Nie zabijamy

1.1K 95 48
                                    

Wchodzimy właśnie po cichu na górę do mieszkania Dereka. Schody wcale nie są dla mnie taką katorgą, bo działanie jaśminu słabnie z każdą chwilą. Jednak Stiles poświęca mi bardzo dużo uwagi. Non stop kontroluje moje odruchy, podtrzymuje mnie, żebym nie spadła. Zapewniam go cały czas, iż nie potrzebuję pomocy, bo w sumie to on jest w gorszej sytuacji niż ja.

— Jak się czujesz? — pyta szeptem Scotty, gdy ukrywamy się już wszyscy za ścianą, czekając na znak od Hale'a. Uśmiecham się do niego szeroko, może mało szczerze, ale tyle wystarczy.

— Już lepiej — przyznaję krótko, oglądając swoje nadgarstki. Scotty również się im przygląda i kiwa głową, gdy widzi, że siniaki prawie znikają.

Stiles patrzy ze skrzywieniem na moją ranę na skroni. Zakrywam to odruchowo włosami. Sam fakt, że Stilinski poświęca mi tyle uwagi, jest dla mnie dziwnym odczuciem. Nigdy się to nie działo. Zawsze byłam gdzieś na boku, niezauważalna. A teraz? Teraz jest inaczej. Można to wyczuć. Możliwe, że robi to wszystko nieświadomie. Sama już nie wiem.

— Oni już tutaj są, prawda? — słyszę wyraźniej głos Jennifer, a przechodzą mnie ciarki. We trójkę wychodzimy zza ściany, a kobieta przenosi na nas wzrok. Syn szeryfa momentalnie smutnieje, a ja delikatnie dotykam jego dłoni, by pokazać, że wcale nie siedzi w tym sam. — Więc, powiedzieli ci, że to byłam ja? Że to ja porywam ludzi?

— Powiedzieliśmy mu, że to ty zabijasz ludzi — odzywa się Scott, lecz ja nie spuszczam wzroku ze Stilesa, który ma już łzy w oczach.

— No tak. Składanie ofiar z ludzi? Co, podcinanie im gardeł? — prycha pani Blake, starając się brzmieć wiarygodnie. — Tak, pewnie robię to podczas przerwy na lunch. W ten sposób mogę wrócić i uczyć angielskiego w liceum przez resztę dnia. Brzmi bardzo sensownie.

— Gdzie jest mój tata? — pyta drżącym głosem Stilinski, a jedna z łez spływa w dół jego twarzy. Przełykam głośno ślinę i przymykam lekko oczy. Zaraz sama się rozkleję. Najgorsza rzecz, to widzieć jak Stiles płacze, co się często nie zdarza.

— Skąd mam wiedzieć? — pyta Jennifer, spoglądając na chłopaka. Nie ma tak. Ta wredna menda nie będzie tak postępować.

— Bo to ty go porwałaś — mówię, robiąc krok do przodu, a kobieta patrzy na mnie z niedowierzaniem. — Ty wyskoczyłaś z nim przez okno, ty uwięziłaś Lydię i mnie. — Tu pokazuję na swoją ranę na skroni, która jeszcze tam jest. — To ty mi to zrobiłaś.

— Derek, powiedz mi, że w to nie wierzysz — szepcze pani Blake, odwracając ode wzrok. Cofam się, gdyż Stiles ciągnie mnie za rękę do tyłu. Zapada chwilowa cisza, a Derek mierzy nas wszystkich wzrokiem. W duszy błagam go o jakąś współpracę.

— Wiesz, co się stało z ojcem Stilesa? — pyta w końcu, a ja czuję lekką ulgą. Powtarzam; lekką.

— Nie — odpowiada szczerze, choć to pieprzone kłamstwo. Scott zaczyna się denerwować.

— Spyta ją, dlaczego prawie zabiła Lydię i otruła Rose. — Jennifer odwraca się w naszą stronę, zmieszana. Czy ona w końcu może przestać udawać?

— Lydię Martin i Rosalie Grant? — pyta, a ja unoszę nieco brwi do góry, dając jej znać, że tu właśnie stoję. Ona mnie kompletnie ignoruje. — Nic o tym nie wiem. Nic im nie zrobiłam.

—  A co wiesz? — unosi głos Derek, gdy kobieta znowu na niego spogląda.

— Wiem, że te dzieciaki z jakiegoś dziwnego powodu, napełniają twoją głowę jakimiś absurdalnymi historyjkami — odpowiada, zdenerwowana, odwracając się ponownie do nas. Jej wzrok jest przeszywający, to przyznaję. — Których nie są w stanie udowodnić.

welcome to beacon hills ☾ teen wolfWhere stories live. Discover now