Rozdział 12

494 45 6
                                    

— Poczekałabyś tu na mnie? To nie potrwa długo. — Zrobiłam w jej stronę błagalną minę. — Chcę sprawdzić, czy u niego wszystko okej.

— Coś się stało, że natychmiast musiałaś tu przyjechać? — zapytała z wyraźnym sceptycyzmem w głosie.

Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Wolałam nie wspominać, że zadzwonił do mnie zalany w trupa piętnaście minut temu. Chcąc rozmawiać. Ze mną.

O matko. W co ja się wpakowałam?

Przełknęłam ślinę, bezskutecznie próbując powstrzymać zacieśniający się węzeł na moim żołądku. Było mi niedobrze. Nie ufałam Noahowi. Nie po tym, co niedawno działo się w szkole. Cały czas, gdzieś z tyłu głowy, coś mi kazało być ostrożnym. Jakiś wstrętny głos powtarzał mi, że to pułapka. Ale ta większa część umysłu odsunęła ten pomysł, zgadzając się z sercem i jego głupim poczuciem niepokoju i zmartwienia.

Upewnię się tylko, że żyje. Potem stamtąd spadam — wmawiałam sobie.

— Przeczucie. — Wzruszyłam ramionami.

Po chwili ciągnącej się ciszy usłyszałam westchnięcie.

— Zadzwoń do mnie, gdy będziesz gotowa wracać. Sądzę, że potrzebujecie czasu, aby porozmawiać.

— Prawdopodobnie się nie mylisz — zgodziłam się z nią.

Wymacałam drżącymi dłońmi klamkę, a potem otworzyłam drzwi. Choć chłodne powietrze zapowiadające nadchodzącą jesień uderzyło we mnie silnym podmuchem, w żadnym stopniu nie zlikwidował mi z twarzy uczucia buzującego gorąca. Wokół panowała przerażająca cisza przerwana tylko raz odgłosem kroków mamy, która zbliżyła się, aby pomóc mi dotrzeć pod sam próg.

— Uważaj, schody — zakomunikowała.

Przywołałam w głowie obraz domu Wilsonów, który jeszcze pamiętam z czasów, nim mój wzrok nie postanowił wystawić mnie do wiatru. Wiem, że był duży i cały otoczony krzewami, jakby co najmniej mieszkał tu celebryta. W nocy dookoła oświetlony, sprawiający wrażenie ciepłego i rodzinnego, w dzień zaś majestatyczny oraz chłodny, w ogóle nie przywodzący na myśl tego, iż mogłaby tu mieszkać zwyczajna, szczęśliwa rodzina. Choć kiedyś może faktycznie tak było, teraz... szczerze w to wątpiłam.

Dotarłszy na samą górę, musiałam kilka razy porządnie odetchnąć, nim zdecydowałam się zadzwonić dzwonkiem. Czułam okropną zadyszkę. Jakbym przebiegła kilkukilometrowy maraton. Otarłam wilgotne ręce w spodnie, akurat wtedy, gdy z wnętrza dobiegło brzęczenie.

— Dalej sobie poradzę, mamo.

Uścisnęła moje ramię.

— Dzwoń, jak już będziesz chciała, abym przyjechała.

Pokiwałam głową na zgodę zbyt zdenerwowana, by jakoś sensownie odpowiedzieć. Mama zaczęła schodzić po schodach. Wciąż nikt nie otwierał. Nie docierały do mnie żadne odgłosy z wewnątrz.

Po plecach przebiegł mnie silny dreszcz niepokoju.

Wyciągnęłam lewą dłoń. Dotknęłam chropowatej ściany i przesuwałam nią to w górę, to w dół, aby dobrać się do przycisku dzwonka. Potem odszukałam chłodną, gładką w dotyku klamkę w falistym kształcie, a nim się zdążyłam powstrzymać, nacisnęłam na nią.

Dom był otwarty.

Weszłam do środka, czując się co najmniej jak włamywacz. Dawno nie odwiedzałam Wilsonów, więc od razu wiedziałam, że będę miała problemy z odnalezieniem się w tych korytarzach. Wolałam nie krzyczeć na wypadek, gdyby jego rodzice tutaj byli. Robiłam krok za krokiem, cały czas trzymając się ściany. Nasłuchiwałam jakichkolwiek odgłosów. Może Noah zasnął? Może niepotrzebnie tu przyjechałam? Może...

DyktafonWhere stories live. Discover now