Part 70

1.8K 92 9
                                    

- zlituj się kobieto... - złożył dłonie jak do modlitwy, ale byłam nieugięta

- nie Luke... - złapałam za kieliszek z sokiem i uniosłam go do góry, reszta poszła za moim przykładem - Cieszę się że to właśnie wy jesteście z nami dzisiaj. Wypijmy za Nas. Nas wszystkich, za naszą małą rodzinę.

- No już nie taką małą... - Luke pogłaskał mój brzuch, na co mimowolnie się uśmiechnęłam i położyłam rękę na wierzchu jego ciepłej dłoni.

- Dobra... możemy nie mówić o takich ckliwych sprawach? - mruknął ash - To wesele nie stypa, mówmy o czymś szalonym!

Zaśmialiśmy się. Ash miał rację stawaliśmy się jak zgraja rozczulających się nad małymi kotkami staruszków.

- Tęsknię za Sydney... - odezwała się Diana z fotela w kącie salonu

Zaległa głucha cisza. Każdy spoglądał na resztę, ale nikt nie wypowiedział nawet słowa. Czułam ból, nie, nie fizyczny. To tęsknota za domem, za Sydney.

Za ciepłym wiatrem.

Za miejscami w których bywaliśmy razem.

Do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy że tak mi tego brakuje. W Londynie stworzyliśmy sobie swój świat, własny na swoich zasadach. Świat Hoodów, irwinów Hemmingsów i Gordonów.

Ale to był cudowny świat.

Otrząsęłam się.

- Może kiedyś tam wrócimy ale teraz jesteśmy tu. I zobaczcie co mamy! - rozłożyłam ramiona - Jesteśmy jeszcze gówniarzami, może kiedyś tam wrócimy?

Przytaknęli w ciszy.

- ej.. to miał być najbardziej szczęśliwy dzień - zawołał do nich wciskając start na pilocie, a pomieszczenie zalała muzyka - mogę prosić?

Rozbawiła mnie myśl o mnie w tańcu. Z pewnością wyglądam już jak słonica, ale to nie ważne.

Bez wachania chwyciłam jego dłoń, a on porwał mnie do tańca dzięki czemu wrócił mi wyśmienity humor sprzed nieprzyjemnego epizodu z rodzicami w urzędzie.

Śmiałam się jak dziecko gdy Luke opowiadał głupie anegdoty lub dowcipy tak idiotyczne ale tak uroczo przez niego opowiadane że nie potrafiłam się opanować.

Jedliśmy piliśmy i bawiliśmy soę jakgdyby nigdy nic. Wszystko przestało istnieć. Nie było pracy i wstawania o 5 nad ranem. Nie było problemów z kasą.

To było mi potrzebne. I chyba nie tylko mi...

Wyszłam na taras bo w salonie zrobiło się duszno.

- Zmęczona? - usłyszałam za sobą głos Asha, był jakiś zmartwiony.

- Ash braciszku... - wtuliłam się w niego - Coś cię męczy, mam rację?

- Ta... - podrapał się po głowie i wyjął coś z kieszeni

To było pudełko z aksamitu czarne jak noc, a w środku dostojnie spoczywała męska obrączka

Przytuliłam go do siebie.

- Napewno się zgodzi... - szepnęłam mu do ucha zaciskając powieki by zatrzymać łzy.

###

LukeyMickeyCalAsh

-

my boyfriend // l.h.Where stories live. Discover now