14

1K 140 94
                                    

Nora pożegnała się ze mną chwilę po jedenastej. Gdy tylko się uspokoiła i ogarnęła, zjedliśmy śniadanie, a później spędziliśmy czas na kanapie przed telewizorem. Nie rozmawialiśmy o Maxie, o ich kłótni, o wnioskach, do jakich doszła blondynka. Nie pytałem, a ona sama nie rozwinęła swoich myśli, czyli było tak, jak zawsze.

Delikatne ukłucie bólu i żalu uderzyło we mnie, gdy myśl, jak bardzo byłem naiwny, wdarła się do moich myśli. Nora nie zmieni swojego życia i nie skończy z Maxem, mimo że tak czułem, gdy zrozpaczona wtulała się we mnie.

To nie tak, że chciałem krzywdy Maxa. Gdzieś, w zakurzonych zakamarkach umysłu nadal był moim bratem, przyjacielem od urodzenia. Znałem go tak długo, jak znałem samego siebie. Gdyby tylko wrócił, znów traktowałbym go w ten sposób. Może przez nadzieję, że tak się stanie, odsuwałem się w cień. Skurwysyństwem byłoby odbicie dziewczyny bratu, zwłaszcza po tym, co razem przeszli.

A może po prostu wiedziałem, że moje wyznanie wszystko by zniszczyło. Na końcu okazałoby się, że i tak nie miałem żadnych szans, bo nie dorównuję mu, tak jak nie dorównywałem przez całe życie.

Żegnając ją w drzwiach, przeczuwałem, że już nie wróci tutaj. Byłem masochistą i szczerze, chyba było mi z tym dobrze. W końcu odczuwając ból obecny, nie musiałem myśleć o przeszłości.

– Możesz nie wyżerać mi jedzenia, jak zwykle?

Opadłem na kanapę z irytacją. Mike właśnie nurkował w lodówce, co chwilę wyciągając coś z niej i układając na blacie.

Sięgając po telefon, zauważyłem dziesięć nieodebranych połączeń od Alice. Z ostatniej godziny.

– Przyniosłem piwo, a ty mi żarcia żałujesz, mordo? – Przegryzł plaster sera i trzasnął lodówką, po czym głośno beknął. – Norze pewnie też wiele rzeczy żałujesz i dlatego teraz nie siedzi tu z tobą.

Ledwo powstrzymałem się od rzucenia w niego telefonem, zamiast tego poleciała w jego stronę poduszka. Zarechotał i ruszył do salonu. Kolejna poleciała pusta butelka, która z głośnym trzaskiem rozbiła się o ścianę. Uniosłem wzrok i zobaczyłem ślady kropel na farbie.

Mike odskoczył z udawanym przerażeniem, przytulał do siebie paczkę sera. Patrzył na mnie jak na wariata i kręcił z niedowierzaniem głową.

– Chcesz mnie zabić, chuju! – zawołał, prostując się.

– Marzę o tym, od kiedy tylko cię poznałem – wyznałem beznamiętnie.

– Jestem nieśmiertelny.

Uniosłem brwi na dźwięk powagi w jego głosie.

– Właśnie dlatego mi nie wyszło – skwitowałem, gdy on ryknął śmiechem, by po chwili znów spoważnieć.

– Zazdrościsz mi tego, wiem, rozumiem. – Rozwalił się na fotelu, układając nogi na stole. – Ja sam sobie tego zazdroszczę.

Pokręciłem głową, miałem nadzieję, że gdybym ewentualnie trafił do zakładu psychiatrycznego, musiałbym dzielić z nim salę. Sama ta myśl sprawiała, że chciałem być jak najbardziej zdrowy.

Modliłem się, aby matka nie przekazała mi tej przypadłości.

Skupiłem uwagę na rudzielcu, wykorzystywał fakt, że nie było z nami Nory. Jedno spojrzenie na leżące stopy na stole i Mike zostałby zdzielony szmatką po głowie. Groźba tortury głodowej była dla niego bardzo przekonująca, chociaż on zawsze uznawał to za próbę flirtu i dowód na to, że są sobie przeznaczeni.

– Wyglądasz, jakbym przeleciał ci laskę, Eth – burknął, spoglądając na mnie i otwierając piwo. Odrzucił kapsel na stół i opadł na oparcie fotela. – Spokojnie, tylko ser.

OBIETNICA ETHANAWhere stories live. Discover now