Rozdział 35 "Zaklęcia"

1.1K 33 7
                                    

POV. SOPHIA

Gwiazdy zaświeciły jasno na niebie, delikatny wiatr muskał twarz lub rozwiewał włosy...

Wszyscy zapadli w sen zmęczeni ciągłym chodzeniem po wyspie. Tak, to tu na piasku było nad dane spędzić noc. W każdym razie nie narzekam, to prawda, że podczas pobytu w zamku króla sypiałam w wielkim łożu z baldachimem w idealnie uszytej pościeli otulona kocem gdy tylko poczułam chłód, ale podczas pobytu w Archipelagu piasek byłby spełnieniem marzeń. Tam o ile w ogóle mogłam spać czy choćby zmrużyć oczy robiłam do w piwnicach, na kamiennych podłogach czy choćby murach wież. Prawdę mówiąc nigdy się nie wysypiałam, nie tylko ze względu na niewygodę, ale i też prze strach i świadomość, że w każdej chwili ktoś może mnie zabić. Od zawsze wiedziałam, że przeżycia kształtują człowieka. 

Wydawało się, że wszyscy moi towarzysze śpią, taka była chyba prawda. Odgłosy chrapania marynarzy nie były najlepsze na sen, ale cóż poradzić? Zresztą z nerwów też nie potrafiłam zasnąć. Gdy odwracałam głowę w lewą stronę widziałam oddalonego ode mnie śpiącego króla Edmunda. Tak, chyba to poczucie winy sprawiło, że zaczęłam nawet myśleć o nim jak... tylko o władcy. Nie wiem skąd pojawiła się świadomość, że gdybym chciała go znów zamordować to ta wyspa pomogłaby mi w tym, mogłabym ukryć ciało lub samą siebie...

Skarciłam się niewyobrażalnie dotkliwie, przecież nie chcę jego śmierci. 

Nie mogąc patrzeć na jego bezbronną postać ponownie odwróciłam głowę w prawo i omal nie dostałam zawało. Tak gdzie przez chwilą był gładki piasek pojawiło się ogromne wgłębienie w kształcie stopy.  

-Słyszę chyba prosiaka.- na początku chciałam się zerwać na równe nogi, ale dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że mam większa przewagę nadal udając śpiącą. Nieraz gdy nikt nie wie o naszej obecności dowiadujemy się więcej niż grożąc mu nożem. Głos jaki wypowiedział te słowa był z pewnością męski, ale niezbyt donośny. Pewne natomiast było to, że nie jest to nikt z naszej załogi.

-Są tu kobiety.- i inny głos. Poczułam podmuch na twarzy, jakby czyjś oddech. Nie ryzykowałam spojrzeniem czy ruchem, a tym bardziej przebudzeniem. Oddech nagle się urwał i znów rozległ się odgłos poruszania się czegoś ciężkiego po sypkim gruncie.

-Ta umie czytać.- kolejny różniący się od poprzednich dźwięk. Nie musiałam niczego widzieć by wiedzieć o czym jest mowa. Łucja miała ze sobą jakąś książkę, co robiło z niej umiejącą czytać w oczach lub oku tego czegoś.

-Bierzemy ją.- i sekundę po oznajmieniu tego przez jakiegoś pewnego mężczyznę zrozumiałam, ze musze działaś. Chwyciłam ręką rękojeść miecza i podniosłam się błyskawicznie. Jednak to co zobaczyłam przekroczyło wszelkie wyobrażenia i wymysły. Nie widziałam nic. Nic oprócz Łucji która została brutalnie szarpnięta do góry i... unosiła się nad ziemią. Zarazem coś prawdopodobnie spoczywało na jej buzi bo wydawała z siebie jedynie stłumione okrzyki, a oczami rządziła panika.

-A ta co robi?- usłyszałam głos dobiegający zza pleców szatynki. W takim razie prawdopodobnie mamy do czynienia z niewidzialnymi oprawcami, po prostu świetnie. Nie, że nie jestem gotowa na taki pojedynek, ale chyba każdemu walka z kimś kogo widać sprawia mniejszą trudność. Przypomniały mi się lata gdy podczas wojny z czarownicami zostałam oślepiona zaklęciem non vident quicquam, a i tak pokonałam cały oddział tych wrednych jędz.

Wycelowałam mieczem w Dzielną, a raczej w to coś o ją trzymało. Najgorsze w takiej walce jest to, że nigdy nie wiesz ilu jest przeciwników, ja jak na razie wyliczyłam cztery różne głosy. Biorąc pod uwagę to, że mogłam określić położenie jedynie jednego z ich właścicieli nasze szanse były nikłe.

Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/Where stories live. Discover now