Rozdział I

276 28 36
                                    

Czarnowłosa dziewczyna obudziła się w środku drewnianej chatki. Leżała na spróchniałej, twardej podłodze, w dość nie wygodnej pozycji. Rozglądając się stwierdziła, że miejsce to jest opuszczone od dawna. Kurz pokrywał całe pomieszczenie. Dach nad jej głową był dziurawy i zadziwiało ją to, że nadal się nie zawalił. Powoli wstając czuła ból, spostrzegła, że całe jej ciało pokryte jest zadrapaniami, a ubranie we krwi. Kiedy wyszła na zewnątrz, już świtało. Rozejrzała się po okolicy -chatkę otaczał las, przyjrzała się drewnianemu budynkowi stwierdzając, że nie nadaje się on na pozostanie w nim, dach mógł runąć w każdym momencie.

Dziewczyna szła przed siebie już kilka dobrych godzin, z każdym krokiem uświadamiając sobie, że nic nie pamięta. Nie wiedziała, gdzie się znajduje, jak znalazła się w tamtej chatce, ani tego kim jest. Przeklinała las, który okazał się ogromnym labiryntem. Zaczęło się ściemniać, gdy usłyszała stukot końskich kopyt. Po chwili ujrzała białowłosego młodego mężczyznę na czarnym niczym smoła koniu. Zza jego pleców wystawał, pokaźnych rozmiarów miecz. Przestraszona nie odezwała się, gdy ten mijając ją zmarszczył czoło nie spuszczając z niej wzroku.

Postanowiła, że podąży ścieżką z której przybył mężczyzna, w pewnym momencie droga się rozwidlała. Nie wiedząc, gdzie skręcić postanowiła udać się w lewą ścieżkę. Szła przez kilka minut, aż natrafiła na ślepą uliczkę, drogę zagradzały jej gęste krzaki. Chcąc zawrócić zauważyła dwóch mężczyzn, jeden trzymał łuk z napiętą cięciwą wycelowaną w jej stronę. Szeroki uśmiech mężczyzny ją przeraził. 

 –Mamy cię! –Strzała pomknęła w jej kierunku, a ból pulsujący od jej lewego ramienia, zawładną jej umysłem. Tracąc przytomność osunęła się na ziemię.

Ocknęła się słysząc donośny męski śmiech, zaraz po tym doszedł dźwięk rżących koni i trzask iskier, rozpalonego ogniska. Próbowała się poruszyć jednak ból przeszył jej ciało, gdy tylko podniosła głowę. Leżąc usłyszała rozmowę co sparaliżowało ją w sekundę.

- To obdartuska, dużo za nią nie weźmiemy – Oznajmił mężczyzna o rudej brodzie z lekką łysiną na czubku głowy.

- Ładna obdartuska, jakby ją doprowadzić do ładu to może i poszłaby za zawyżoną cenę. –Odezwał się wysoki blondyn o szczupłej sylwetce, wychodzący zza drzew, jednocześnie zapinając pas spodni. –Do tego ma hromos na lewym ramieniu. Powinni zapłacić więcej, w końcu się narażamy.

-Tony, a daj spokój! Jakby mogła się obronić to by nie pozwoliłaby ci się nawet do siebie zbliżyć. Pewnie nie ma w sobie krzty magii, a hromos to tylko pozostałość po przodkach. –Odpowiedział rudy kompan,

-A gdyby tak dać jej trochę rozkoszy? –Dołączył nowy głos. To zdanie sprawiło, że dziewczyna zadrżała na całym ciele.

-Niki przestań, ile razy o tym rozmawialiśmy? Ostatnia zabiła się zanim dowieźliśmy ją do umówionego miejsca. Więc nawet o tym nie myśl. –Blondyn zmierzył swojego przyjaciela karcącym spojrzeniem.

-Też bym się zabił po tym jakbym jakąś niewytłumaczalną siłą wylądował z tobą w łóżku. – Podsumował rudy mężczyzna i głośno się roześmiał.

-Wybaczcie przyjaciele, miłe pogaduszki, ale mam kilka spraw do załatwienia. Pewnie zjawię się dopiero rano, a więc radzę nie dotykać jej podczas mojej nieobecności. –Ponownie posłał mężczyznom karcące spojrzenie po czym zabrał jednego z koni i odjechał.

Rudy mężczyzna wstał i udał się do jednego z dwóch małych namiotów, wracając z ogromną beczką piwa. Dziewczyna uspokoiła się i nasłuchiwała rozmów –już pijanych –mężczyzn. Dowiedziała się, że są niedaleko miasta Nyralii. Miasto znajduje się zaledwie dzień drogi stąd konno, na wschód od świątyni Irmazyny.

Po kilku godzinach pijani mężczyźni zasnęli w swych namiotach. Czarnowłosa słyszała jedynie równomierne oddechy oraz donośne chrapanie jednego z nich. Dziewczyna ze związanymi nogami i dłońmi, podniosła się z wielkim wysiłkiem, podciągnęła nogi pod siebie tym samym napinając mięśnie brzucha sprawiając sobie ból. Zacisnęła zęby i usiadła, zauważając jednoczenie dość wątpliwej jakości opatrunek na jej ramieniu. Widząc, że wokoło nie ma żadnych ostrych przedmiotów, czołgała się w stronę ogniska, widząc w nim jedyną deskę ratunku. Usiadła tyłem, a dłonie wygięła najmocniej jak potrafiła, przykładając wiążącą jej kończyny linę, najbliżej jak mogła w stronę ogniska. Lina powoli zaczęła puszczać, a dziewczyna ciągnęła dłońmi w dwa różne kierunki, dopóki lina nie ustąpiła. Oswobodziła swoje nogi i w jak najcichszy sposób chciała opuścić to miejsce, jednak po przejściu kilku kroków potknęła się o wystające korzenie drzewa. Jeden z mężczyzn wybudził się ze snu i spostrzegł, że dziewczyna stoi rozwiązana kawałek od nich. W wielkim szoku obudził swojego kompana –momentalnie trzeźwiejąc- po czym ruszyli w stronę dziewczyny.

Czarnowłosa uciekała już kilka dobrych minut, ale nadal słyszała za sobą pokrzykiwania mężczyzn. Jej serce biło jak oszalałe, a płuca paliły ją żywym ogniem za każdym razem, gdy próbowała zachłannie nabierać powietrza. Biegnąc przed siebie dziewczyna nie zauważyła wyrastającego przed nią klifu, zatrzymując się przy samej krawędzi, jej serce zgubiło rytm i omal nie zemdlała z przerażenia. Nagle poczuła szarpnięcie w tył i runęła tyłkiem na ziemię. Odwracając się w przerażeniu spostrzegła przyglądające jej się uważnie, czarne ślepia konia. Usłyszała krzyk zza jej pleców i dostrzegła upadające zakrwawione martwe już ciało, a obok białowłosego mężczyznę, dzierżącego zakrwawiony miecz. Kobieta w panice złapała klacz za uzdę i natychmiast się na nią wspięła chcąc ruszyć przed siebie. Jednak koń nie słuchał jej i po usłyszeniu cichego gwizdnięcia, bezceremonialnie podszedł do swojego właściciela niosąc ją na grzbiecie.

-No ty chyba nie wiesz co to dyskrecja? –Mężczyzna pociągną uzdę konia przybliżając go do siebie.

-O co ci chodzi? Czego chcesz!

-Kogo zabiłaś? –Dotknął jej przesiąkniętej i zaschniętej od krwi tuniki. Dziewczyna unosząc nogę chciała kopnąć nieznajomego, jednak ten złapał ją za nogę i zwalił z klaczy.

- Jesteś jakiś popieprzony, nikogo nie zabiłam –Syknęła z bólu, który przeszył jej całe poobijane i zranione ciało.

-Niech ci będzie, a jeżeli chodzi o to czego chcę to uświadamiam cię, że Kira to mój koń i zakładam, że nie chciałaś się na nim przejechać po polanie po czym mi go zwrócić?- Mężczyzna zmierzył ją karcącym spojrzeniem, jednak po chwili odwrócił wzrok i dodał. –Jednak szukałem tych dwóch od miesiąca i gdybyś nie zaczęła krzyczeć nie znalazłbym ich pewnie również i dziś. Goniąc cię zapomnieli, że nyra nie maskuje dalej niż do odległości metra od jej rozpylenia.

-Czyli jesteś mi coś winien? –Czarnowłosa podniosła głowę, łapiąc się za zranione ramię, jednocześnie mdlejąc. 

DręczycielkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz