Rozdział 18

503 45 18
                                    

Nina

Moje skupienie na lekcjach dzisiaj osiągnęło już chyba najniższy poziom. Brakowało mi motywacji, zapału i chęci. W ławce na biologii, miałam wrażenie, siedziałam wieczność, a nie raptem godzinę podczas której pan Lockwood opowiadał mi o ciekawym życiu pantofelka.

Tak. To był sarkazm.

Zaśmiałam się pod nosem.

— Spadła ci sałata z łyżki — uprzedziła Cass.

W końcu nadszedł lunch. Choć nienawidziłam przebywać w stołówce, a jedzenie tu było ohydne, Cassandrze udało się namówić mnie do dołączenia do niej, gdy tylko skończę biologię. Tutaj zawsze przychodziło ponad pół szkoły. Długie kolejki do lady z jedzeniem i jeden wielki hałas to jeszcze nic. Każdy próbował przekrzyczeć każdego. Co druga osoba chciała zabłysnąć przed resztą, więc dzięki temu nikt się nie nudził, ciągle się coś działo. Długie przerwy zwykle pozostawały niezapomniane.

Przynajmniej przed naszym wypadkiem.

Teraz czułam, że kiedy kuliłam ramiona coraz bardziej, tym więcej spojrzeń przyciągałam, jakbym była ciekawym eksponatem w muzeum. Ludzki wzrok to jak szpilki wbijające się głęboko w skórę, pozostawiające po sobie trwały ślad niewidzialnych blizn. Byłam boleśnie świadoma każdej z nich. Słyszałam doskonale wypowiadane wokół słowa.

„Winna"

„Inna"

„Co się z nią stało?"

„Ślepa"

Odłożyłam łyżkę do miseczki, krzywiąc się w grymasie. Zakryłam uszy dłońmi, by w jakiś sposób odciąć te wszystkie głosy od siebie, stworzyć wokół siebie bańkę, która pozwoli mi zachować trzeźwy umysł i nie zwariować.

— Nino, ty się trzęsiesz.

Zdałam sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy Cass wzięła moją rękę w swoją, odciągając ją od ucha. Jej była ciepła, przyjemna w dotyku. Moja zaś zimna, szorstka, sucha i spragniona kremu nawilżającego.

— Chcesz stąd wyjść? — zapytała z troską.

Już miałam odpowiedzieć, że tak, gdy za mną odezwał się czyjś donośny tembr głosu:

— Już uciekasz? A miałem nadzieję, że jednak zostaniesz, by wszyscy tutaj mieli o kim pogadać.

Stoliki wokół nas, które mogły usłyszeć przytyk wrednego kolesia, przycichły. W głowie widziałam ich miny: zawstydzone, że ich przyłapano, a jednocześnie zainteresowane tym, że wreszcie coś się dzieje.

Nie odzywałam się, aby nie dawać im zbędnego widowiska.

— No, Nino, powiedz nam coś ciekawego. W końcu jeszcze niedawno nie szczędziłabyś słów. Chętnie znów tego posłuchamy. — Zaśmiał się. Co go tak bawiło? Moje upokorzenie? — Żałosne — dodał po chwili mojego milczenia.

— Daruj sobie, Jason. — Usłyszałam jeszcze inny głos. Pierwszy, który stanął w mojej obronie.

Nie byle jaki głos.

Wredny koleś o imieniu Jason zagwizdał głośno.

— Proszę... teraz stajesz w jej obronie. Tego bym się nie spodziewał — prychnął. — Ty wiesz, Nino, jak owinąć sobie tych braci wokół palca.

Wciągnęłam powietrze gwałtownie do płuc, nie mogąc uwierzyć, że to powiedział.

Jakby wiedział.

DyktafonWhere stories live. Discover now