Rozdział XVIII

32 7 7
                                    


Następnego dnia Ilaya oraz Edan pożegnali Danego. Wyruszyli tą samą trasą, którą podróżowali wcześniej.

Ilaya zachwycała się klaczą przez cały dzień.

Wieczorem gdy usiedli do ogniska, aby zjeść kolacje, Edan nie spuszczał z niej wzroku.

-No co? -Odłożyła pajdę chleba, którą wzięła od Danego.

-Wiesz już jakie pytanie chcesz mi zadać? -Zmierzył ją wzrokiem, biorąc łyk ciepłego naparu.

-Nadal się zastanawiam. Chce dobrze wykorzystać szansę. Chyba nie mam jakiegoś limitu czasowego? -Uśmiechnęła się półgębkiem.

-Owszem masz. -Odłożył Kubek.

-Jak to? Nie było mowy nic o tym kiedy zadam ci pytanie. -Zachłysnęła się kawałkiem chleba i natychmiast chwyciła za kubek Edana, popiła i spojrzała na niego. -Nie ma mowy! Nie będziesz teraz zmieniał zasad!

-Ja ich nie zmieniam, a ustalam.

-Chyba dyktujesz. -Ilaya usiadła obok niego. Zimno dokuczało późnymi wieczorami. -Więc? Do kiedy mam czas?

-Do jutra. Jeżeli przez cały dzień nie zadasz żadnego pytania, umowa zostanie anulowana.

Dziewczyna ze złości poczerwieniała na twarzy. Położyła się na ziemi i myślała nad pytaniem. Na początku chciała zapytać go o coś mocno osobistego. Teraz jednak zastanawiała się nad czymś o wiele bardziej jej przydatnym.

Gdy już zasypiała poczuła jak Edan kładzie na niej swój płaszcz i kładzie się bliżej ogniska.

Wstała zniesmaczona i rzuciła w niego płaszczem. Uśmiechnęła się i powiedziała.

-Żadnych ulg. Pamiętasz?- Odwróciła się i położyła na chłodnej ziemi.

Edan milczał. Owinął się w materiał i oboje zasnęli.

Usłyszała szelest, natychmiast się podniosła. Rozglądając się szukała Edana oraz Kiry. Nigdzie ich nie było. Księżyc schował się za chmurami, praktycznie nic nie widziała. Kolejny szelest. Dochodził od strony lasu, zaraz za jej plecami.

Roztrzęsiona wstała powoli i cichym głosem zapytała.

-Kto tam jest? Jeżeli to ty to nawet nie masz pojęcia jak cię odwdzięczę za takie żarty.

Z ciemności lasu wyszło dwóch mężczyzn.

-Żarty? Nikt tutaj nie żartuje. -Zaśmiał się jeden z mężczyzn.

Przerażona chciała uciec w stronę polany, jednak za jej plecami, z ciemności wyłoniła się sylwetka mężczyzny. Ubrany w czerń, praktycznie zlewał się z mrokiem panującym wokół niej. Jedyne co mogła dostrzec spod maski to błysk ciemnych, groźnych oczu.

Ponownie wycofała się w stronę dwóch mężczyzn. Jeden z nich mocno złapał ją za ramię i szarpnął.

Ilaya czując dużą, ciężką dłoń na swym ramieniu, natychmiast się ocknęła. Wyciągnęła sztylet z chlewy buta i szybkim ruchem złapała oprycha za dłoń, obróciła się i wbiła ostrze w miejsce zaraz nad obojczykiem.

Mężczyzna syknął z bólu i krzyknął.

-Patrzcie! Ta kurwa potrafi się bronić. Może jej pokażesz co to znaczy walka?! -Spojrzał na mężczyznę w czerni.

Ilaya stała z naszykowaną bronią i wpatrywała się w ciemnookiego. Ten zmierzał w jej kierunku powoli.

