Rozdział 7

112 20 124
                                    

Catriona po kilku dniach pobytu w Srebrnej Twierdzy, uznała, że nie mogłaby żyć w ten sposób. Tutaj wszystko działało na określonych zasadach, a nawet stosunki między ludźmi były regulowane przez etykietę.

Zanim jej rodzice zostali rozszarpani przez wilki, często wyobrażała sobie, jakby to było mieszkać w pałacu pełnym przepychu, codziennie nosić inną suknię i mieć służbę na każde skinienie. Jednak po śmierci matki i ojca musiała dorosnąć i zmierzyć się z prawdziwym życiem, porzucając dziecięce marzenia. Teraz czuła się tutaj jak intruz, ktoś, kto zupełnie nie pasował do tego miejsca. Gdy kroczyła korytarzami, zdawała sobie sprawę z rzucanych jej nieprzychylnych spojrzeń. Swobodnie czuła się tylko w sali treningowej, którą pokazał jej sam książę Orgorn.

Wraz z Randhalem odbywali akurat trening, walcząc na miecze. Kobieta musiała przyznać, że był godnym przeciwnikiem, bowiem mimo jej zaciętości oraz refleksu, stale udawało mu się odpierać ataki. Jako generał odczuwała dumę z podwładnych jej żołnierzy. Jednak była na tyle uparta, aby się nie poddawać. Nienawidziła przegrywać.

Atakowała z coraz większą agresją, pragnąc wygranej. Po tylu staraniach zdołała wytrącić mężczyźnie miecz z ręki. Uśmiechnęła się triumfalnie, przybliżając ostrze do jego szyi.

– Znowu wygrałam. – Jej dźwięczny głos poniósł się echem po rozległym pomieszczeniu. – Powinieneś bardziej skupiać się na walce – rzekła z powagą.

Widziała, że Randhal ostatnimi czasy miał trudności z koncentracją, lecz nie pytała o to. Pojmowała, że każdy miał własne problemy i nie naruszała jego prywatności. Uważała również, że lepiej trzymać wojowników w ryzach i nie spoufalać się zbytnio z żadnym z nich.

– Wybacz, generale. – Westchnął, jakby coś ciążyło mu na sercu. – Nie wiem, co się ze mną dzieje... – Catriona spojrzała na niego karcąco.

– Gdy walczysz, skupiasz się na przeciwniku i odcinasz się od wszelakich innych myśli. Rozumiesz? – zapytała kobieta, odgarniając jasne włosy na plecy. Mężczyzna na jej słowa tylko skinął głową, po czym opuścił salę, zostawiając ją samą.

Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, wyjrzała przez okno ciągnące się od podłogi do sufitu. Ujrzała czarne chmury gromadzące się nad Saraenem i zwiastujące burze. Na dziedzińcu nie było znać żywej duszy, co o tak wczesnej porze wydało jej się dość dziwnym. Zmarszczyła brwi w geście konsternacji.

Znienacka do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciła się, spodziewając się zobaczyć Randhala, Aidana lub księcia Orgorna, lecz przed nią stał nieznany mężczyzna. Po pasie z bronią zorientowała się, że również był wojownikiem. Mięśnie wyraźnie odznaczały się pod szarą koszulą, a opalona skóra pasowała do jego czarnych, chaotycznie ułożonych włosów. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost, a ciemne oczy z pewnością pochłonęły już wiele kobiet.

Nie tylko ona jednak postępowała wbrew zasadom dobrego wychowania, przypatrując mu się tak uważnie. Jego czarne jak otchłań oczy zdawały się ją pochłaniać, przez co poczuła się nieswojo. Rzeczywiście na co dzień obcowała z mężczyznami, lecz to było coś zupełnie innego, bowiem oni musieli się jej podporządkowywać. Nie znała tego, który przed nią stał.

– Dlaczego pan się na mnie tak patrzy? – spytała kobieta, mrużąc podejrzliwie oczy. Mężczyzna roześmiał się gromko.

– Ponieważ jest na co. Zabronisz mi? – Usłyszała w jego głosie wyzwanie, na co pokręciła głową. Wiedziała, co te słowa miały na celu, lecz nie miała zamiaru zgadzać się na tę grę. Zbyt wiele razy została oszukana, by i tym razem dać się w to wciągnąć. Założyła ręce na piersi i uniosła drwiąco brew.

Nuriel. Czas MrokuWhere stories live. Discover now