Rozdział 17

473 48 19
                                    

Noah

Byłem wkurwiony.

Wkurwiony to mało powiedziane.

Jechałem do domu i omal nie potrąciłem kobiety z dzieckiem na pasach. Potem prawie spowodowałem wypadek, w ostatnim momencie zatrzymując się przed znakiem stop i unikając zderzenia z pędzącym autem. Dwa razy uderzyłem o kierownicę, raz niesłusznie zatrąbiłem na gościa przede mną.

Nie powinienem był prowadzić w takim stanie.

Zatrzymałem się w okolicach swojego domu i zapaliłem papierosa, żeby się uspokoić. Rzadko kiedy po nie sięgałem, chyba że sytuacja tego wymagała. A ta z pewnością wymagała.

Co ja najlepszego wyprawiałem?

Wziąłem dwa głębsze oddechy i jeszcze raz wszystko przemyślałem, wgapiając się w plac zabaw niedaleko mnie. Byłem w totalnej dupie. Nie wiedziałem, czego tak naprawdę chciałem. Mąciłem w głowie sobie i jej. Wcześniej nie lubiłem tej dziewczyny z jasnych powodów, ale teraz ciągnęło mnie do niej. To instynkt. Patrzyłem na nią, słuchałem jej, a to sprowadzało się do jednego pytania: kto ucierpiał bardziej? Ona czy Brian? Katy... miałem wrażenie, że to już trochę inna sprawa.

Jej i mojemu bratu od dawna się nie układało. Widziałem to, jednak nie wnikałem za bardzo. Mieli swoje sprawy, swoje tajemnice, kłótnie. Dużo się kłócili, szczególnie w wakacje poprzedniego roku. Potem zaczął się rok szkolny, nauka, lekcje, więc nie spędzali ze sobą zbyt wiele czasu. Jedyne, co mogłem stwierdzić o ich związku, to to, że się kochali. Bałem się więc, jak zareaguje Brian, kiedy wybudzą go ze śpiączki, a ktoś będzie musiał mu powiedzieć o śmierci Katy.

Westchnąłem, przecierając twarz dłonią.

Za wiele się ostatnio działo. A miałem nadzieję, że dotrwam do końca szkoły, jedynie jako egzystując w swojej codziennej rutynie.

Wsiadłem z powrotem do auta i wróciłem do domu. Tam natomiast nikogo nie zastałem i byłem skazany na samotność. Żeby za wiele nie myśleć, zrobiłem sobie tosty, a potem włączyłem jakiś denny film na Netflixie na zabicie czasu. Ten dzień był do bani.

Późnym wieczorem nie wytrzymałem. Zadzwoniłem do Davida z propozycją skoczenia na piwo. Choć mama nie wydawała się z tego zadowolona, widziała po mnie, że coś się działo, więc szybko odpuściła. Poszedłem na pieszo do pobliskiego baru. Mój dobry kolega pracujący tam jako barman nie robił problemów, że jeszcze nie skończyłem dwudziestu jeden lat. Nigdy nie robił. Od razu wiedział, czego mi trzeba. Poprosiłem o jeszcze jeden dodatkowy i czekałem. David pojawił się po chwili.

— Jest o wiele trudniej niż myślałem — wyrzuciłem z siebie, gdy tylko usiadł obok.

— Co ty nie powiesz? — Wziął długi łyk piwa. — Po to mnie tu ściągnąłeś?

Spojrzałem na niego groźnie. David uśmiechnął się półgębkiem.

— Mam ogromny problem — oznajmiłem.

— Sprecyzujesz?

Teraz to ja upiłem kilka większych łyków.

— Z nią. Z nią mam ogromny problem. Ze wszystkim, co dotyczy jej. Ta dziewczyna cholera, ona zaczęła mnie dzisiaj przepraszać. Była na granicy płaczu. Myśli, że jej nienawidzę, że ją obwiniam

— A tak nie jest? — wciął się.

— No właśnie w tym problem, że sam już nie wiem. Nigdy nie czułem się tak skołowany — przerwałem, wpatrując się w butelki z alkoholem stojące na półkach za ladą. — Coraz częściej o niej myślę i sam dzwonię, by ją zobaczyć. Już przestałem się oszukiwać, że to tylko i wyłącznie ze względu tej sprawy z wypadkiem.

DyktafonWhere stories live. Discover now