Rzuciła sztylet w jego kierunku z niewiarygodną płynnością i szybkością. Gdy sztylet był w locie zdążyła schylić się i wyciągnąć kolejny sztylet.

Mężczyzna wykonał unik i delikatnie zszokowany nie speszył się i ponownie kierował się ku niej.

Znikł jej z oczu. Nie wierzyła. Czyżby własne oczy ją oszukiwały? Głośno dysząc rozglądała się, szukając znajomej sylwetki. Chociażby zwykły zarys i byłaby w stanie w niego wycelować.

Nagle poczuła jak ktoś od tyłu łapie ją za dłonie i wywraca na ziemię. Przyciśnięta plecami do ziemi patrzyła na oprawcę.

-Taka królewna jak ty nie powinna podróżować sama. Leż a nic ci się nie stanie. Chcemy tylko twojego konia i kilka rzeczy ja ci krzywdy nie zrobię, za nich już nie ręczę. -Trzymał ją za ramiona.

Wpatrywała się w niego w milczeniu. Czuła jak gniew w niej wzbiera. Zaczęła krzyczeć.

-Przestań! -Wrzeszczał mężczyzna. Czuł jak jej ramiona zaczynają palić jego dłonie.

Nagle złapała go za nadgarstek, a on poczuł niesamowity, palący ból.

Ilaya wstała, spojrzała na chłopaka i na swoje ręce. Księżyc wyszedł za chmur i oświetlił jej czarne, osmolone dłonie. Unosiła się z nich stróżka dymu.

Usłyszała stukot końskich kopyt. Biły równomiernie o twardą ziemię.

-Kto ci powiedział, że jestem tu sama? -Uśmiechnęła się, a za nią w ułamku sekundy pojawiła się czarna klacz, a na niej białowłosy.

Pozostali mężczyźni zostawili spakowane fanty i podbiegli do Edana krzycząc oraz wymachując ostrzami.

Dręczyciel zsiadł z konia. Nie trwało to dłużej niż dziesięć sekund, gdy dwóch mężczyzn zalała czerwień.

Ilaya odwróciła się do mężczyzny w czerni jednak go już nie było.

-Gdzie on się podział? -Zdezorientowany Edan odwrócił się do Ilayi.

-Nie wiem. Gdzie żeś był! -Prawie mnie zabił!

-Cały czas byłem tutaj. Wszystko widziałem! -Krzyknął zdenerwowany.

-To, dlaczego mi nie pomogłeś? -Spojrzała na niego zdezorientowana.

-Miało nie być żadnych ulg. -Stwierdził oschle.

-Ulg? Czy dla ciebie pomoc w momencie, gdy ktoś cię napada jest jedną z ulg!?

-Chciałem sprawdzić, jak poradzisz sobie w praktyce.

-Co?

-Dlatego gdy tylko wyczułem ich obecność, schowałem się. Chciałem zobaczyć, jak sobie poradzisz. Mniejsza o to. Co to było? Co ty mu zrobiłaś?

-Nie wiem. Zdenerwowałam się, słyszałam własny puls, poczułam dreszcz i... i nie wiem samo się stało. W karczmie, gdy uciekałam z Mire i Sekki również to się stało.

Rozmawiali, dopóki słońce nie wzeszło. Wyruszyli ponownie i w milczeniu odbyli resztę trasy. Do momentu, aż im oczom nie ukazał się ogromny zamek.

-Chcę wykorzystać pytanie. -Stwierdziła Ilaya.

-Pytaj.

-Gdzie znajdę wiedźmę? -Spojrzała na niego pewnym wzrokiem i w milczeniu czekała na odpowiedź.



Proszę o wybaczenie, ale mój laptop nie jest sprawny i dlatego rozdział nie pojawiał się przez tak długi czas. Do tego doszła wcześniej mała powódź. Również przepraszam, że rozdział krótki, ale mam nadzieję, że się spodobał. :) 

DręczycielkaWhere stories live. Discover now