Rozdział 26

465 45 35
                                    

OSTATNIA RETROSPEKCJA, KOCHANI! Jesteście gotowi? :D

Dom jak zwykle był zaludniony. Głośną muzykę słyszałam już przy bramie ogromnej posiadłości, w której mieszkał jeden z kumpli Briana. Nie znałam go za dobrze, chodziłam z nim jedynie na angielski, a i tak prawie w ogóle nie gadaliśmy. Miałam wrażenie, że niezbyt za mną przepadał. Nawet nie mówił „cześć", kiedy mijaliśmy się na korytarzu. Gdyby impreza nie była otwarta dla wszystkich ze szkoły, zapewne nie dostałabym zaproszenia, tym bardziej po tym, jak sprawy między mną, Brianem i Katy strasznie się pokomplikowały.

Westchnęłam, a potem wysiadłam z ogrzewanego samochodu na przeraźliwy mróz. Zakryłam usta i nos szalem, i ciaśniej otuliłam się kurtką. Śnieg chrzęścił pod moimi butami, choć nawet to nie stłumiło odgłosu stukających o bruk obcasów. Pomachałam paru osobom uśmiechającym się do mnie z ganku. Unikałam natomiast wzroku tych, którzy wiedzieli, że nie powinno mnie tu być. Rzucali mi takie spojrzenia, jakbym przyszła ubrana w samej bieliźnie. Za parę sekund informacja o mojej obecności dotrze do Briana, a ja będę miała przerąbane.

Zostawiłam kurtkę w pokoju gościnnym i wmieszałam się w tłum na korytarzu. Większość twarzy było rozmytych, nieznanych, jakby pogłoski o tej imprezie rozeszły się nie tylko po szkole, ale po szkołach w całym Providence. To zdecydowanie przerosło moje najśmielsze oczekiwania i przebiło wszystkie domówki, które do tej pory organizowaliśmy. Chwyciłam butelkę piwa stojącą na blacie, a potem duszkiem pochłonęłam całą butelkę. Tego właśnie teraz potrzebowałam. Od razu czując się pewniej, ruszyłam na parkiet. Muzyka dudniła, światło było zgaszone. Paliły się tylko kolorowe reflektory nadające całości bardzo intymnego klimatu. Na moją twarz wypłynął uśmiech, bo dzięki temu, w grupie tych wszystkich osób, będę nierozpoznawalna. Brian musiał się natrudzić, żeby mnie znaleźć.

Poruszałam biodrami w rytm jednej z moich ulubionych piosenek. Czułam, jak pot zrosił mi czoło, a alkohol przyjemnie rozgrzewał żołądek. Ciała osób tańczących w pobliżu ocierały się o moje. Słyszałam śmiechy i pijackie bełkoty przebijające się przez muzykę. Zamknęłam oczy, chcąc zapomnieć o ostatnich dniach oraz nadchodzących kłopotach.

Te jednak dorwały mnie szybciej, niż przewidywałam.

Ktoś mocno szarpnął za moje ramię i odwrócił w swoją stronę. Jęknęłam z bólu, natychmiast odskakując w tył.

— Co ty tu robisz? — zaczepił mnie James — drugi z kolegów Briana.

— A co, niewolno mi? To otwarta impreza, każdy może przyjść.

— Brian chyba jasno powiedział...

— Brian nie może mi niczego zakazać. Dziwne, gdyby pomyślał, że naprawdę się go posłucham  parsknęłam drwiąco.

James zacisnął szczęki i przez chwilę się nad czymś intensywnie zastanawiał, jakby toczył walkę sam ze sobą. Kiedy wrócił na ziemię, złapał mnie za rękę, a potem pociągnął w kierunku korytarza, do zamkniętych drzwi, które musiał otworzyć kluczem, i po schodach do piwnicy. Zmarszczyłam brwi.

— Czemu tam idziemy?

— Musimy porozmawiać.

Skrzyżowałam ramiona na piersi. On już schodził, ja wciąż stałam na szczycie.

— Nie mamy o czym rozmawiać — skwitowałam.

— Czyżby? — Odwrócił się do mnie i spojrzał chłodno. — Mam ci coś do powiedzenia. Coś, czego nikt nie wie. Ale jeśli nie chcesz mnie słuchać... — Zaczął wchodzić z powrotem.

DyktafonWhere stories live. Discover now