli agencja została zinfiltrowana. Nie miałam również wystarczającej ilości sił aby w jakikolwiek sposób walczyć z taką ilością ludzi. Grupa żołnierzy stała w rozproszeniu przyglądając się małemu obiektowi, który znikąd pojawił się pomiędzy nimi.

- PADNIJ!

Momentalnie wokół nastał chaos i wielka chmura dymu przysłoniła wszystko co było w zasięgu wzroku. Nie wiedziałam skąd i kto, ale zdawałam sobie sprawę, że to jest najlepsza szansa aby uciec. Bardzo głęboko wierzyłam w to, że to był właśnie plan Nat. Żołnierze biegali w popłochu jak opętani, byli zdezorientowani i przestraszeni. Przedzierając się przez smugę dymu słyszałam bardzo wyraźnie krzyki i strzały karabinów.

- Steve! Steve gdzie Ty jesteś! - krzyczałam najgłośniej jak mogę.

Poczułam bardzo wyraźnie zimno na moim ramieniu, a specyficzny zapach metalu unosił się w powietrzu. Odwracając wzrok dostrzegłam ogromną męską posturę, ale jego twarz była zasłonięta przez maskę i gogle. Pamiętam ten obraz, widziałam już go wcześniej. I był największym koszmarem. Mężczyzna ścisnął moje ramię mocniej i przepychał się między żołnierzami. Byli przez niego popychani i bici. Dość stanowczo i pewnie kroczył przed siebie.

- HEJ! Puść ją - wrzasnął Steve rzucając w stronę mężczyzny tarczą.

Długowłosy z pełną gracją wyciągnął dłoń przed siebie łapiąc tarczę, która leciała z ogromną prędkością. Zaciskają na niej swoją metalową dłoń, zamachnął się i rzucił z powrotem w stronę Steve'a, który pod wpływem siły upadł na ziemię. Mężczyzna złapał mnie za szyję i unosząc do góry wciąż parł na przód. Jego krok przyśpieszał za każdym razem gdy ktoś pojawiał się w pobliżu. Rzucał za siebie coraz to więcej grantów dymnych, aby z łatwością się rozpłynąć. Był na swój sposób sprytny, ale i brutalny w swoich czynach. Otwierając drzwi jednego z aut, wrzucił mnie wprost na tyle siedzenie i z piskiem opon odjechał z miejsca zdarzenia. Pogodziłam się z faktem bycia wieczną ofiarą. W dobie czasu zauważyłam, że ciężko być twardym gdy wokół tyle dziwnych kreatur. Milczenie złotem niestety również nie bywa, bo w niczym tak naprawdę się nie przydaje. Jechaliśmy z ogromną prędkością, tak wielką, że miałam wrażenie, że zacznę latać w kabinie samochodu. Zarzucało mnie na bok przy każdym zakręcie, gdy on nadal siedział niewzruszony.

- Pustak - wymamrotałam, a auto gwałtownie zahamowało i stanęło martwo w miejscu.

Mężczyzna odwrócił się w moją stronę, ściągnął okulary i spojrzał głęboko w moje oczy. Dziwne uczucie przeszyło moje ciało. Przyglądając się mu miałam wrażenie jakbym była w stanie czytać mu w myślach. Niestety zdawały się być ogromną, nieskończoną kombinacją cyfrową.

- Mówiłaś coś? - spytał z rosyjskim akcentem w głosie - Tak myślałem, wysiadaj.

- Nie zdążyłam odpowiedzieć.

- Lepiej dla Ciebie - brunet złapał za moją rękę i wyrzucił mnie z samochodu.

- Po co mnie tu ściągnąłeś?

Zimowy żołnierz nerwowo poruszył ręką, chwytając mnie finalnie za szyję. Podnosząc mnie na wysokość swojej twarzy, dał mi możliwość przyjrzenia się jej dokładnie. Jego metalowa dłoń z każdym uściskiem poruszała jej drobnymi elementami. Brakowało mi tchu, ale badałam bardzo wyraźnie każdy cal jego twarzy.

- Ja Cię znam - wydusiłam z siebie trzymając dłonie na jego, aby własnymi palcami móc wyswobodzić choć trochę wolnej przestrzeni dla mego gardła - Spójrz w przeszłość - wyszeptałam.

Ręką momentalnie puściła moją siną od uścisku szyję, powodując chwilowe duszności. Łapałam powietrze z wielkim trudem, momentami miałam wrażenie, że nadal się duszę.

- Jesteś moim zleceniem - odezwało się echo, dobiegające spod jego maski.

- Od momentu, gdy ujrzałam Cię w kawiarni, wiedziałam, że jestem Twoim celem. Mogę śmiało powiedzieć nawzajem - uśmiechnęłam się zbierając powoli z ziemi.

- Mnie nie da się złapać, jestem duchem - nerwowo oparł broń na swym ramieniu.

- Duchem, na którego trop wpadłam bezproblemowo. To smutne, że jedna z najlepszych agentek rosyjskiego pochodzenia nie była w stanie tego dokonać, a ja tak.

Podczas rozmowy z nim nie byłam w stanie odczytać emocji, które w tamtym momencie przeżywał. Jedyne co udało mi się zweryfikować to wyrazisty rytm serca, które w nierównomierny sposób uderzało w klatkę piersiową. Przyglądając się przez chwilę jego niewzruszonej sylwetce, udało mi się dostrzec pod stertą pasów, dobrze znany mi łańcuszek. Skrawek przywieszki odbity na wystającej spod kamizelki koszulce, wskazywał na to, że odnalazłam tego, który jeszcze do niedawna nosił miano martwego.
Zimowy Żołnierz rozglądał się wokół, a gdy jego wzrok ponownie spoczął na mnie, posłał mi minę pogardy i popchnął w stronę drewnianych drzwi jednego z budynków.



Lost Everything // Bucky BarnesWhere stories live. Discover now