Wróciłam do domu po całym dniu i dodatkowo treningu. Wrzuciłam od razu bluzę do prania, a bluzę Jonaha zostawiłam na sobie. Jest tak ciepła, duża i cudownie pachnie męskimi perfumami. Przebrałam się tylko w czarne, krótkie spodenki i ruszyłam w stronę dużego pokoju. Włączyłam jakiś film o pięknej miłości i zaczęłam go oglądać. Około 15 minut przed zakończeniem zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Za 23 minuty stój przed domem. Będę po Ciebie i gdzieś pojedziemy. Cześć. -usłyszałam głos bruneta, a później ciszę. Czy on tak na prawdę?
Jak poparzona wstałam z kanapy i pobiegłam schodami na górę, zdejmując ubrania po drodzę. Najszybciej jak mogłam umyłam się, a włosy spryskałam suchym szamponem, bo tak jakby czasu nie miałam. Ubrałam czerwoną, koronkową bieliznę z wieszchu szuflady i podeszłam szybko do szafy. Włożyłam jasne, przetarte rurki z szafy i granatową bluzkę z głębokim dekoltem w serek. Spojrzałam na zegarek i zostało mi 7 minut. Nałożyłam korektor, pomadkę ochronną z delikatnym wiśniowym kolorem i zrobiłam kreski. Założyłam jak codziennie srebrny pierścionek ze znakiem nieskończoności. Po drodzę na dół zabrałam kartkę z rysunkiem chłopaka i jego bluzę. Złożyłam ubranie, wkładając do środka rysunek jako bonus i założyłam wsuwane Vansy w szachownice. Wyszłam z domu, a na podjeździe stał znany mi, ciemny samochód. Ruszyłam w jego stronę, a dopiero wtedy zauważyłam, że oparty o samochód stoi wysoki brunet. Otworzył mi drzwi od strony pasażera, a ja wsiadłam do pojazdu i położyłam bluzę na siedzeniach z tyłu. Chłopak wsiadł do samochodu i uśmiechnął się do mnie uroczo.
- Jonah, bardzo Ci dziękuję za tą bluzę. -uśmiechnęłam się do niego. - Bez ciebie pewnie chodziła bym bez niczego, albo jako żywa porzeczka.
- Znaczy, wiesz mi tam ta pierwsza opcja by nie przeszkadzała. -zaśmiał się jak zawsze chłopak. Ah stary Jonah. - Nie ma problemu. Poza tym spóźniłaś się o 2 minuty i 37 sekund.
- Wynagrodzę Ci to jakoś. -weschnęłam i zaśmiałam się.
Jechaliśmy przez kilkanaście minut i zaparkowaliśmy przy wielkim lesie. Chłopak wziął pare rzeczy z bagażnika, a mi kazał poczekać. Później powiedział, że mam iść przed nim i nie odwracać się. Robiłam to, co kazał. Zaufałam mu pod tym względem. Szliśmy pod górę może 10 minut, a na samym szczycie Jonah kazał mi stanąć tyłem i nie odwracać się. No dobrze...
Stałam tak może minutę, a później poczułam jak chłopak łapie mnie w talii i obraca. Zobaczyłam przed nami rozłożony koc, koszyk piknikowy, gitara i wiele innych rzeczy. Jonah stał za mną oplatając ręce wokół mojej talii i położył głowę na moim ramieniu. Zaniemówiłam z wrażenia, że chłopak tak bardzo stara się wszystko naprawić.
- Jonah... ja... -starałam się cokolwiek powiedzieć, ale nie wiedziałam co. - Dziękuję.
- To ja dziękuję. -odpowiedział chłopak, obrócił głowę i delikatnie dotknął mojego policzka ustami. Następnie w takiej samej pozycji brunet zaczął iść do przodu, przez co ja automatycznie ruszyłam.
Usiedliśmy na kocu i zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim. O szkole, przeszłości, przyszłości, rodzinach.
- Mimo, że często z chłopakami nie ma nas w domach, zawsze na święta wracamy do rodziny. Każdy w inne strony. A ty?
Westchnęłam cicho, a chłopak szybko zareagował i złapał mnie za rękę.
- Coś się stało? Ja chyba nie powinienem pytać, tak zgaduję...
- I tak byś się kiedyś dowiedział, więc powiem Ci to ja, żebyś przez plotki nie usłyszał. Mój tata został zamordowany w trakcie ataku terrorystycznego. Mama bardzo się załamała na tą wiadomość, więc zaczęła się zabawa w narkotyki. Niestety pewnego dnia szczęśliwa jeszcze Annie wróciła do domu, a w salonie zobaczyła swoją mamę ze strzykawką wbitą w rękę, już nie żywą. Tak się moje życie potoczyło, że zostałam sama. Moja ciocia przyjęła mnie do domu, ale jej nigdy nie było. Ma wielką firmę kosmetyczną, więc zawsze jeździła, a to tam, a to siam. W między czasie chodziłam do tej przeklętej szkoły z Kieranem. Ta 'okazja' przeniesienia pomogła mi. -mówiłam dość spokojnie, bo już pogodziłam się z moim losem i przyzwyczaiłam do pytań.
- Przykro mi, ja przepraszam. -powiedział chłopak i spuścił głowę.
- Nic się nie stało. Jest dobrze. -odpowiedziałam i dłonią złapałam go za podbrudek, a następnie podniosłam jego głowę. Widziałam, że był smutny, więc uśmiechnęłam się, żeby naprawić sytuację. - Widzisz? Jest ok. Zmieńmy temat i nieużalajmy się nad moim losem. No już. Kiedy masz urodziny?
- 16 czerwca, czemu pytasz? -zdziwił się chłopak i uniósł lewą brew do góry.
- Bo chciałam wiedzieć. Nie mogę? Zagrajmy w pytania. Jeśli nie chcesz odpowiedzieć na pytanie... -spojrzałam do koszyka. - Musisz zjeść winogrono. Tak wiem duża kara, ale fajnie będzie.
Zaczęliśmy grać, a przy niektórych pytaniach na prawdę się śmialiśmy.
- Którego z chłopaków najmniej lubisz? -zapytałam Jonaha, a on zaczął się śmiać.
- Pożałujesz kiedyś tych pytań. -powiedział chłopak trzymając w dwóch palcach winogrono i machając nim w tą i z powrotem. Oczywiście zjadł je i zaczął myśleć nad pytaniem dla mnie. - Czy znowu jesteśmy razem?
Postanowiłam sobie trochę z niego zażartować. Ups... sorry Jonah.
Zaczęłam już sięgać po winogrono, a chłopak zrobił bardzo zdziwioną minę. Wzięłam owoc do ręki i... rzuciłam nim w bruneta. Zaczęliśmy się oboje śmiać.
- Myślę, że powinniśmy. -odpowiedziałam udając arystokratkę i wyprostowałam się przerysowanie.
- Więc, czy panienka uczyni mi wielki zaszczyt i czy będzie chciała być ze mną w związku? -powiedział chłopak, wziął moją dłoń i pocałował.
- Oczywiście, że tak. -zaśmiałam się, a u Jonaha pojawił się jeden z najlepszych uśmiechów na świecie. Postanowiłam go zaskoczyć i wzięłam gitarę. Zaczęłam grać jedną z moich ulubionych piosenek pt. "Somebody to love", oczywiście Quenn. Zaczęliśmy śpiewać ją wspólnie i Jonah ma na prawdę niesamowity głos.
Po około 2 godzinach ciągłego śmiania, rozmawiania i robienia zdjęć zaczęło padać. Zgarnęliśmy szybko wszystkie rzeczy i zbiegliśmy na dół do samochodu. Była godzina 23, a ja ze swoim chłopakiem siedzieliśmy przemoczeni w samochodzie. Ubaw po pachy. Oboje zdecydowaliśmy, że jeszcze jest dla nas za wcześnie na powrót do domu, więc usiedliśmy z tyłu i rozmawialiśmy dalej. Co chwilę Jonah wplatał jakiś komplemet w naszą rozmowę, albo dwuznaczny żart.
- Wiesz co Ci powiem. To chyba nie był przypadek, że dostałam tak beznadziejną szafke. -zaśmiałam się. - Pomyśl, co by było gdyby nie ta przeklęta szafka...
- Pewnie wszystkie dziewczyny by się do mnie lepiły, co w sumię się nie zmienia. -oboje wpadliśmy w śmiech. - Ale nie poznał bym tak niesamowitej dziewczyny, nie zmienił bym się i pewnie siedział bym teraz, albo z Markiem, albo samemu oglądając Harrego Pottera.
- Ja pewnie byłabym nie zauważalna, siedziałabym na końcu sali z kapturem na głowie i słuchawkami, wszyscy mieli by mnie w nosie, a ja przejmowała bym się najdrobniejszymi szczegółami. A... no i pewnie nigdy bym nie otworzyła szafki. -odpowiedziałam i spojrzałam mu się prosto w oczy.
Zaczęliśmy się do siebie powoli zbliżać. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, a ostatecznie złączyliśmy nasze usta w pocałunku. Postanowiłam zrobić trochę odważniejszy krok i usiadłam na nim okrakiem. Złapałam jego twarz w dłonie, a on położył swoje na moich biodrach. Oddaliliśmy się na chwilę, dalej patrząc sobie w oczy.
- Dzięki za pomoc z szafką i życiem. -powiedziałam, złapałam kawałek jego bluzki i przyciągnęłam go do siebie.
Miałam dziś wolne, więc cieszmy się i radujmy. Kolejny rozdział, a ja powiem wam, że bardzo mi się podoba teraz akcja. A wcześniejszy rozdział jest chyba moim ulubionym. Uwielbiam dla was pisać i strasznie się zmotywowałam. Dziękuję za wszystko.
xo Karola
YOU ARE READING
I'm falling for you | Jonah Marais
FanfictionAnna Hazel. 19 lat. Ciemne włosy, jasne oczy, wysoka. Siatkarka. Jonah Marais. 19 lat. Ciemniejsze włosy, jaśniejsze oczy, wyższy. Baseballer. -------------------------------------------- Opowiadanie może zawierać błędne informacje na temat chł...