Samobójstwo

1.2K 93 14
                                    

Przebudzam się z mojej krótkiej drzemki. Wszystko niby jest dobrze, ale zdaję sobie sprawę z mojego dziwnego położenia. Gdy przecieram oczy i w końcu widzę poprawnie, ogarniam, że leżę na kolanach Stilesa. Normalnie zerwałabym się jak oparzona, ale teraz jakoś zachowuję spokój, pomijając szybkie bicia mojego serca.

— Dobrze się spało? — słyszę jego głos, gdy się podnoszę. Patrzę na niego z zakłopotaniem, poprawiając włosy. Chłopak uśmiecha się do mnie słodko. — Sama się tak położyłaś, a nie chciałem cię budzić.

— Jasne — mamroczę, zauważając, że jesteśmy na miejscu.

Przez okno po drugiej stronie autobusu dostrzegam neonowy napis „Motel Glen Capri". Jest już strasznie ciemno, to pewnie dlatego rzucił mi się w oczy. Przecieram jeszcze całą twarz i zabieram swój plecak z podłogi. Stilinski obserwuje mnie z zaciekawieniem, a ja odwracam się od niego i wychodzę razem z innymi na zewnątrz.

— Widywałem gorsze — ocenia Scott, gdy staję obok niego. Ten hotel to jakaś porażka.

— Ciekawe gdzie — prycham w obłędzie, bo bardzo nie chcę tam wchodzić.

— Słuchajcie — zwraca na siebie uwagę trener. — Bieg został przełożony, a to najbliższy motel, który ma wolne pokoje i chce przyjąć bandę renegatów. Będziecie spać dwójkami.

Sonia bierze mnie pod ramię, a ja się do niej uśmiecham. Już wiem, że Scott będzie ze Stilesem, a Lydia z Ally. Nie wiem, jak będzie z Luke'em. Szczerze, to chcę, aby był jak najdalej ode mnie. Dwójkami podchodzimy do Finstocka, biorąc od niego klucze do pokoi.

— Nie życzę sobie żadnych seksualnych perwersji — nadmienia głośno Bobby, a ja lekko się śmieję. — Trzymajcie brudne łapy przy sobie!

— Lydia, idziesz? — pytam się jej, gdy Allison zauważa, że dziewczyna nadal stoi w miejscu, przerażona na widok motelu.

— Nie podoba mi się tu — stwierdza, oglądając budynek.

— Właściciele pewnie też nie kochają tego miejsca — stwierdza wyjątkowo ciepło Argent.

— Pomadeczko, choć już do środka — zachęca ją jeszcze Sonia, machając kluczami. — Mamy pokoje zaraz obok siebie. Będzie fajnie, a poza tym to tylko jedna noc.

— Wiele może się wydarzyć w jedną noc. — Teraz to Lydia zaczyna mnie martwić. Nigdy się tak nie zachowywała.

Wszyscy w końcu udajemy się do wybranych pokoi. Nasz wygląda całkiem schludnie, lecz i tak strasznie. W sensie, że pewnie nie będę w stanie tu zasnąć, bo atmosfera nie jest zbyt przyjazna. Sonia rozgaszcza się już na swoim łóżku, wypakowując masę kosmetyków i ciuchów. Ja sama jednak stoję bezradnie na środku dywanu i obserwuję odchodzącą tapetę na ścianie obok.

— Rose, rozchmurz się — zaleca mi miło blondynka. Rzucam jej krótkie spojrzenie i opuszczam plecak na podłogę. Staję tyłem do łóżka i padam plackiem na materac. Odbijam się raz, kładąc ręce za głowę. — Martwisz się tym, co powiedziała Lydia?

— Może — bąkam, wpatrując się tępo w sufit.

— Weź już nie dramatyzuj. To, że jej się nie podoba, to nie znaczy, że tu straszy, czy coś podobnego. — Przechodzą mnie dreszcze, przez jej to całe gadanie. — No nie!

— Co jest? — pytam szybko, zerkając na nią.

— Nie wzięłam mojego kremu to twarzy — odpowiada niewinnie, a ja wywracam oczami, odwracając wzrok. Śmieję się lekko pod nosem. — Jesteś głodna?

— Może — powtarzam, a ona rzuca we mnie paczką chusteczek, którą szybko chwytam, a nawet nie patrzyłam. Zaraz Sonia uzna, że mam jakieś super-moce, a tego nie chcę.

welcome to beacon hills ☾ teen wolfWhere stories live. Discover now