"Oswojenie" - cz. I

9.8K 167 50
                                    



      Stukot jej obcasów był zbyt głośny. Żałowała teraz, że nie założyła dziś innych butów, jednak po chwili przypomniała sobie, że to była ostatnia dobra para, jaką znalazła w swojej starej szafie. Westchnęła ciężko i przyśpieszyła kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. W końcu ulicy zauważyła przejeżdżający wóz opancerzony. Jej serce mocniej zabiło, a nogi same zerwały się do biegu. Już niedaleko, jeszcze tylko dwie ulice i wreszcie dotrze do celu.

❣❣❣

      Z ulgą w sercu i jej cichym westchnieniem na ustach, pchnęła metalową, dość zdewastowaną bramkę. Piękny niegdyś dom, który jej babcia i dziadek tak kochali, teraz wyglądał jak ponura, zaniedbana ruina. Wiedziała jednak, że tak powinno być. Przynajmniej nie rzucał się w oczy.
Zastukała czterokrotnie, a później zaszurała paznokciem. Kolejne dwa stuknięcia i jedno uderzenie metalowej kołatki, przytwierdzonej do drzwi.
Firanka w jednym z okien lekko się poruszyła. Już wiedzieli, kto puka. Nim jednak jej otworzyli, niezbędne było jeszcze pytanie sprawdzające.

- Co dostałaś od Ginny na urodziny trzy lata temu? – padło pytanie.
- Jedwabną apaszkę – odpowiedziała natychmiast.
Drzwi otwierały się długo, ale gdy to się wreszcie stało, Hermiona uśmiechnęła się lekko do stojącej w progu wychudzonej i mocno postarzałej Molly Weasley. Woja naprawdę nie oszczędziła tej kobiety i jej rodziny. Mimo to, Molly odpowiedziała jej uśmiechem.
- Witaj kochanie! Już się trochę martwiliśmy... - przyznała, wpuszczając ją do środka i od razu ryglując drzwi na dwanaście różnych zamków.
- Była duża kolejka. Niestety, udało mi się zdobyć tylko trzy bochenki... - przyznała ze smutkiem, Hermiona zsuwając z głowy kaptury i wyjmując za połów swojej czarnej peleryny, papierową, pomiętą torbę.
- To nic! To i tak więcej, niż się spodziewałam... – Molly znów uśmiechnęła się do niej ciepło i odebrała pakunek.

       Hermiona również odpowiedziała nikłym uśmiechem i rozejrzała się po pogrążonej w półmroku kuchni. Czasem zastanawiała się, jak pani Weasley dawała radę gotować przy tak ograniczonej ilości światła? Wiedziała jednak, że najpewniej nie miała wyjścia. Zapasy ich świec, kurczyły się w zastraszającym tempie, a nie mogli przecież rzucić zaklęcia lumos. Jakakolwiek próba użycia magii, jak nic sprowadziłaby na nich zagładę.
Hermiona weszła powoli po schodach, mając nadzieję, że nikogo nie spotka. Dwadzieścioro dwie osoby, stłoczone w dawnym domu jej dziadków od strony matki. Ograniczona przestrzeń sprawiała, że dosłownie nigdzie nie można było znaleźć chwili na samotność. Niemniej Hermiona cieszyła się, że aż tylu z nich zdołało uciec z mrocznej strony.
Trzy lata temu, gdy Harry zginął, a Voldemort zwyciężył, wszyscy przeciwni mu czarodzieje, musieli zbiec do świata mugoli, by tam próbować zdobyć jakieś schronienie. Niestety teraz koszmar zaczynał się od nowa. Na terenie całych Wysp Brytyjskich oficjalnie w oczach całego świata, rozgrywała się wojna domowa. Hermiona nie miała jednak żadnych wątpliwości, że była to sprawka Volemorta i jego zastępów, którzy w ten sposób chcieli przejąć władzę nad światem.
Z dnia na dzień ich schronienie było coraz mniej bezpiecznie i powoli godziła się już z tym, że nic nie może zrobić. Najpewniej wkrótce dokona żywota z rąk śmierciożerców, tak jak przed nią stało się to z: Harrym, Ronem, Luną, Billem, Lupinem, Tonks, Fredem i Georgem, a także Kingsleyem, pane, Weasleyem i wieloma jej kolegami ze szkolnych ław.
Była ostatnią osobą z ich trójki, która wiedziała cokolwiek o horkruksach. W czasie ich wyprawy zdołali zniszczyli, aż trzy z nich. Voldemort sam unicestwił czwarty, osobiście zabijając Harry'ego. Zostały tylko dwa. Wąż i sam Czarny Pan. Hermiona wiedziała jednak, że przenigdy nie zdoła dostać się do nich na tyle blisko, by móc dokończyć dzieła. Wielokrotnie już próbowała wymyślić jakiś plan, ale wszystko było na nic... No i przecież nie mogła porzucić tych, którzy znaleźli schronieni w jej starym domu. To byli prawie sami czarodzieje, nie mający pojęcia o świecie mugoli. Byli nieszczęśliwi i zagubieni, a ponadto zostali pozbawieni możliwości używania czarów.
Z początku, gdy mieli jeszcze elektryczność i stały dostęp do żywności ze sklepów, wszystko było prostsze, ale odkąd pół roku temu wybuchła owa wojna domowa, wszyscy powoli staczali się w otchłań rozpaczy i beznadziei. Hermiona nie mogła znieść widoku ich pustych, pozbawionych wyrazu twarzy, ale nie miała wyboru. Nic nie mogła zrobić... Nic wymyślić...

