Rozdział 32 "Morderca Przyjaciela"

1.2K 42 133
                                    

POV. SOPHIA

Księżyc oświetlał mi drogę ogrodami bajecznego Ker-Paravelu. Róże kwitły na krzakach, a było ich tyle, że zadowoliłyby całe miasto panien. Dostrzegałam klasyczne czerwone, tajemnicze czarne, bajeczne różowe, rzadkie pomarańczowe, lecz moją uwagę całkowicie skradły białe. Tak cudnie skradały księżycowe światło, że nie potrafiłam patrzeć na żadne inne kwiaty. Całkowicie je przyćmiły. Ich delikatne płatki były takie miękkie i gładkie, przekonałam się gdy opuszkami palców pogładziłam jedną z nich. Zupełnie jakbym łapała dłońmi letnią mgłę. Przymknęłam oczy rozkoszując się dotykiem. Tak jakby czas się zatrzymał, a chwila trwała napełniając się coraz to idealniejszym szczęściem. Było takie pełne i zupełnie niezłudne, chyba pierwszy raz poczułam, że moja radość jest pewna. To takie niepozorne, a tyle znaczyło. Zapach róż opanował mój umysł tym samym zmuszając do pozostania w tym miejscu i poświęcenia życia na rozkoszowanie się cudną wonią kwiatów. Może naczytałam się za dużo baśni, ale róże zawsze kojarzyły mi się z symbolem silnych uczuć. Nie ważne jakich, były po prostu silne.

-Sophio.- głos spowodował, że gwałtownie się obróciłam. Przyćmił ideał białych róż skupiając na sobie całą moją uwagę. Obróciłam się dookoła chcąc zobaczyć właściciela spokojnego i jak zawsze opanowanego dźwięku. 

-Gdzieś ty?- wyszeptałam, zupełnie jakbym wiedziała, że i tak mnie usłyszy. Nie wiedząc dlaczego nie potrzebowałam słów. Opuściłam różaną część ogrodu wkraczając na kamienną ścieżkę. Szybkim krokiem, a może biegiem- ruszyłam w stronę głównej części ogrodu. Ciszę przerywał jedynie stukot moich obcasów. Złapałam delikatny materiał sukni, podwinęłam lekko do góry tak by biec bez przeszkód. Dopiero teraz zauważyłam, że gwiazdy dziś świecą wyjątkowo jasno, tak jakby chciały wspomóc księżyc. 

Pokonałam średniej wielkości schodki i znalazłam się na podwyższeniu które prowadziło do głównej altany. Trzeba przyznać, że ogrody na piętrach zamku wciąż zapierają dech w piersiach choć widziałam je wiele razy. 

Bez słów, bez pytań... Dobrze wiedziałam dokąd mam iść. 

Stanęłam po drugiej stronie sporej marmurowej fontanny naprzeciw nieznajomego. Kochanego przyjaciela który nie wiedzieć czemu przez krótki moment wydał mi się obcy. Powoli zaczęłam lustrować wzrokiem każdą część jego twarzy. Wydawała się jakaś inna... Średniej długość włosy luźno zwisały falując się na dole, a broda znacznie zmniejszyła swoje rozmiary. Jednak wszystkie wątpliwości rozwiały bursztynowe tęczówki i ich jasne światło. 

-Filias.- uśmiechałam się, ale jednocześnie poczułam jak łzy zbierają mi się w oczach.  Nie mogłam się ruszyć, zupełnie jakbym utknęła w jednej pozycji po drugiej stronie fontanny naprzeciw tego kogo kochałam od lat. 

Darzyłam przyjaciela niezmienną i niezrównoważoną miłością. 

-Sophio.- jego głos w chwilach największego zwątpienia uspokajał i dodawał nadziei. Z czasem próbowałam nauczyć się tego od niego i choć nieraz mi się udawało to w porównaniu do spokoju przyjaciela ja byłam uosobieniem strachu i wątpliwości. Jednak tym razem był wyraźnie smutny, przygnębiony.  Słyszałam wyraźną i niekrytą urazę, wręcz złość.

-Fil...

-Dlaczego mnie nie ratowałaś?- przerwał wyraźnie ukazując teraz te wcześniej delikatne negatywy. Mocniej poczułam  jak szklą mi się oczy, a parę pojedynczych łez uwalnia się na wolność.

-Fili...

-Dlaczego o mnie nie prosiłaś?!- zamarłam. Mówił o sytuacji mającej miejsce trzy lata temu, gdy to Jadis ukazała się w lodzie w Kopcu Aslana. Wtedy to proponowała mi "wymianę", kropa mojej krwi za życie przyjaciela. I właśnie wtedy straciłam kontrole, ta wiedźma omamiła mnie całkowicie, a może to nie ona lecz wizja dawnego szczęścia gdy Filias jeszcze żył. 

Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt