Rozdział XXV

42 4 17
                                    


Powoli usiadła i rozejrzała się po okolicy. Ognisko wygasło, a dwóch jej towarzyszów jeszcze spało.

Odsłoniła brzuch i ujrzała, że jej rana się zasklepiła. Nie było już opuchlizny, a w miejscu ugryzienia pozostała blizna.

,,Może to dzięki tej maści, którą Eliot przyniósł z wioski, gdy wysyłał list" — Pomyślała podnosząc się i trącając nogą leżący obok pas z nożami. Hałas obudził obu mężczyzn.

—Nie wierzę, mogę wyciągnąć szwy. —Eliot wstał i podszedł do Ilayi. Dotykał jej skóry i nie potrafił się nadziwić.

—Czyli potrafisz się wyleczyć, ale mojego nadgarstka już nie? —Argo usiadł i spojrzał na nich.

—Nawet, nie wiem jak to robię—Szepnęła.

—No nic, zjedzmy coś, zbadamy cię po powrocie. Jak zawsze pełna niespodzianek. —Eliot wyciągnął z torby dwie jagodowe bułeczki od Eriny.

—A ja? -Oburzył się czarnowłosy.

—A ty już swoje podwędziłeś. —Eliot posłał mu groźne spojrzenie.

Gdy dotarli do lasu Denytrów, zaczęło zmierzchać. Potężne, stare drzewa rzucały długie cienie na maleńkie postacie na koniach. W ich koronach igrały z wiatrem kolorowe liście, niczym różnobarwne kamienie, wrzucone do kryształowej misy. Całość wręcz idealnie dopełniało niebo, którego rubinowy bezkres powoli zagarniała ciemność.

—Argo masz te fiolki? —Spojrzała na niego.

—Jakie? —Udawał zdziwienie.

—Nie mów, że zapomniałeś! —Zamierzała dopowiedzieć coś jeszcze, jednak Argo wybuchł śmiechem.

—Nie zapomniałem mam dwie, trzymaj — rzucił je w jej stronę —Starucha na targu mówiła, że są ze smoczych łez, prawdopodobnie nie da się ich stłuc.

—I było cię na nie stać? —Eliot posłał mu zdziwione spojrzenie.

—Nie. Zwędziłem je, gdy się odwróciła. —Uśmiechnął się szeroko.

—Argo! —Ilaya podniosła głos.

—Przestań, wciskała kit, smoki to tylko bajki. Jakby nie próbowała wciskać mi banialuków to bym jej nie okradł. —Rozłożył teatralnie dłonie.

Za ich plecami rozległ się delikatny głos.

—Nie wiesz co mówisz chłopcze.

Natychmiast się odwrócili, a im oczom ukazała się piękna młoda dziewczyna. Ubrana w jaskrawoniebieską sukienkę i granatowy płaszcz, który przysłaniały długie blond włosy. Piękne orzechowe oczy podkreślone przez falę grubych czarnych rzęs, kradły wzrok każdego mężczyzny jakiego napotkały.

Nadal milczeli, gdy ta kontynuowała swą wypowiedź.

—Smoki istniały, ponad dwa tysiące lat temu. To co z nich zostało, możecie ujrzeć w gniazdowiskach wron. Małe co prawda, ale nadal zaspakajają mój apetyt. —Uśmiechnęła się do czarnowłosego. —Masz piękne oczy, chciałabym, aby moje dziecko również takie miało.

—Wątpię, abym był dobrym ojcem. —Podrapał się po rozczochranej fryzurze.

—Skąd wiesz, że smoki żyły tu dwa tysiące lat temu? —Zapytał zaciekawiony Eliot.

—Od mojej pra pra pra babki. —Uśmiechnęła się i wysunęła, żelazne kły. —Czego tu szukacie dzieciaki? Twoja krew cuchnie na kilometr. —Zwróciła się do Ilayi. —Czym jesteś? —Szepnęła.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 31, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

DręczycielkaWhere stories live. Discover now