Część 11

187 15 8
                                    

Czekając na rozwinięcie się akcji, Will spytał:

-O jakim kodeksie, wy mówicie?

-O Kodeksie Piratów - wyjaśnił Jack. - Ariana go nie cierpi- zaśmiał się. - Bo ten kto zostaje w tyle, tego się zostawia...  Jednak kochana małżonka, złamała go już kilka razy.

-Jeszcze mi powiedz, że nie podobało ci się to, że te kilka razy ocaliłam ci zadek - burknęłam zła.

-A...- zaczął z uniesionym palcem i otwartą buzią, ale po chwili zrezygnował.

-No właśnie- uśmiechnęłam się z satysfakcją. 

-Widzę, że wśród was nie ma bohaterów- parsknął mój brat.- Może prócz ciebie- spojrzał na mnie, nieco ze strachem.

-A wbrew pozorom, stajesz się jednym z nas- zauważył Jack.- Uwolniłeś pirata, ukradłeś królewski okręt, żeglowałeś z korsarską załogą i polujesz na skarb!

-Nie poluję na żaden skarb- warknął Will.

-A Elizabeth, to przepraszam bardzo, kim dla ciebie jest?- spytałam.

-Ariana ma rację- poparł mnie mąż, wpatrując się we mnie jak w obrazek.- Skarb nie musi się świecić- mimo tych słów, w jego oku zauważyłam błysk. Po chwili Jack padł, nieprzytomny na ziemię.

-WILL!- krzyknęłam z pretensją.

-Wybacz chłopie, ale nie będziemy twoim towarem przetargowym- dodał, mijając mojego ukochanego.- Kiedy do ciebie dotrze ,że to pirat, który wykorzystywał cię przez te wszystkie lata- spojrzał na mnie ze smutkiem, a mnie zamurowało. Nie powiem, wkurwiłam się. Chwyciłam za sztylet Jacka i rozcięłam nasze prawe rękawy od koszul. Spojrzałam na zszokowaną twarz brata. Na przedramieniu widniały identycznie wypalone blizny w kształcie litery "P". Tuż nad nimi znajdowały się tatuaże z jaskółką lecącą przez morze. 

-Teraz w końcu mi wierzysz?- warknęłam.- To jest, było i będzie w naszej krwi Will. Nasz dziad był piratem, później nasz ojciec ,a teraz kolej na nas- powiedziałam i zdzieliłam Jacka w twarz. Will w chwilę później zniknął. Usłyszałam plusk wody i tyle po bracie. Mąż wciąż się nie obudził, więc walnęłam go jeszcze mocnej.

-Co do...?- zaczął, gwałtownie siadając.- Ari skarbie, gdzie Turner i  ta jego ślicznotka?- spytał, a ja wyjrzałam zza skały. Faktycznie nikogo nie było.

-Zapewne już jest z nią w drodze do domu- wzruszyłam ramionami, a dosłownie w sekundę później okrążyli nas ,zbuntowani niegdyś piraci.

-WY!- krzyknął jeden z nich. Wszyscy wyglądali tak jakby zobaczyli ducha.

-Mieliście być martwi!- zawołał drugi i wyciągnęli w naszą stronę wszystkie swoje bronie.

-A nie jesteśmy?- spytałam.

-Chcę rokowań!- oznajmił mój luby, który wstał z ziemi i stanął obok mnie.

-Rokowań!?- prychnął wściekły Pintel.

-Już tłumaczę. Nie wiem czy go macie czy nie... Jednak chłopak, który wam przerwał to nie jaki syn Sznurka, a wy ,z tego co mi wiadomo, krwi Turnera potrzebujecie...

-A czemu niby nie możemy wziąć krwi od niej?- spytał Barbossa, wskazując na mnie. Miałam ochotę zedrzeć mu z twarzy ten parszywy uśmieszek.

-Ponieważ Sznurek przeklął złoto, na syna rodzonego, a nie na córkę, ty skończony idioto- warknął wściekły Sparrow.