- Jak wyprawa po chleb? – zapytała Ginny, gdy weszła do sypialni, którą dzieliła z nią, Parvati, Cho, Eloisą oraz z Hanną, Susan i Romildą.
Jej dawny, maleńki pokój, który zajmowała w każde wakacje spędzane u babci, był teraz zastawiony łóżkami piętrowymi i jedną, starą, rozklekotaną szafą. Tak wyglądało teraz jej życie, dzięki potędze Śmierciożerców.
- Tak sobie. W piekarni była ogromna kolejka, ale jakimś cudem udało mi się wytargować trzy bochenki... - wyszeptała, czując jak coś ściska ją w gardle.
- To świetnie! Mama na pewno jakoś to podzieli – Ginny uśmiechnęła się do niej pocieszająco, a Hermiona odwróciła głowę, nie chcąc, by przyjaciółka zobaczyła jej łzy.
- Gdzie dziewczyny? – zapytała cicho, chcąc zmienić temat.
- Za domem. Chyba kopią coś w ogródku. Nadchodzi jesień i już wkrótce nie będziemy mogli liczyć na żadne zbiory, choćby te niewielkie... – westchnęła smutno Ruda.
- Jakoś sobie poradzimy – zapewniła ją Hermiona, choć sama coraz mniej w to wierzyła.
Ta wojna ich pochłonie. Zgładzi wszystkich. Albo zginą z rąk śmierciożerców, albo pewnego dnia, po prostu umrą z głodu.

❣❣❣

      Przeszła do niewielkiej łazienki, chcąc opłukać twarz zimną wodą. Cieszyła się, że mieli chociaż to – zimną wodę wciąż płynącą w kranie. Może dzięki temu przetrwają odrobinę dłużej.
Molly Weasley z pomocą matki Cho i Adromedy Tonks, starały się zawsze przygotować jakąś ciekawą kolację, choćby miał to być tylko gulasz z pokrzyw.
Hermiona była im za to wdzięczna. Gdy wszyscy mieszkańcy tego starego domku, gromadzili się wspólnie w salonie, siadając gdzie popadnie na krzesłach, kanapie, biurku czy podłodze, by móc razem spożyć ten skromny posiłek, cieszyła się, że ma chociaż to.
Ludzi dookoła siebie, którzy tak jak i ona, każdego dnia mierzą się z tym okropnym światem na zewnątrz, w nadziei, że być może nastąpi jakiś cud i ktoś jakoś wybawi ich od tego koszmaru...


❣❣❣

DRAMIONE - MINIATURKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz