13

202 34 5
                                    

Tego dnia po domu nie rozległ się dźwięk, który przyprawiał o zawroty głowy i brak chęci do życia. Park Seonghwa obudził się nieco później niż by sobie tego życzył, chociaż, z drugiej strony, jego życzeniem było spanie do zakończenia wszystkich jego spraw. Zwlókł swoje szczątki z łóżka, doczołgał się do łazienki. Co za żałosny obraz, przecież jutro musi iść do pracy, żeby ująć amatorów szatańskich kultów.

Tak dawno nie pił, zdaje się, że od ostatniego razu minęły już całe wieki, ewentualnie pół. Stając przed lustrem w łazience i zderzając się z oceniającymi spojrzeniami, zaczął myć zęby. A, nie, to tylko jego odbicie patrzyło na niego z dezaprobatą. Wziął urlop, bo jego psychika zdążyła już wysiąść z wagonu przepełnionego pewnością siebie, przekonaniem, że jego umysł jest zawsze nieomylny. Zabrakło dla niej wolnych miejsc, szkoda. Spojrzenie mówiło samo za siebie, patrzył w lustro, niemrawo szczotkując zęby, ostra, miętowa pasta i poczucie winy paliły jego dziąsła.

Dzień, w którym miał odpocząć od tajemniczych morderstw, stał się dniem nadmiernego myślenia. Cała ta otchłań pożerała go w miarę, jak długo w nią patrzył, a przecież pamiętał, żeby tego nie praktykować. Ucieczką od tych myśli mogła być szklanka soju, w której mógłby zanurzyć swoją ciężką od myśli głowę. Szybko wybrał numer Mingiego, przecież nie będzie pił sam. Komunikat o zajętej linii rozszedł się echem po jego głowie. Nie będzie pił sam.

— Idę na spacer - oznajmił pustym ścianom i Wendy, plączącej się pod jego nogami.

O dwa rozmiary za duża bluza zwisała na jego ramionach kiedy wychodził. Cztery kilometry miały ostudzić jego parującą, przegrzaną głowę, dzień był raczej chłodny. Wiatr niosący ze sobą dzikie szepty i wołania przyprawiał o ból głowy. Mogliby dać sobie już spokój. Przechodząc przez swoją dzielnicę myślał o beznadziejnie poukładanym życiu, które wiedli mieszkańcy identycznych domów, a które odebrano mu na życzenie.

Droga wzdłuż bloków obfitowała w pojawiające się w pamięci obrazy ofiar, a zarazem bezsilne błądzenie pomiędzy ich kuchennymi szafkami w poszukiwaniu motywu. Niestety wszystkie były pełne zgrzewek taniego piwa i zupek instant. Starał się nie myśleć, siadając na parkowej ławce, jednak nawet w miejscu takim, jak to, dosięgnęły go wątpliwości.

Schował głowę w dłoniach, łokcie opierając na udach. Teraz trochę pomyśli, trochę, żeby się nie zniechęcić.

Powiew rześkiego wiatru i kilka lekkich poszturchnięć zmusiło go do zadarcia głowy w górę, przed jego oczami tańczyła cała Droga Mleczna. Mrugnął kilkakrotnie. Hongjoong stał nad nim, chyba pierwszy raz patrząc na niego z góry.

— Jesteś zajęty? - zapytał, przyglądając się prawnikowi z zaciekawieniem, w sumie to nie często widywał ludzi w takim stanie.

— Jeśli zamierzasz zemdleć albo poddać się efektom ubocznym upojenia alkoholowego - mruknął złośliwie patrząc, jak uszy nastolatka przybierają kolor jego włosów - to owszem.

— Kiedy mam gorszy dzień to wychodzę na spacer w jakieś miłe miejsce - powiedział, rozkładając się na miejscu obok tego zmęczonego życiem skrawka, pozbawionego dobrych chęci - znam kilka takich…

— Czuję się doskonale, nie zawracaj sobie głowy - przerwał mu łagodnie, opierając plecy o pomalowane na wiśniowy kolor deski, zadzierając głowę do góry i wyłapując ostatki nadziei z przedzierających się przez chmury promyków.

— Ah - rzucił beznamiętnie nieusatysfakcjonowany - cokolwiek, może jutro poczujesz się lepiej, kiedyś będziesz musiał - stwierdził

— Powiedz mi coś, czego nie wiem - zirytował się, kompletnie nie rozumiejąc optymistycznego podejścia do świata swojego rozmówcy.

— Vincent van Gogh przez zmarł prawie dwa dni po postrzeleniu z wadliwego colta, przez jakiegoś nastolatka, dokonując żywota pomiędzy kłosami zboża w malowniczy, lipcowy wieczór - powiedział jak gdyby nigdy nic wstając z miejsca.

— To dość osobliwa ciekawostka.

— Kiedyś mówili o próbie samobójczej, wiesz, że on się nawet do tego przyznał, chcąc ochronić tych gówniarzy? Chore - oznajmił, po czym skierował się ku centrum, nucąc pod nosem piosenkę Jacksona.

Szerokie nogawki jego jeansów trzeszczały, ocierając się o siebie, a pomalowane trampki nadawały indywidualnego kontrastu całemu rodem z lat 90. ubraniu. Seonghwa zdał sobie sprawę z tego, że wiedział naprawdę mało. Jego wiedza z podręcznikach o prawie, które zdążył przeczytać podczas studiów była ograniczona, zero w niej polotu czy jakiejkolwiek kreatywności. Suche fakty. Chłopak przeszedł już parę metrów, rozciągając na swojej drodze smugę czegoś w rodzaju entuzjazmu. Trochę mu imponował.

— Dziękuję - mruknął - dlaczego wiem tak niewiele? - dlaczego ty wiesz o wszystkim i wypełniasz tą pustkę tak właściwie - dlaczego nie możesz powiedzieć mi wszystkiego, czego wiesz? Najlepiej mów do mnie bez przerwy.

Chłopak odwrócił się na chwilę, uśmiechając się do prokuratora jednym z tych pokrzepiających grymasów. Gdyby słyszał jego myśli, z pewnością przyspieszyłby kroku i już nigdy się tutaj nie pokazywał. Albo i nie, są dokładnie dwie opcje. Wyrzuty sumienia uderzyły w jego twarz. Był trochę niemiły, czy nie? Z perspektywy kilku minut jednak żałował swojej decyzji, chciał zwiedzić wszystkie miłe miejsca, najlepiej natychmiast.

Wracając do domu, jego myśli zawędrowały do biura. Dzisiejszy dzień musiał należeć do wyjątkowo spokojnych. Yeosang nie zaniepokoił go ani jednym telefonem, w przerwie obiadowej zapewne jedząc podwójną porcję panierowanych kurczaków. W końcu dziś nikt nie powie mu, jakie to niezdrowe. Seonghwa prędko doszedł do wniosku, że dzień wolny to zdecydowanie bardzo niemądra decyzja, tym bardziej, że w domu myślał o pracy dwa razy intensywniej. Miał ochotę tam wrócić i zająć się wszystkim. Tylko nie myśleniem o tym, co by było gdyby.

Cztery ściany w spisku zbliżały się do Seonghwy, tworząc klaustrofobiczną, niewielką przestrzeń. Zdawały się szeptać między sobą i wytężały swoje uszy w oczekiwaniu na odpowiedź. Seonghwa jednak nie mógł nic powiedzieć, w końcu wiedział tak niewiele.

Symbolika pentagramów i obrzędy satanistyczne zdawały się być interesującym tematem na wieczór. Pochłaniał każde zdanie i przetwarzał je, łącząc szczegóły czerwoną nitką wewnątrz jego głowy. Nie było ich wiele, wszystko jednak łączyło się w spójną całość, a jeśli wierzyć źródłom, to za kilka dni reguła ma szansę się potwierdzić.

Poszedł spać z nadzieją, że następnego dnia uda mu się zrobić cokolwiek, co popchnie sprawę do przodu. Szczerze mówiąc, miał taką nadzieję każdego wieczoru, jednak jakiś czas później gubiła się ona w czerwonej mgle.

strawberry head → seongjoong [zawieszone]Where stories live. Discover now