Rozdział 46 "Król i Jego Królowa"

989 39 41
                                    


POV. SOPHIA

Co czyni mnie rycerzem? Od zawsze wiedziałam, że Aslan nie mianował mnie nim jedynie ze względu na umiejętności których definitywnie mi i tak nie brak. Śmiem sądzić, że w tej całej układance nie chodziło nawet o zadanie jakie dostałam, choć tu mogę się mylić. Nigdy nie dowiedziałam się czemuż ze wszystkich generałów świata wielki lew wybrał właśnie mnie, na tamte czasy jedynie piętnastoletnią wojowniczkę z wielkimi ambicjami. Jest to zagadka, a na poznanie jej prawdy nawet nie liczę, wiem, że i tak pozostanie mi to nieznane.

Tym co również jest da mnie jednym wielkim zagmatwaniem jest świadomość, że zostałam wybrana po raz kolejny, do czegoś czego nigdy nie poznałam i właściwie uczyłam się tego gdy już się działo. Król Edmund Sprawiedliwy wybrał mnie, na tamte czasy mnie mającą tysiąc trzysta piętnaście lat ze wszystkich dam które istniały. Jakby tego było mało to nigdy nie miałam najmniejszych praw by odpowiadać na jego względy, a co dopiero o nie zabiegać. Jestem generałem czyli kimś kogo z władcą powinny łączyć jedynie stosunki podlegającego wobec niego posłuszeństwa, po czasie okazało się, że połączyły nas stosunki międzyludzkie. 

Kiedyś i tak będę musiała przyznać otwarcie przed światem, że kocham mojego króla.

Jednak mimo tego, że go kocham, a on kocha mnie, mimo tego, że przekroczyliśmy już każdą granicę przyzwoitości relacji w której powinniśmy być to nadal nigdy o niej nie zapomniałam. Nie śmiałam wątpić w to, że on jest...cóż Królem Sprawiedliwym, a ja jedynie generałem. Nie zawahałabym się oddać za niego życia, a przez to kim byliśmy wręcz powinnam to zrobić. 

Poczułam jak do mych oczu napływają łzy, jak ciężkie krople deszczu spadające na mą mokrą głowę doprowadzają mnie do obłędu. Miałam ochotę krzyczeć, zabić kogokolwiek kogo choć mogłabym ledwie obwinić za to co się stało. Chciałam zemsty na każdym, na każdym kto miał z tym jakikolwiek związek choć podświadomie wiedziałam, że nie jest winny temu co się stało. Jednak po raz kolejny osobą którą obwiniałam najbardziej byłam ja sama. 

Nie zareagowałam wystarczająco szybko, choć powinnam. Nie odnalazłam się w walce, byłam bezsilna. Nie oddałam życia za władcę, choć jest o wiele mniej warte od jego. Powinnam była to zrobić, w końcu jestem generałem. To ja powinnam tam pobiec, spaść i umrzeć z honorem.

Moje trzęsące się dłonie ujęły jego zimną twarz. Wszyscy dookoła krzyczeli, potwór morski ginął w agonii, a ja chciałam by to już wszystko się skończyło. Zaczęłam pocierać kciukami jego policzki zupełnie jakbym starała się wyłonić z nich jeszcze choćby krztynę ducha.

Krew zabarwiła moje ubranie na szkarłatną barwę do której powinnam się już chyba przyzwyczaić. Zawiał zimny, wręcz lodowaty wiatr, moje ciało było jednak gorące, zbyt zszokowane by reagować właściwie, a tym bardziej na temperaturę. Ściągnęłam swoją pelerynę której końcówki zdobiły już odcienie krwi bruneta. Okryłam go nią, kiedyś słyszałam, że martwym ciałom jest o wiele zimniej niż żywym. 

Chciałam spojrzeć mu w oczy, odchylić powieki i zapewne po raz ostatni nacieszyć oczy tym przecudnym widokiem. Aslanie, nigdy nie sądziłam, że tak bardzo pokocham oczy młodzieńca nie wspominając już o nim samym. Jednak nie umiałam się przełamać, byłam za słaba. Bałam się, że zwariuję gdy ujrzę jego boskie tęczówki bez żywego promyku złota. Wolałam pamiętać je gdy w nich iskrzył.

Zamknęłam oczy starając się uspokoić oddech. Jeden z marynarzy zauważył nas i zaczął nawoływać pozostałych władców. Byłam obojętna i głucha na każde słowa które wykrzykiwał, nie umiałam złożyć ich w logiczny sens. Klęczałam z głową ukochanego na kolanach nucąc jakąś starą, narnijską kołysankę.

Nadbiegli Łucja z Kaspianem. Król odciągnął mnie od ciała choć wyrywałam się. Krzyczałam, groziłam mu, traciła kontrolę nad zdrowym rozsądkiem. Umysł kazał mi usunąć się na bok, w końcu nie byłam nikim ważnym, lecz ledwo żywe serce błagało bym pozostała przy ukochanym i walczyła o jego nieodwzajemniony dotyk do samego końca przed całkowitym załamaniem. 

