Rozdział 23

476 46 3
                                    

Nina

Odkąd wyszłam z kliniki, nie wydobyłam z siebie ani słowa. W aucie też panowała cisza. Nikt nie potrafił wyrazić tego, jak bardzo zawiedziony się czuje. Ja nawet nie czułam się już zawiedziona! Byłam wściekła na samą siebie. Zasłużyłam na to, co mnie spotkało. Winić mogłam tylko swoją lekkomyślność, nieodpowiedzialność i głupotę. Sądzę, że wszyscy myśleli tak samo, ale nikt nie powiedziałby tego na głos. Cóż, z wyjątkiem Noaha. On wcześniej nie miał oporów co do tego.

Teraz natomiast okazywał mi wsparcie, jakiego nigdy nie oczekiwałabym od nikogo. Całą drogę do domu nie puszczał mojej ręki, a kciukiem uspokajająco gładził jej wierzch. Jedynie ten niewielki gest trzymał mnie jeszcze w ryzach i nie pozwolił łzom popłynąć.

Nigdy już nie zobaczę jego przystojnej twarzy.

Nie zobaczę moich dzieci, jeśli kiedyś je urodzę.

Nie zobaczę uśmiechniętych twarzy moich rodziców.

Nie zobaczę otaczającego mnie świata.

Nadzieja prysła jak bańka mydlana, rozpryskując się po ziemi.

Wzięłam głębszy oddech, chyba po raz pierwszy od opuszczenia gabinetu doktora. Kiedy zatrzymaliśmy się pod domem i wysiedliśmy, mama zaprosiła Noaha na kawę oraz ciasto. Jej głos wydawał się zupełnie bez wyrazu, pozbawiony entuzjazmu, smutny.

— Zostałbyś dzisiaj u mnie? — zapytałam go cicho. — Nie chcę być sama.

Przez chwilę milczał, jakby się zastanawiał. Wiedziałam, że proszę go o wiele. On nadal walczył ze sobą, czy powinien się ze mną spotykać, czy z powrotem narzucić dystans. Czułam to całą sobą. Mi też było ciężko, ciężko mu zaufać, ale chciałam tego. Potrzebowałam czyjejś bliskości, ciepła i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze.

— Jasne — odpowiedział w końcu. — Podjadę do domu po swoje rzeczy i książki na jutro do szkoły. Byłbym za paręnaście minut, dobrze?

Pokiwałam głową.

Noah odprowadził mnie do drzwi i otworzył je, na krótkie pożegnanie pocałował moje czoło. Pociągnęłam nosem, gdy wyszedł. Automatycznie zdjęłam buty oraz kurtkę, a potem, trzymając się ściany, ruszyłam w kierunku schodów. Nie byłam gotowa na konfrontację z rodzicami, którzy z resztą wciąż milczeli. Słyszałam jedynie telewizor grający w salonie i chodzący na pełnych obrotach ekspres do kawy. Weszłam po stopniach na górę prosto do swojego pokoju. Stanęłam w progu, sięgając do przewieszonej przez moje ramię torebki, żeby wydobyć z niej dyktafon. Rzuciłam go na łóżko, potem przebrałam się szybko w legginsy, które rozpoznałam po rozciągliwym materiale, oraz bluzę. Dopiero wtedy usiadłam na łóżku, podciągnąwszy nogi do piersi. Przez długą chwilę zastanawiałam się, co w ogóle chcę powiedzieć. Czy było coś, co można byłoby powiedzieć? Czułam się pusta w środku. Już brakowało mi nawet słów. Nacisnęłam w końcu duży przycisk włączający i gdy rozbrzmiał znajomy dźwięk rozpoczęcia nagrywania, słowa same ze mnie wypłynęły.

To już koniec. Gorzej chyba być nie mogło. Usilnie liczyłam, że jednak jest szansa na jakąś poprawę. Chociaż minimalną, żebym cokolwiek widziała. Niewiele, ale cokolwiek. Czy prosiłam o tak dużo?  Starłam z policzka jedną, samotną łzę. — Co jeszcze mi się przytrafi? Nie mam kontroli nad własnym życiem, jakby przelatywało mi ono przez palce. Jak nad tym zapanować? Wszystko mnie przerasta. Czasami się zwyczajnie zastanawiam, czy to ja jestem tak słaba, czy życie po prostu daje mi w kość. Ból, jaki czuję w środku, jest nie do zniesienia. On się gromadzi i gromadzi, uciska mnie w sercu tak bardzo, że za każdym razem, gdy zdarzy się coś gorszego, mam wrażenie, że ono już tego nie wytrzyma. Są chwile, kiedy właśnie tego bym chciała. Może wtedy byłoby lepiej? Nie tylko dla mnie samej, ale moim rodzicom byłoby lżej, a Noah nie zastanawiałby się, czy w ogóle powinien się ze mną...

DyktafonWhere stories live. Discover now