Rozdział 18 "Prosta śmierć"

1.3K 55 14
                                    

POV. SOPHIA

Pustka...

Jedyne co czułam uśmiercając mojego wroga. 

Zero satysfakcji, ulgi, smutku czy złości. Po prostu nic.

Krew na moim ostrzu uświadomiła mi co w tym momencie zrobiłam. Ne zakończyłam wojny, nie uratowałam Narni, nie dałam pewności wygranej... Ja po prostu dokończyłam coś co było mi bardziej pisane niż zadanie przydzielone przez Wielkiego Lwa. 

Ottis i Telmarski władca nie mogą nic razem zdziałać. 

Być może to nie musiało się tak kończyć. Być może moglibyśmy po prostu wygrać.

Ale jednak jedno z nas musiało umrzeć z ręki drugiego.

Lub tak po prostu.

Pustka. Jedyne co czułam gdy zabiłam Miraza.

-Zdrada! Zabiła naszego pana!- i z głosem jednego z doradców umarłego władcy już wiedziałam że następna będę leżeć na ziemi. Po prostu umierać. Jednak może wtedy poczuję satysfakcję lub cokolwiek.  Głosy dookoła mnie były niczym klatka z której próbowałam się wyrwać. Stałam nadal z mieczem wysoko wyciągniętym, a na mojej twarzy... pustka. Kiedy odwróciłam się w stronę narnijczyków widziałam jedynie szok.

Piotrek prawdopodobnie zabijał mnie w myślach sądząc, że zdradziłam.

Zuzanna jakby straciła duszę.

Edmund... On był niby taki trudny do rozgryzienia, ale ja dobrze wiedziałam co o tym sądzi. Podobno zdradziłam, zabiłam i sama zginę.

Jedyną zagadkę stanowił teraz Kaspian. On przez ułamek sekundy się uśmiechnął, ale po chwili ten uśmiech zniknął. 

Opuściłam miecz i uśmiechnęłam się szczerze pokazując zęby. Znów zawiał wiatr rozwiewając mi włosy. Zeszłam z kamiennego podwyższenia. Widziałam, że Telmarowie się szykowali by nas wytępić, lecz pogrążona we własnych myślach kołysałam się na wietrze patrząc im prosto w oczy. 

-Coś ty do diabła zrobiła?- podbiegł do mnie wściekły Piotr wraz z resztą moich "przyjaciół". Nie spuszczałam wzroku bowiem później będę odpowiadać za te czyny. Jednak milczałam. Pustka zniknęła, a w jej miejsce w sercu zapanowała rozpacz. Samotna łza spłynęła mi po policzku niezauważona na bladej cerze, ale uśmiech nie schodził. 

-Odpowiedz mi!-szarpnął mnie za ramię. Zacisnęłam dłoń na rękojeści miecza jeszcze mocniej, czując, że zaraz go użyję. 

-Oni nas zaraz zabiją!- krzyknął jakiś faun, a ja nadal uśmiechałam się. 

-Odpowiesz?- zirytowany głos Edmunda był jak maska. Oboje bowiem wiedzieliśmy co dalej nas czeka, a złość miała ukryć strach i smutek. Teraz już nie miałam czasu na rozpacz, trzeba było pokazać światu w imię czego walczy Sophia Ottis. 

Złapałam Gromojara za rękę i poprowadziłam w stronę zwłok Miraza. Reszta by tego nie rozumiała. Nikt nam nie przeszkadzał bowiem żołnierze wroga byli zbyt zajęci przygotowaniami katapult. Kiedy staliśmy już nad obciętą głową wskazałam tłumiąc łzy na płaszcz z kapturem którym Miraz mnie okrył. Na widok dwóch bursztynowych tęczówek łzy znów po mnie spłynęły. Zabić wojownika to jedno, ale odebrać mu należny po śmierci honor to zupełnie coś innego. Coś co wywołało u mnie furię nie do powstrzymania, coś co sprawiło, że nie wahałam się ani sekundę. Coś przez co zginął Miraz.

Na widok przerobionego na odzienie brata centaur przystanął jakby czas się dla niego zatrzymał. Ukląkł i złapał zdartą skórę. Widziałam łzy w jego oczach. Obydwoje nie rozumieliśmy tego. Podał mi płaszcz, a ja go z całej siły przytuliłam.

Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/Where stories live. Discover now