Czarnowłosemu cudem udało się odciągnąć mnie na bok, przytulił mnie widząc jak się trzęsę. Wiedziałam, że nie mogę rozkazać mu mnie puścić, ale w tym momencie moim ogromnym pragnieniem było to by położyć się obok Edmunda, wtulić się w niego i liczyć na jakiekolwiek ostatnie tchnienie. 

Zobaczyłam jak Łucja wyciąga swój leczniczy kordiał, sama nie byłam pewna czy powinnam poddać się nadziei czy oprzeć jej się i pogodzić się z końcem mojej miłości.

Dusiłam się własnymi łzami, a współczujące spojrzenia zebranych wcale nie pomagały mi oddychać, wręcz to utrudniały. Nikt na tym cholernym statku nie miał nadziei.

Uczono mnie by nie wierzyć w niemożliwe, że to tylko podcina nam skrzydła to realnego sukcesu. Jednak tyle razy już dzięki złudnej nadziei osiągnęłam coś większego, że chęć wiary osiedliła się we mnie na stała. Za każdym razem nierealne szukało wsparcia właśnie u mnie wiedząc jaka jestem naiwna, łatwa do omamienia. 

Jednak gdy wierzyłam, że mogę być przy Edmundzie jako dziewczyna którą całuje poczułam myślałam, że to tylko niewinne pragnienie zauroczonej dziewczyny. Urzekły mnie jego oczy którym nie potrafiłam odmówić. Sama dałam sobie nadzieję, że kiedyś może mnie pokocha i pokochał, dowiedziałam się tego niestety zbyt późno.

Pewnego dnia gdy czekałam na jego powrót przypomniały mi się słowa z balu kiedy to skończyliśmy pierwszy taniec, a drugi jaki wspólnie tańczyliśmy. Wtedy wydawały się nierealistyczne jakby rzucone na wiatr, nieprzemyślane. Z każdym dniem gdy o tym myślałam zaczęłam jednak nabierać nadziei, że coś w tym jednak było.

"Dla mnie zawsze będziesz królową" 

Nazywał mnie tak często i za każdym razem irytowało mnie to tak samo mocno. Choć muszę przyznać, że raz, ale tylko jeden zamarzyłam przez naprawdę krótką chwilę by zostać królową Króla Sprawiedliwego. Cóż... To pragnienie okazało się zbyt naiwne, nawet jak na mnie.

Łucja ze łzami w oczach podniosła się z desek i oddaliła od ciała brata nawet nie patrząc mi w oczy, nie musiała. Brak słów, zamarłam. Wszyscy zamilkli, a Kaspian na moment zluzował uścisk. Wykorzystałam to i wyrwałam się mu rzucając się do ukochanego, nie powstrzymał mnie.

-Wasza Wysokość...-szepnęłam ponownie obejmując jego twarz dłońmi, zbliżyłam się tak jakbym znów złudnie liczyła, że poczuję jego oddech, choćby ostatni. Nie chciałam go całować, nie w takim momencie. To byłaby zniewaga, a i tak już robiłam wszystko nie tak jak powinnam. Wobec prawa nie mogłam w ogóle zbliżać się do martwego władcy, a co dopiero go obejmować.

To nierozsądne i głupie, ale nagle poczułam, że jednak jestem godna by po raz ostatni okazać uczucie wobec osoby którą kocham. Może to przez świadomość, że prawdziwie lub fałszywie mówił, że zamierza uczynić mnie swoją królową.

Jedną dłonią zjechałam na jego, która bezwładnie leżała na mokrych deskach pokładu. Czułam na sobie wzrok wszystkich, ale nie zwracałam na to nawet najmniejszej uwagi. Chciał by choć raz nie liczyło się nic oprócz niego i miałam mu to właśnie zaoferować. 

Moja łza kapnęła na jego twarz i pewnie to przypadek, ale centralnie na usta. Tak jakby podświadomie chciała wskazać mi drogę gdybym jakimś przez jakieś nieszczęście jej zapomniała. Czułam przeszywający ból w sercu, pustkę i to wszystko chciałam mu okazać w naszym ostatnim, nieświadomym pocałunku. 

Złączyłam nasze usta i delikatnie zaczęłam muskać jego zimne, bezduszne wargi. Pierwszy i zarazem naprawdę ostatni raz to ja miałam być tym który wyznacza kierunek, rytm. Jednak rozumiejąc, że naprawdę już nie przystoi namiętnie całować zwłok zakończyłam czynność czując, że zaraz znów pomoczę swymi bezwartościowymi łzami jego niebywale przystojną twarz.

Chciałam się podnieść i odejść, ale zatrzymała mnie moja dłoń na której poczułam lekki ścisk.

..................................................................................................................................... Naprawdę myśleliście, że to koniec?

                                               Onryo0



Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