Rozdział 27 "Wyceniona Wolność"

1.4K 48 51
                                    

POV. EDMUND

Tylko wspomnienie nauk sztuk rycerskich ocaliło mi życie. Dosłownie. Zrobiłem unik w bok tym samym stykając ostrze z orężem przeciwnika. Szczęście, że zapamiętałem to czego jako chłopiec uczyłem się w Narni i sztuczki oraz sposoby ulepszenia walki przekazane mi przez pewną generał. Szybkim ruchem wytrąciłem miecz mężczyzny, a ten wbił się w deski pokładu.

-Nabrałeś krzepy mój drogi.- przyjacielski uśmiech który posłał mi Kaspian jedynie powiększył moją dumę. urządziliśmy sobie małe starcie królów, które można powiedzieć, że wygrałem.

-Na to wygląda.- zaśmiałem się. Dryfowaliśmy już jeden dzień, a szczęście z powrotu do Narni słabiło mój żal i udrękę. W końcu i tak tu jestem. Kochany kuzynek od wczorajszego zemdlenia nie obudził się, ale jak dla mnie to mógłby już w ogóle nie otworzyć oczu. Nadal nie rozumiem z jakiej racji przeniósł się tu z nami, ale jak już jest to niech będzie cicho. W tym świecie to ja jestem królem i to ja jestem górą. Tak naprawdę jedyna osoba która mogłaby mnie namówić to zmiany zdania jest niestety nieobecna i niech Aslan ma ją w opiece. 

-Wasza wysokość.- jeden z marynarzy wykazał się uprzejmością i podał mi kubek z wodą. Podziękowałem i zamoczyłem wargi w cieczy.

-Edmund.- stanąłem obok siostry.- Czy gdyby wciąż trzymać kurs na wschód to dopłynęłoby się na koniec świata?- wydawała się sama zdumiona tym o co pyta. Ach, ta nastoletnia ciekawość. Pamiętam jak ja byłam tak samo ciekawy wszystkiego. Wprawdzie teraz też jestem,. ale teraz też potrafię nad ciekawością panować. Kiedy ja miałem piętnaście lat byliśmy akurat drugi raz w Narni. Tak samo ciekawiło mnie wszystko. Zadawałem Kaspianowi czy dowódcą mnóstwo pytań na które mogli nawet nie znać odpowiedzi. Godzinami myślałem nad tym jak właściwie sklejać słowa kierowane do ukochanej którą przecież wtedy ledwo znałem. 

-Nie przejmuj się, to kawał drogi stąd.- doopiłem napój wybierając najłatwiejszą formę opowiedzi. Ten moment wydawał się tak piękny. Południowe słońce, przyjazna rozmowa, morska bryza i uroki statku... Właśnie takie momenty najczęściej się psują.

-A ci jak zwykle gadają bzdury.

-Czujesz się trochę lepiej?- Łucja starała się kierować empatię w stronę naszego kuzyna. Choć w zasadzie mogła jako królowa kazać go zamknąć w lochu, spiąć w kajdany i codziennie biczować. W sumie to już wiem co JA mógłbym zrobić.

-Tak, ale to nie wasza zasługa.- bezczelny jak zawsze.

-O proszę, wstało już nasze słoneczko. Polubiłeś już może?- stary przyjaciel Ryczypisk. Czy ja mówiłem już mu jak uwielbiam gdy droczy się z kimś, a zwłaszcza gdy tym kimś jest Eustachy. Kiedy spotkaliśmy go na statku miałem nadzieję, że wie coś o Sophi. Jest przecież dowódcą jednego z oddziłów Armii Aslana.

-Zawsze je kochałem.- oburzył się gnojek.- Byłem po prostu zaskoczony. Matka mówi, że jestem wybitnie wrażliwy...- przewróciłem oczami.- Jak to jednostki wybitne.- wyplułem wodę. To co ten chłopczyk mówi jest po prostu śmieszne. Jego słowa zresztą nie rozśmieszyły tylko mnie, aole też Łucję, Ryczypiska i Kaspiana który stał obok.

-W każdym razie wybitnie irytujące.- zażartowała mysz.

-Wypraszam sobie!- uwaga, robi się groźnie.- Jak tylko dotrzemy do jakiejś cywilizacji to pójdę to brytyjskiego konsula i aresztują was za porwanie.- chciał odwrócić się na pięcie i odejść, lecz drogę zagrodził mu król.

-Porwanie? Uratowaliśmy ci przecież życie.- widać było, że się droczy, ale w swój unikalny śmiertelnie poważny sposób.

-Trzymacie mnie tutaj w niechigienicznych warunkach! Tam na dole jest istne zoo!- wymachiwał rękoma drąc się niemiłosiernie, a tłem do jego przedstawienia były śmiechy marynarzy.

Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/Where stories live. Discover now