Rozdział 2

693 61 15
                                    

 — Noah mnie nienawidzi. — Przełknęłam gulę w gardle. Te słowa brzmiały jeszcze brutalniej niż wtedy, gdy wypowiadałam je w swojej głowie. — To boli, bardzo boli, ale rozumiem go. Gdybym dowiedziała się, że przez niego moja siostra zapadła w śpiączkę... prawdopodobnie reagowałabym tak jak on. Agresją, przez którą przemawia cierpienie i tęsknota. Dlatego dobrze, że nigdy nie byliśmy ze sobą jakoś bliżej. Tak naprawdę, gdy odwiedzałam Briana w ich domu, Noaha widziałam tylko przelotnie. Rzadko rozmawialiśmy. — Delikatny powiew wiatru smagnął moją skórę, powodując, że łzy spływające mi po policzkach zaczęły powoli wysychać. Włosy, które opadły mi na twarz, odgarnęłam do tyłu, a te spoczywające na ramionach, strząsnęłam na plecy. Teraz zapewne opadały tam w totalnym nieładzie. — Bo gdybyśmy byli ze sobą blisko, ukrywanie przed nim prawdy stawałoby się coraz trudniejsze, wręcz nie do wytrzymania, gorsze od jego wyzwisk. To jestem jakoś w stanie wytrzymać. Jeszcze.

Zatrzymałam nagranie, bo już nie mogłam powiedzieć nic więcej. Łapczywie nabierałam powietrza, próbując się nie udusić. Kuliłam się. Pragnęłam schować zapłakaną, zbolałą twarz przed całym światem. Świadomość, że ktoś mógł widzieć moje załamanie, upokarzała mnie. Miałam wrażenie, że znajdowałam się w ciasnej klatce zamkniętej na kłódkę, do której ktoś zgubił klucz. Ograniczona. Pozbawiona wielu możliwości. Obdarta z siły, osobowości. Zagubiona. Wewnątrz cały czas krzyczałam. Nieustannie. Frustracja zalewała mnie od stóp do głów tak, że oczami wyobraźni widziałam, jak rwę sobie włosy z głowy, jak wołam z prośbą o pomoc w wydostaniu się z klitki, w której ciągle tkwiłam, bez przerwy od dnia wypadku. Chociaż... czy nie było mnie tam już wcześniej? Tak, bo dałam się zamknąć w niej na własne życzenie. Twierdziłam, że się wydostanę. Że mi się uda. Przecież wiedziałam, co robię! Wiedziałam, w co się pakuję, a jednak weszłam tam i się nie cofnęłam. Nie zawróciłam, choć wszystko dookoła krzyczało, że powinnam.

— Nina — usłyszałam tuż nad swoim uchem głos. Głos, który od dłuższego czasu zastępował mój nieudolny rozsądek, nigdy wcześniej jednak nie zdarzyło mi się go posłuchać. — Powinnaś się uspokoić, bo ludzie patrzą. Jeśli chcesz, nie musimy zostawać dzisiaj na zajęciach. I tak nauczyciele by nam dzisiaj podarowali wkuwanie. Pojedziemy na jakieś dobre ciastko, a od jutra będziemy myśleć o nauce, co ty na to?

Tuliła mnie do siebie chyba od jakiegoś czasu. Po tym, jak przestałam nagrywać, straciłam jego rachubę. Chciałam jak najkrócej przebywać w rzeczywistym świecie, choć do tego istniejącego w mojej głowie również wolałam zaglądać jak najrzadziej. Był tam chaos. Bałagan. Porywista, gwałtowna wichura przechodziła tamtędy przynajmniej raz dziennie, pozostawiając po sobie ruiny wyobraźni, zniszczone marzenia i postrzępione pragnienia.

Odsunęłam się od Cass, garbiąc ramiona. W mojej dłoni wylądowało coś lekkiego i miękkiego. Zmięłam to w dłoni.

— Chusteczka — podpowiedziała — otrzyj oczy i nos. Wiesz... — zaśmiała się niepewnie — przynajmniej nie musisz się malować, inaczej twarz miałabyś najprawdopodobniej teraz całą w tuszu i eyelinerze.

— Też prawda — mruknęłam, przyjąwszy z wdzięcznością tę próbę pocieszenia mnie.

— Noah to dupek. Nie powinien się tak zachowywać. To był cios poniżej pasa!

Pokręciłam głową.

— Cass, nie... nie drążmy tematu, proszę...

— Ale pozwolisz mu się tak traktować? Upokarzać na oczach całej szkoły? Ty straciłaś więcej niż on. Jest skończonym egoistą, który patrzy tylko...

— Nie — ucięłam, nim w słowach posunęłaby się za daleko. – Nie chcę o tym rozmawiać, okej? Nie jestem gotowa.

— A kiedy będziesz? — pisnęła. — Minął już prawie rok, Nina! Było minęło i musisz iść do przodu. Stało się. Nie odwrócisz czasu, by to naprawić. A siedząc na ławce i płacząc, niczego nie zdziałasz. Marnujesz w ten sposób jedynie swoje życie!

DyktafonWhere stories live. Discover now