Rozdział 12

2.9K 163 33
                                    

Głośny krzyk wściekłości rozniósł się po pomieszczeniu. Wysoka, smukła postać przemieszczała się po sali pełnej jej wyznawców.

– Głupcu! Czy naprawdę nie potrafisz zrobić czegoś dostatecznie dobrze?! – ryknęła w stronę klęczącego przed nią mężczyzny. Ten jeszcze mocniej uniżył głowę.

– To mój syn – głos mężczyzny oddawał pełną skruchę.

– Nagle ci się przypomniało, że masz syna? Interesujące – zakpiła bez krzty współczucia.

– Wróżebna...

– ZAMILCZ! – z furią rzuciła się w stronę mężczyzny i z całych sił spoliczkowała go, zadbała by jej długie paznokcie otarły jego bladą skórę – zabijesz jego, ją i tego głupca który odebrał mi ojca! – wycedziła mu prosto w twarz. Mężczyzna zacisnął pięści, oczy spuścił na ziemię, lecz głowa pokiwała twierdząco.

– Ile mam czasu? – zapytał chłodno. W końcu odważył się spojrzeć na oblicze kobiety.

– Ile będzie trzeba. To nie jest szybka sprawa – uśmiechnęła się z satysfakcją. Opuściła komnatę nim mężczyzna zdążył wstać. Wyszła z ogromnego dworu by przez równie okazały ogród przedrzeć się do kutej, żelaznej bramy. Jeden ruch ręki wystarczył by się przed nią rozstąpiła.

Dziewczyna sunęła po ziemi płynnym krokiem. Pełny był gracji. Gdyby nie zło, które kryło się w jej oczach, można by rzec, że jest piękną, młodą arystokratką. Jednak otaczająca ją aura mroku odbierała jej coś z tego piękna. Jej stalowe spojrzenie było zimne niczym lód, doszczętnie wyprane z emocji. Długie do pasa, platynowe włosy, gdzieniegdzie poprzetykane błękitem, opadały taflą na jej plecy. Nie była typem kobiety w grzecznych sukienkach. Wyglądała niczym łowca. Mroczny łowca.

Stanęła przed niepozornym grobowcem. Równie mrocznym jak całe jej życie. Doskonale wiedziała, że w tej mogile nie spoczywa ciało jej ojca. Potrzebowała jednak takiego miejsca, namiastki jego obecności. Miejsca, w które zawsze mogła przyjść, ukryć się przed światem. Gdy spadł na nią ciężar jej historii rodowej nie wiedziała czy powinna śmiać się czy płakać. Cieszyć czy smucić. Była przeklętym dzieckiem, które nigdy nie powinno się narodzić. Teoretycznie córka najpotężniejszych magów, praktycznie zrodzona z potworów. Gdyby ujawniła swoją prawdziwą tożsamość, nazwiska tak potężnie splamione czarną magią, zostałaby zabita szybciej niż zdążyłaby je wypowiedzieć. Gdy była małą dziewczynką zastanawiała się jakby to było mieć prawdziwych rodziców. Czy Bellatrix by ją kochała? Byłaby przykładną matką? A Tom? Jak ktoś tak zły mógł kochać, wiedzieć co to miłość... dla niej jednak nie był zły. Wiedziała, że jej ojciec miał idee, którą ona chciała dalej pielęgnować. Pomści go. Zabije każdego kto miał udział w jego śmierci. Z tym postanowieniem okręciła się wokół własnej osi i z trzaskiem zniknęła w mroku.

*

Ginny Wesley była w swoim żywiole. Na miotle, kilkanaście stóp w górze z kaflem w ręku. Długie, ogniste włosy powiewały na wietrze, na twarzy malowała się zaciętość choć był to jedynie trening. Grała przeciwko samej sobie, jednak nie oznaczało to, że dawała sobie fory. Wręcz przeciwnie. Rudowłosa mknęła niczym ognista strzała przerzucając kafla przez najwyższą obręcz. Magiczna piłka prędko wróciła do jej rąk, gdyż tak ją zaczarowała. Ponownie zatoczyła koło i zmierzała w stronę niższej obręczy, gdy z szokiem wymalowanym na twarzy zatrzymała się i uświadomiła sobie, że kafel, którego przed chwilą dzierżyła w ręku został jej brutalnie odebrany. Spoglądała z otwartą buzią na mknącą w stronę przeciwnej bramki postać. Ta równie efektownie co przed chwilą ona wrzuciła ją w obręcz, a piłka wróciła do rąk Wesley.

NIGHT HUNTERWhere stories live. Discover now