53. T-Ty ze mną zrywasz?

479 62 10
                                    

  Cała piątka zebrała się na balkonie i nie odzywając się ani słowem, po prostu siedzieli na podłodze. Stracili zaufanie wszystkich tutaj, wrócą do domu i ich historia wspólna się skończy.

  Louis westchnął, odchylając głowę do tyłu i pozwalając łzom spłynąć powoli po jego policzkach. Było mu cholernie przykro, to była praktycznie całkowicie jego wina! Gdyby nie Nigel, nikt by się nie dowiedział o tych rzeczach.

  — Nie płacz, kochanie — szepnął Zayn, przytulając szatyna do siebie.

  — Więc to tak wygląda koniec — wymamrotał Alex.

  — Mimo wszystko... było fajnie, racja? — spytała Bebe.

  — Będę płakać, bo gdybym nie narobił hałasu, Harry by się nie dowiedział i zostalibyśmy tutaj — wykrztusił, naprawdę chcąc coś rozwalić.

  — Ale frajer zrobiłby ci krzywdę! — uniósł się Malik — To nie jest twoja wina, kochanie, dobrze, że zrobiłeś hałas.

  — To co? Teraz Niall rozdzieli się z księciem, Alex z Justinem, ja będę musiał opuścić ciebie, Bebe... wszystkich! — westchnął głęboko, będąc zmęczonym tą sytuacją.

  — W końcu i tak to by się stało — odezwał się Niall, będąc naprawdę załamanym. On nie chciał zostawiać Harry'ego.

  — To nasza wspólna wina — westchnął Alex — Możemy liczyć na to, że może zmieni jeszcze zdanie.

  — Będę tęsknić — mruknęła blondynka, spuszczając głowę w dół. — Naprawdę będę tęsknić.

  — Idę pożegnać się z Justinem — mruknął Alex, wstając — O ile w ogóle będę mógł do niego podejść — parsknął, wychodząc z balkonu.

  — Cholerny zamek — odezwał się Niall. — Pierdolone zasady. Idę się pakować.

  Bebe westchnęła głęboko, spoglądając na dwójkę pozostałych i również udała się do swojego pokoju. Musiała jedynie dopuścić do siebie to, że wróci do domu nieco wcześniej i będzie dobrze, tak?

  — Nie mogę wrócić do domu — szepnął Louis, podkulając nogi i przysuwając się do Zayna. — N-Nie chcę. Nie mogą zabrać mi czasu, j-ja chcę go spędzić z tobą.

  — Kochanie, oddychaj — objął go mocno — Będziemy mieli wciąż ze sobą kontakt, tak? — zaczął głaskać go po plecach — Spotkamy się jeszcze, obiecuję ci.

  — To nie wypali... to nigdy nie wypala — mruknął smutno. — Pierwszy tydzień jest z tęsknoty. Drugi tydzień z przyzwyczajenia. Trzeci tydzień to wymówki. Czwarty tydzień to już zapominanie. Zawsze tak j-jest — pociągnął nosem. — Potrzebuję cię przy sobie, Z-Zain.

  — Nie będzie tak słyszysz? Nie zapomnimy o sobie, nie będzie żadnych wymówek. Będziemy razem do końca, jasne? — spojrzał w jego oczy — Nie wątp w to.

  Louis wiedział, że powrót do okrutnej rzeczywistości nastąpi, ale nie sądził, że to będzie takie trudne. Tak mocno przywiązał się do Zayna, nie wyobrażał sobie teraz życia bez niego. Miał spać sam w łóżku? Chodzić na spacery samemu? Palić o zmroku również samemu?

  — To właśnie jest koniec — szepnął, ocierając łzy i całując delikatnie Malika.

  — Przestań! — odsunął się — Nie mów tak! Nie chcę tego słyszeć! Nie możesz nas skreślić, rozumiesz?

  — To już jest skreślone, Zain — oznajmił smutno. — Przykro mi... kochanie, to jest — dał nacisk na to słowo — koniec. Gdybym mógł, naprawdę cofnąłbym czas i inaczej to rozegrał, ale nie mogę... Nie mogę, przepraszam — pokręcił głową, a jego oczy na nowo napełniły się łzami.

