20

867 128 32
                                    

Upragnione lato nadeszło zaskakująco szybko, a wysokimi temperaturami wynagradzało miesiące spędzone w murach szkoły. To właśnie w te wakacje poznałem Mike, rudowłosego chudzielca z piegami i oczami zachmurzonego nieba, jak to określiła mama, gdy miała okazję go spotkać. Spędzał on większość czasu w garażu, który został przerobiony na warsztat stolarski jego ojca, co oznaczało, że gdy Max wyjechał na obóz, ja również spędzałem tam czas, wdychając do nozdrzy zapach trocin i pył, tworzący się przy szlifowaniu drewna.

Ojciec Mike pozwalał nam towarzyszyć sobie tylko wtedy, gdy niczego nie ruszaliśmy lub gdy szlifowaliśmy drewno. Tego lata moje palce były szorstkie, tak samo jak palce Mike, ponieważ jego ojciec uważał, że szlifierka to zabójstwo dla drewna i należało robić to papierem ściernym. Każdego wieczoru mięśnie mnie bolały, a wracając do domu od razu wpadałem do łóżka, przez co wiele razy mama miała o to do mnie pretensje.

Jednak nie narzekałem, lubiłem to. Lubiłem towarzystwo kogoś innego niż Maxa, czy jakieś dziewczyny. Lubiłem to, że nie siedzieliśmy w moim domu, słuchając za ściany rozmów Alice i Naomi, która częściej przesiadywała u nas, niż we własnym domu. Uwielbiałem to, że przestawałem być chłopakiem, który nie dawał rady niczego unieść, który tylko przyglądał się z boku Maxowi, zastanawiając się, dlaczego nie mógł urodzić się z jakimś talentem.

Tego lata wypracowałem sobie cierpliwość, a moje ręce jeszcze nigdy w życiu nie były tak silne. Przesiąkłem zapachem trocin i pyłu, było mi z tym bardzo dobrze. Tego lata pierwszy raz sam od siebie nie pojawiłem się na obiedzie u Boutragerów. Nie było sensu, żebym tam się pojawiał, jeżeli Max był na obozie, Alice wolała towarzystwo Naomi, a mi było dobrze w garażu Mike.

– Śmierdzisz, bracie – stwierdził Max.

Wywróciłem oczami i poklepałem go po plecach tak, jak mieliśmy to w zwyczaju na przywitanie.

– Ty nie pachniesz lepiej – odszczekałem i odsunąłem się ze śmiechem, do którego Max zawtórował.

Dzień wcześniej wrócił z obozu, jednak dopiero dzisiaj się spotkaliśmy. Ja siedziałem do późna u Mike'a, przyglądając się jak jego ojciec wykonywał nową komodę dla swojej matki, a Max zmęczony po podróży i tak był przesłuchiwany przez ciotkę Emily. Oczywiście nawet nie pomyślałaby, że jej szesnastoletni syn dwa dni wcześniej brał udział w imprezie pożegnalnej, gdzie zamiast pić grzecznie sok, upił się piwami.

Tylko trochę mu pozazdrościłem kontaktów i tego, że jak zwykle obeszło się bez jakichkolwiek konsekwencji w jego kierunku.

– Alice robi babeczki, wbijasz?

Zmarszczył brwi i przejechał palcami po włosach, po czym spojrzał na telefon. Wzruszył ramionami, jakby było mu to obojętne, więc ruszyliśmy w kierunku mojego domu.

Słońce paliło niemiłosiernie. Przetarłem czoło z potu i czułem, że koszulka stapiała się ze skórą na moich plecach. W ustach miałem sucho i marzyłem o zimnym prysznicu.

– Jesteś pewien, że nie spali domu? – Max jakby z opóźnieniem załapał sens moich słów.

Uniosłem brwi, zaskoczony jego spowolnioną reakcją i widocznym zamyśleniem. Nie byłem pewien, czy tak długo cierpiał po imprezie, czy dręczyło go coś innego. Jednak mogłem się założyć, że miało to coś wspólnego z obozem, w końcu Max żył koszykówką, a z roku na rok ten sport pochłaniał lwią część jego czasu.

– W sumie to nie wiem. – Wzruszyłem ramionami. Alice nie miała talentu do gotowania i większość jej potraw nadawała się do wyrzucenia. – Rodzice są w domu, więc może coś uratują.

OBIETNICA ETHANAWhere stories live. Discover now