Rozdział 15

1 0 0
                                    

Lilia skończyła swoją opowieść. Analiz wciąż patrzyła na nią niedowierzająco.
– Poszłaś do szkoły? – spytała zaciekawiona.
– Tak, gdy tylko skończyłam sześć lat.

* * *

Mała dziewczynka szła ścieżką, wijącą się wśród domków w miasteczku. Podskakiwała co kilka kroków, nie mogła się doczekać tego, co miało się wydarzyć. Idzie do szkoły! O tym dniu marzyła od dwóch lat.
Wreszcie na horyzoncie ukazał się mały domek, okryty bluszczem. Nad drzwiami wisiała tabliczka z napisem SZKOŁA. Lilia energicznie wkroczyła do środka. Chatka nie została podzielona na klasy, składała się z jednej dużej sali. Na jej środku stał okrągły stół z czterema krzesłami. Jedno z nich było wolne. Specjalnie dla niej. Usiadła i rozejrzała się dookoła. Trójka pozostałych dzieci, siedzących przy tym samym stole, nie wyróżniała się niczym wyjątkowym. To dwie najnormalniejsze w świecie, tylko starsze od niej o kilka lat dziewczyny i chłopiec mniej więcej w jej wieku. Również rozglądał się dookoła, jakby był tu pierwszy raz.
– Cześć, jestem Lilia – dziewczynka postanowiła dodać mu otuchy.
– A ja Liam – przedstawił się nieśmiało.

* * *

Analiz popatrzyła na Lilię, która teraz wbiła wzrok w przestrzeń przed sobą, pogrążona we wspomnieniach.
– Zaprzyjaźniliście się? – spytała.
– Można tak powiedzieć – ze smutkiem westchnęła dziewczynka. – Szczerze mówiąc, znaliśmy się tylko pół roku, ale później, w nocy... – nie mogła dokończyć zdania, schowała twarz za kolanami, ale sens był oczywisty. Sześć lat temu napadnięto na wioskę.
– Nie martw się – dziewczynka przytuliła siostrę. – Wydostaniemy się stąd. Tristan nam pomoże. Na te słowa Lilia podniosła na nią załzawione oczy.
– Nie pomoże – westchnęła cicho. – Nikt nas nie widział.
Tych myśli Analiz od początku nie chciała do siebie dopuścić. Widziała postać na horyzoncie. On musiał o wszystkim wiedzieć.

* * *

Zza krat niewiele było widać. Mimo to, gdyby ktokolwiek zainteresował się szlochem wydobywającym się z celi i zerknął przez małe okienko, ujrzałby skuloną w rogu dziewczynkę siedzącą przed martwym ciałem. Nie ujrzałby jednak człowieka stojącego po drugiej stronie celi i przyglądającego się całej scenie. Ciemnej, okrytej peleryną postaci człowieka, który nie zrobił nic, by zapobiec rozwojowi wydarzeń.
Tristan obudził się, wciągając głośno powietrze do płuc. Znowu ten sam upiorny sen. Dlaczego to musi być dla niego takie trudne? Dlaczego nadal się obwinia?
Odetchnął głęboko, żeby uspokoić przyspieszony oddech. Przeciągnął się i wstał z łóżka. Musiał trochę ochłonąć. Zrobił krok w stronę drzwi, ale coś go powstrzymało. Usłyszał cichy szmer dobiegający zza okna. Ostrożnie zbliżył ucho do drewnianej okiennicy. Teraz słyszał wyraźnie.
– Daj mi to w końcu – starał się szeptać ktoś za ścianą.
– Już – odparł nieco przestraszony, cienki głos.
Później słychać już było tylko szmery. Ciszę przerwało kilka głuchych uderzeń. Tristan znał ten dźwięk. Krzesiwo. Jego ciało zareagowało szybciej niż rozum. Chłopak oderwał się od okna, wyszedł z pokoju i chwycił łuk, stojący przy ścianie. Na ramię zarzucił kołczan i chwycił pelerynę. W mgnieniu oka znalazł się na tyłach domu, daleko od przejścia. Słyszał, jak ogień pochłania jego sypialnię, widział, jak się rozprzestrzenia.
Ukląkł, żeby wyciągnąć nóż z wewnętrznej kieszeni peleryny. Delikatnie podważył gwoździe i wysunął obluzowaną deskę. Miał nadzieję, że tyle wystarczy. Wystarczyło. Przecisnął się przez powstałą szczelinę i dostał się do stajni. Szybko otworzył drzwi boksów. Wskoczył na Diamonda i zachęcająco cmoknął na resztę koni. Miał nadzieję, że posłuchają i ruszą ich śladem.
Usłyszał za sobą huk. Prawdopodobnie zawalił się dach. Tristan wolał nie oglądać się za siebie. Szturchnięty piętami konik pogalopował drogą pod rozgwieżdżonym niebem.
Tristan nie chciał się okłamywać, nie mógł dłużej udawać. Teraz wreszcie wiedział, która strona ma rację. Gnał na północ z nadzieją, że pozwolą mu poznać się od nowa.

Po drugiej stronieWhere stories live. Discover now