  — T-Ty ze mną zrywasz? — szepnął, otwierając szerzej oczy.

  — Myślę, że... — wstał, odchylając głowę do tyłu i pociągnął się za włosy. — Zostaliśmy do tego zmuszeni, nie mamy nic do gadania.

  — Nie, Louis — Zayn wstał i spojrzał na niego — To ty właśnie o tym zdecydowałeś. Odległość to nie problem, ale... ty chyba naprawdę już nas skreśliłeś. Myślałem, że będziemy o to walczyć i że ci zależy tak samo jak mi, ale... myliłem się — jego oczy zaczęły łzawić — Cóż, więc... powodzenia, mam nadzieję, że znajdziesz u siebie kogoś, kto pokocha cię tak mocno jak ja — dodał ciszej, wychodząc z balkonu. Ich wieczność właśnie się skończyła.

  — Zain — jęknął zrozpaczony, idąc za nim. — Przepraszam cię najmocniej na świecie.

  Brunet powiedział „kto pokocha cię tak mocno jak ja”, a więc go pokochał? To była miłość? Louis nie wiedział, ale czuł się okropnie.

  — To koniec, zrozumiałem. Daj mi spokój Louis, nie chcę cię teraz widzieć — wyciągnął swoją torbą i zaczął się pakować. Starał się uspokoić, bo zaraz naprawdę się rozpłacze. Pierwszy raz płakałby z powodu miłości.

  — Musiałem, Zain — mruknął, wracając na balkon, aby przejść do swojego pokoju. Zamknął drzwi i uderzył pięścią w ścianę, następnie zakrywając sobie buzię dłonią. — O Boże... — szepnął, zsuwając się na podłogę. To nie działo się naprawdę, nie mogło.

  Alex uśmiechnął się delikatnie, widząc Justina. Podszedł do niego i wtulił się w jego ciało mocno zaciskając ręce wokół jego talii. Będzie za nim tęsknił.

  — Kochanie, tak mi przykro — szepnął, obejmując młodszego.

  — Tak, mi też — powiedział również cicho — Nie zapominaj o mnie, w porządku?

  — Oszalałeś? Będę tu na ciebie czekał z watą — zapewnił go, cmokając w czoło.

  — Obydwoje wiemy, że tutaj nie wrócę.

  — Ale spotkamy się jeszcze, podasz mi adres i wpadnę w któryś weekend — uśmiechnął się. — Zaskoczę cię, mam samochód, a nawet, uwaga, prawo jazdy!

  — Naprawdę? — spytał z nadzieją — Naprawdę chcesz się ze mną jeszcze spotkać? — spojrzał w jego oczy.

  — Oczywiście, przecież bardzo się lubimy, tak? Poznam nawet twoich rodziców... dam kwiaty mamie, tacie wino — parsknął, przytulając go mocno.

  — Poznasz teściów — roześmiał się.

  — O, proszę! Od razu lepiej, jak się uśmiechasz — skomentował Justin.

  — Później będę płakał, jak nie będziesz patrzył — wywrócił oczami, ale taka była prawda — Nie znajduj nikogo na moje zastępstwo, okay?

  — Okay, kochanie — odsunął się, aby wystawić w jego stronę dłoń z wyprostowanym małym palcem.

  — Trzymam cię za słowo — złapał jego palec tym swoim, a następnie pocałował go w usta.

  Justin odwzajemnił pocałunek, uśmiechając się delikatnie. Naprawdę polubił tego dzieciaka.

  — Muszę iść się pakować — mruknął, kiedy się odsunęli.

  — Jasne, a później daj adres, nie zapomnij, bo nie przyjadę — pstryknął go palcem w nos.

  — Dam ci przed odjazdem — zmarszczył nos, pocierając go dłonią.

  — A teraz idź, kochanie, zanim zaczniesz płakać — klepnął go w tyłek i uśmiechnął się szeroko.

  — Hej, zboku, łapy przy sobie! — parsknął, kierując się w stronę swojego pokoju. Naprawdę będzie mu brakowało tego chłopaka, tak jak wszystkich lokatorów zresztą. Wszystkich oprócz tego skurwysyna Liama. Pieprzony śmieć.

Like Royalty • narry;zouis ✓Where stories live. Discover now