Rozdział 15

4.2K 460 132
                                    




W aucie panowała cisza.

Panowała ona już od kilku dobrych minut. Moje oczy błądziły wtedy po wszystkich stronach, ścianki wewnętrzne policzków były nadmierne podgryzane, a opuszki palców przecierały się przez siebie. Nie umiałem tego poskromić, w tym momencie moje ciało pokazywało wszystko. Bałem się. W głowie rodziły się najgorsze scenariusze, powodujące u mnie uczucie wbijających się szpileczek w każdy najmniejszy milimetr mojego ciała. Chciałem zamknąć oczy, schować się pod kocem, pod czymś, co by mnie zakryło. Mnie, moje rozumowanie i postępowanie, o które sądziłem się w tej chwili w swojej głowie, nie mając żadnych argumentów za tym, iż jestem niewinny. Miałem tylko jeden oczywiście, ale liczył się on tylko i wyłącznie teraźniejszości, a nie pustej (jak zresztą moja osoba, wtedy) przeszłości, której nie mogłem już zapełnić, no bo jak to zrobić, kiedy nie można cofać czasu?

Czasami miałem bardzo ironicznie śmieszne napływy odwagi. Otwierałem wtedy usta, by wypowiedzieć coś, co miało być atrapą mojej śmiałości i pewnością swojej obrony. Prawda taka, że on łamał moją tarczę jednym, nikłym spojrzeniem skierowanym w moją stronę.

Czułem wtedy jeszcze większe poniżenie i pewnego rodzaju obrzydzenie swoją osobą. Byłem wtedy jak dzieciak — tak beztroski w swoich działaniach, tak zapomniany w swoim własnym labiryncie związanym z ego, tak bardzo pewnym siebie — że nawet nie pomyślałem o konsekwencjach tego działania.

Byłem przerażony, bo nie chciałem go okłamywać i ani razu go nie okłamałem. Ten jeden raz, jednak wiem, jakie są tego skutki. Mojego zachowania nie uzasadnia zwykłe powiedzenie, że było to ,,jednorazowe'', bo obaj wiedzieliśmy, jakim beznadziejnym osobnikiem tego świata był dawny Park Chanyeol. Nadal jest, jednak tym razem zyskał w sobie ten pierwiastek prawdziwego szczęścia, którego wcześniej nie potrafił dostrzec.

— Chanyeol.

Jego głos był minimalnie niższy od dźwięku jego barwy na co dzień. Był w tej chwili naprawdę poważny, jednak nadal czułem w jego głowie tę malutką notę troski. Nie było tak źle, ale nie było dobrze i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Zwłaszcza że jego głos jakby obudził we mnie nadzieję, na to, że może się udać, a zarazem uchylił wieczko puszki Pandory. Nie wiedziałem, co powinienem czuć w tej chwili, siedząc z nim w czarnym aucie, kiedy chłopak siedział naprzeciwko mnie i sam przez długi czas, myślał pewnie nad tym, co powiedzieć. Możliwe też, że specjalnie zastosował kilkuminutową ciszę i przygniatanie mnie swoim wzrokiem, to bardzo możliwe. Czasami, a może nawet zawsze, był ode mnie dojrzalszy.

— Tak? — szepnąłem cicho, ściskając swoje dłonie i delikatnie podnosząc swój wzrok z nieznacznie przestraszonym wyrazem twarzy. Czy w tej chwili spełnią się moje mroczne myśli, czy może skończymy to happy-endem, jak w amerykańskich filmach?

— Skąd masz te informację o mnie? Skąd wiesz, że Malisa to mama Shinhye? — spytał się mnie niesamowicie spokojnym tonem głosu, który i tak sprawiał, że nagle stawałem się mały jak dziecko czy szczeniak.

W głowie próbowałem ustalić to, co mu powiem, jednak nie za bardzo mi to szło. Język zaplątał mi się, coś sprawiło, że brakło mi wiedzy na temat komunikowania się z ludźmi, być może też po prostu nie wiedziałem, co mógłbym mu powiedzieć. Pierwszy raz było mi tak źle z ukrywanym przeze mnie kłamstwem. Pierwszy raz, tak bardzo bałem się, że ktoś ode mnie odejdzie.

— Kiedy przyszedłeś do firmy, nasze stosunki były... Inne — zacząłem — ale już wtedy mnie zaciekawiłeś. Ja... Tak mi wstyd — zakryłem głowę, w jakiś sposób kuląc się, rozmyślając nad tym, jak mu to powiem. W tej chwili byłem obrzydzony tym, co zrobiłem. Przecież nie zasługiwał na to, by jakiś gościu przeszukiwał i wtrącał się w jego życie. Chciałem być jego częścią, ale wtedy nie byłem tym, kim jestem teraz.

RUN(A)WAY | ChanBaekWhere stories live. Discover now