-Na pokład z nimi przeklęte kundle!- zawołał Hektor. Naturalnie związano nam ręce. Co jak co, ale ci piraci doskonale wiedzieli, jacy jesteśmy. Po wejściu na Czarną Perłę, napatoczyło się mnóstwo wspomnień. Uważniej przyjrzałam się okrętowi. Gdzieniegdzie były okropne ubytki, przez do statek wydawał się starszy o kolejne sto lat.

-Jestem rozczarowana Hektorze- przyznałam.

-Sądziliśmy, że lepiej zajmiesz się naszym statkiem- dołączył się Jack.

-To nie jest wasz statek!- warknął wściekły Barbossa.

-Tę sprawę zaraz wyjaśnimy- powiedziałam i już miałam zacząć się z nim kłócić, gdy na ramię wskoczył mi Jack, więc sprawę okrętu pozostawiłam mężowi.- Jak się miewa moja małpeczka?- spytałam, gdy ta przytuliła się do mnie. Mężczyźni weszli do kajuty, która niegdyś należała do mnie i do Jacka, więc postanowiłam, że poczekam koło drzwi. - Tęskniłeś?- zaśmiałam się. Poczułam, że ktoś mierzy mnie wzrokiem. Nic dziwnego skoro byłam jedyną kobietą na statku, pewnie pomyśleliście. Jednak zapomnieliście o pewnej ważnej kwestii. Nie jestem zwykłą kobietą. -NO I NA CO SIĘ TAK GAPICIE?!- wrzasnęłam, a Jack skrzeknął na nich złośliwie.- TO ,ŻE NIE JESTEM JUŻ TU PANIĄ KAPITAN, NIE UPOWAŻNIA WAS DO ROZBIERANIA MNIE WZROKIEM!- dodałam, a załoga tak się zmieszała, że jeden wpadał na drugiego. Zaśmiałam się i z uwagą zaczęłam się przysłuchiwać kłótni Jacka i Hektora. W końcu nie wytrzymałam i poirytowana weszłam do środka. Od razu odnalazłam swoją szablę, którą chwyciłam i skierowałam między mężczyzn.

-A więc będę stał na brzegu, mając tylko nazwisko i wasze słowa, patrząc jak odpływacie moim okrętem?- spytał z wątpliwością Hektor. Schowałam szablę do pochwy.

-Ależ nie! Będziesz stał na brzegu, mając nasze słowa i patrząc jak odpływamy NASZYM okrętem- poprawiłam go.

-A nazwisko krzyknę ci ze statku- wyjaśnił Jack.

-Czyli będę miał nazwisko i twoje słowo, że jest ono prawdziwe?- spytał z drwiną, a ja ponownie wyjęłam moją szablę i wbiłam ją w podłogę, tuż przy stopie tego zdrajcy.

-Słuchaj mnie ty nędzny parszywy kundlu! Z was dwóch tylko jeden nie zdradził- zaczęłam morderczym tonem.- Więc zaufaj słowu zdradzonego- spojrzałam przenikliwie na Barbossę, po czym wyczepiłam swoją broń i chwyciłam nią jabłko leżące na paterze. Wzięłam gryza i zdjęłam ją z szabli.- Skosztujesz?- spytałam Jacka, podając mu owoc.

-Z przyjemnością- wręcz zagruchał.

-No nie powiem, jak na dwa trupy ,trzymacie się wyjątkowo dobrze.

-Czy ty przypadkiem, powiedziałeś nam coś miłego?- wnet zakrztusiłam się kolejnym kawałkiem jabłka.

-No już, już- zaśmiał się lekko Jack, klepiąc mnie po plecach.

-Co moja kapucynka robi na twoim ramieniu?- zdziwił się Barbossa.- Jack chodź do pana- zawołał na małpkę, a ta pokazała mu język i splunęła mu w twarz. Ostatnią siłą woli wstrzymałam się od śmiechu. Podobnie jak mój mąż.

-Otóż zapominasz, drogi Hektorze, że Jack zawsze był moim pupilkiem... A ,że miałeś inne plany wobec mnie, przez co uciekłam, biedna małpka została bez pana. Potem napatoczyłeś się TY. Jednak to zawsze JA byłam na pierwszym miejscu.

Na wzburzonych wodach || ZAWIESZONEWhere stories live. Discover now