Rada na dziś

2.2K 281 9
                                    

Szczęście, miłość, cierpienie, śmierć — te cztery rzeczy od lat są zagadką dla ludzkości.

Szczęście — podobno wtedy podnoszą się endorfiny, człowiek uśmiecha się, jego serce bije szybciej, czasem ma ochotę skakać i przebiegnąć maraton. Jest napełniony pozytywną energią, myślą o samych dobrych rzeczach, chce zrobić wszystko. Z wesołości i radości, którą odczuwa, ma ochotę przesuwać góry i chce szerzyć się swoimi emocjami z innymi ludźmi.

Miłość — jeszcze bardziej tajemnicza rzecz. Kiedy stajemy się odpowiedzialni za drugą osobę, kiedy tracimy swoją część duszy, aby w te puste miejsce zabrać te jej cząstkę. Pielęgnować ją, starać się, być o nią odpowiedzialnym. Miłość zdecydowanie jest odpowiedzialnością, która zwyczajnie nas potrzebuje. To jak dbanie o roślinkę, która dopiero co uwolniła się z małego ziarenka, aby stać się cudownym kwiatem. To nigdy nie stanie się za pomocą jednej osoby. Symbioza, dwie dusze, są do tego potrzebne. Miłość to rozczulający element w naszym życiu, który jest nie do opisania.

Cierpienie — to bardzo śmieszne, ale odczuwamy je najczęściej z powodu, kiedy właśnie nie posiadamy szczęścia, czy miłości. To wewnętrzne utrapienie, powolne zdzieranie z nas z optymizmu, uczucie pustki, smutek, często wyizolowanie się od wszystkiego, co nas otacza.

Śmierci nie zamierzam opisywać. Z wiadomych powodów, nigdy jej nie doświadczyłem i jak na ten czas nie zamierzam. Do czego dążę, tym dosyć długim i być może trochę lakonicznym wstępem.

Tym, że w jednej osobie doświadczyłem wszystkiego. Szczęścia, miłości i także cierpienia, które nieustannie łączy się z miłością. To trudne do pojęcia, trudne do zrozumienia, w jaki sposób pokochałem osobę, która na początku była dla mnie okropna.

Czasem nazywam to zreformowanym syndromem sztokholmskim. Tak naprawdę, gdyby się nie zmienił, gdyby nadal był tak wielkim dupkiem, jakim był, nigdy bym na niego nie patrzył, tak, jak ja patrzę teraz. On się jednak zmienił.

Być może w jakiś sposób, jest to samolubne z mojej strony. Zmienił się właśnie dla mnie, a ja przecież w miłości powinienem zwyczajne zaakceptować jego wady. To nie prawda.

Nadal kocham jego wady, nawet te najmniejsze, ale nie są one już takie jak kiedyś. Są inne. Wydaję mi się, że w pewien sposób jednak otworzyłem jego prawdziwe ja, które ukrywał pod maską, której wcale nie chciał. Przyzwyczaił się do niej w taki sposób, że moment, w którym zrozumiał, że musi się jej pozbyć, okazał się dla niego tym najtrudniejszym. Teraz z perspektywy czasu widzę, jak bardzo się zmienił, jak jego postać stała się dla mnie kompletnie inna.

Wszystko się w nim zmieniło.

Od spojrzenia, od postawy, do tego, jak żyję, jak patrzy na świat, na ludzi, na pracę, którą wykonuję. Każdy to powiedział. Zmienił się w człowieka, którym zawsze mógł być, ale nikt nie chciał spróbować w nim tego otworzyć. Ja też tego nie zrobiłem. Ja tylko w jakiś sposób poruszyłem w nim coś, co sprawiło, że zaczął myśleć o sobie i swoim postępowaniu. To sam postanowił się zmienić, motywując się mną.

Brzmi to naprawdę tak, jakbym się chwalił, ale chyba mogę, posiadając przy sobie taką osobę.

Czuję się jak w komedii romantycznej, a tak nie powinno być, to przecież nie jest tandetna miłość. To naprawdę prawdziwa miłość, od której na początku bardzo uciekałem. Chciałem od niego uciekać, ale zamiast tego się do niego przybliżyłem. I kompletnie tego nie żałuję. Jestem jego i jestem z tego tak cholernie szczęśliwy.

Teraz kiedy budzę się rano, przy osobie, którą kocham, jedząc śniadanie w gronie jeszcze jednej, mniejszej istotki, jestem najprościej w świecie szczęśliwy. Nawet jeśli się kłócimy, nawet jeśli zazdrościmy i czasem wcale nie jesteśmy tacy cudowni, jak myślimy. To wszystko jednak składa się na miłość, której zawsze chciałem. Miło to mi napisać, po latach, podczas których uważałem, że nigdy nie dostanę w prezencie kogoś tak cudownego.

Moja rada na dziś?

Nie uciekajcie.

Nie uciekajcie od miłości, od przyjaźni, ludzi, smutku, cierpienia, zazdrości, szczęścia, mądrości, wściekłości, wesołości, kolorów ciepłych i zimnych.

Uciekanie jest oznaką tchórzostwa i często także oznaką zagubienia od tego, co jest wokół i tego, czego pragniemy, gdzieś wewnątrz nas. Zawsze trzeba iść do przodu, a nie cofać się.

Dzisiaj zamykam swojego bloga. Uznałem, że opisywanie wam mojego życia od teraz będzie już bez sensu, bo pewnie niedługo wyląduje na okładkach wielu magazynów. No cóż. Co najmniej tutaj zostanę incognito.

Trzymajcie się, wszyscy ci, którzy wynieśli coś albo po prostu razem ze mną przeżywali historię początkowej ucieczki wcale nie młodego asystenta od jednego z należących do tych nawet przystojnych projektantów mody.

Dziękuję wam i życzę dobrego dnia! ♡

BB.

RUN(A)WAY | ChanBaekWhere stories live. Discover now