Rozdział 27

571 45 6
                                    

Noah

Podjechałem pod szpital po dłuższej chwili. Musiałem ochłonąć, więc krążyłem po mieście bez celu, ale gdy mama zaczęła wydzwaniać, w końcu zebrałem się w sobie. Bałem się od niej odebrać, nie chciałem wiedzieć, co ma do powiedzenia, dopóki sam nie będę na miejscu. Do środka natomiast wchodziłem z walącym jak młot sercem i trzęsącymi się jak galareta dłońmi. Recepcjonistka, która znała mnie bardzo dobrze, skinęła tylko głową na powitanie, nie pytając nawet, po co tu jestem i do kogo. Ruszyłem prosto do windy, a czekanie, aż zjedzie z piątego piętra na parter trwało cholerną wieczność.

W korytarzu powietrze wydawało się znacznie gęstsze niż na dole w poczekalni. Było przesiąknięte chemikaliami i lekarskimi specyfikami. Skrzywiłem się. Przede mną przebiegła w pośpiechu pielęgniarka, wbiegając prosto do pokoju, w którym leżał mój brat. Przełknąłem ciężko ślinę, a potem poszedłem za nią. Chciałem już wejść do środka, kiedy w progu spotkałem lekarza ze zmęczonym uśmiechem na twarzy. Spojrzał tylko na mnie, poklepał po ramieniu i wyszedł jakby nigdy nic. Wtedy nagle napotkałem oczy niemal takie same jak moje.

— Cześć, bracie — odparł ochrypłym głosem Brian.

Uniosłem rękę do już i tak poczochranych włosów. Ponownie je przeczesałem, nie mogąc uwierzyć, że on znów był z nami. Poczułem, jak ogromny ciężar spada mi z piersi, a do płuc dostaje się znacznie więcej powietrza niż wcześniej. Zrobiłem kilka kroków w stronę łóżka.

— A-ale jak? — wydusiłem z siebie tylko. — Przecież, mamo, zadzwoniłaś do mnie w totalnej panice, jakby działo się coś złego. Czemu mi nie powiedziałaś, że się obudził? — zapytałem ją z lekkim wyrzutem.

Siedziała w fotelu, a w oczach miała łzy. Nie były to jednak łzy smutku, tylko szczęścia i ulgi. Tata stał za nią. Widziałem, że na nim też to bardzo się odbiło. Wyglądał na wyczerpanego całą śpiączką Briana.

— Wiesz, jaką jestem panikarą. — Machnęła ręką. — Wtedy z resztą jeszcze nie miałam pojęcia, że się wybudził. Lekarz za wiele przez telefon nie powiedział. A jak przyjechaliśmy i próbowałam się z tobą skontaktować, to nie odebrałeś.

Nie odpowiedziałem już na to. Jedynie westchnąłem, a potem z powrotem spojrzałem na brata, który wyglądał jak wielka kupa nieszczęścia. Chciałem mu zadać tyle pytań, powiedzieć o tylu rzeczach, ale nie byłem w stanie nic z siebie wydusić. 

— Jak się czujesz?

Mozolnie wzruszył ramionami.

— Tak jak wyglądam. Nadal do mnie nie dociera, że spałem aż tyle czasu. Mam wrażenie, jakby to było tylko parę minut, może godzin. Dużo się przez ten czas wydarzyło, co? — W jego oczach malowała się dziwna skrucha.

— Nawet nie wiesz ile. — Parsknąłem krótkim śmiechem.

— Nieźle nabroiłem... Jak się czują dziewczyny? Wszystko z nimi w porządku?

Powiodłem zaskoczonym wzrokiem do rodziców. Pokręcili tylko głowami, a mama przygryzła z wyrzutem wargę, jakby obwiniała się, że nie miała dość odwagi, aby mu o tym powiedzieć. Zacisnąłem zęby, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że spadło to na mnie.

Kurwa.

Będzie ciężko.

— Możecie zostawić nas samych? — poprosiłem.

Mama wstała z fotela niemal natychmiast, tak jakby czekała na tę prośbę. Ojciec od razu powiódł za nią prosto do drzwi.

— Zadzwonię do policjanta Collinsa i powiem, że się wybudziłeś. Będzie chciał porozmawiać.

DyktafonWhere stories live. Discover now