14

259 34 8
                                    

Ból karku i przekrwione oczy przysłoniły błogi sen, któremu poddany był przez ostatnie cztery godziny. Sam był sobie winien, w końcu nikt nie kazał mu zasnąć przy biurku podczas poszukiwania informacji na temat szatańskich kultów. Przy dużym szczęściu bądź apostazji ta wiedza mogłaby mu się przydać. Najbardziej nie podobał mu się brak gwarancji tego, że to, co robi zmierza w dobrym kierunku. Może ktoś po prostu lubił rysować pięcioramienne gwiazdy na ciałach przypadkowo spotkanych samobójców. Kto może to wiedzieć.

Seonghwa odetchnął z ulgą gdy tylko przekroczył próg kancelarii. Znajomy zgiełk, urywające się telefony i elegancko ubrani ludzie, wyglądem nadrabiający braki w wykształceniu. Odetchnął pełną piersią, musi się cieszyć, za dziesięć minut zapewne będzie wyklinał to miejsce. Rozpoczął dzień wodnistą kawą z automatu przy wejściu, była całkiem obrzydliwa, ale już do tego przywykł. Pierwszy łyk prowokował go do wzięcia kolejnego. "Nie dasz rady mnie wypić? Daj spokój, jesteś prokuratorem, czy jakimś tam zwykłym śmiertelnikiem?" Chwilę później pusty, papierowy kubek wylądował w koszu, a Seonghwa udał się do swojego skrzydła w poszukiwaniu Yeosanga.

Mężczyzna przysypiał na biurowym fotelu, ze stopami opartymi o biurko oraz stróżką śliny kołyszącą się przy kąciku ust. Na blacie leżały akta tatuażystów z całego miasta i okolic, mimo tego, było ich całkiem sporo. Mężczyźni z wytatuowanymi rękawami łypali na Seonghwę z dołączonych do informacji zdjęć, jedynie kilka drobnych, serdecznie uśmiechających się kobiet zdawało się mieć nieco łaskawszy wzrok. Wiedziały, że tak naprawdę nikt ich nie podejrzewał, a zostały zaciągnięte do przesłuchania jedynie dla zasady. Pewność siebie pozwalała im postawić się nieco wyżej od stróżów prawa, bo, przecież, fakt faktem, fizycznie niemożliwe było, aby ważąca do sześćdziesięciu kilogramów drobna kobieta dała radę mężczyźnie w sile wieku.

— Widzę, że nie próżnowałeś - zauważył, celowo podnosząc głos. Yeosang otworzył na chwilę zaspane oczy - Pora wstawać, cieszę się, że wywiązałeś się z danej mi obietnicy tak, jak należy.

— Miałem wybór? - ziewnął przeciągle, próbując ściągnąć nogi z biurka, zamiast tego, wylądował na podłodze - widzisz, musiałem albo spędzić tu całą noc, albo zawieść te wszystkie papiery do domu samochodem ciężarowym i zająć się nimi tam - pożalił się, wycierając niewidoczny kurz ze spodni.

— Co to dało? - Seonghwa zainteresował się, widząc przekrwione oczy towarzysza. Zupełnie, jakby patrzył w lustro.

— Rozesłane wezwania do przesłuchań - rzucił - na szczęście policja zajmie się tymi dwudziestoma kilkoma ludźmi, nie miałbym do tego głowy - zmęczony znów upadł na krzesło - chyba nabawiłem się lordozy.

Po zgodnym omówieniu wszystkich "za" i "przeciw", powrót do domu kilka godzin wcześniej niż zwykle zdawał się być zbawieniem, zwłaszcza, dla tych, którzy noc spędzili na biurowych krzesłach. Seonghwa pobudzony porannym zgiełkiem postanowił spożytkować jakoś czas, który został mu podarowany. Po powrocie do domu zabrał Wendy na ręce i udał się trzy ulice dalej, po czym wchodząc do jednego z brzydkich bloków, zadzwonił do drzwi ze srebrną ósemką.

Była godzina piętnasta, słońce już dawno przeszło nad swoim zenitem, a wyrzuty sumienia spowodowane jego chłodnym zachowaniem zaprowadziły do aż tutaj. Hongjoong otworzył mu, z ołówkiem za uchem i w o dwa rozmiary za dużej koszulce. Spojrzał na gościa ze zdziwieniem, które prędko zmieniło się w szczery uśmiech. Wendy z zaciekawieniem badała różowym noskiem framugę drzwi. Seonghwa natomiast uśmiechnął się lekko.

— Mówiłeś wczoraj, że znasz kilka miłych miejsc - zaczął, przypominając sobie poprzednie poludnie, park i wiśniową ławkę - chętnie zobaczyłbym jedno z nich, czuję się fatalnie - złapał się za głowę, udając, że niemiłosierna migrena trawi jej wnętrze.

— Możemy iść - Hongjoong uśmiechnął się rozkosznie, jakby tylko czekał na to, aż ktoś zaproponuje mu wyjście.

W pośpiechu ubrał buty, wiążąc na nich zgrabne kokardki, po czym w pośpiechu złapał kwiecisty szkicownik. Drugą ręką, jak gdyby nigdy nic, chwycił dłoń Seonghwy, prowadząc go do jednego z tych miłych miejsc. Nikt nie śmiał protestować, było całkiem przyjemnie. Cała dłoń młodszego oplatała jeden z chudych palców Seonghwy, co sprawiało raczej wrażenie wyjścia na spacer z dzieckiem. Zaostrzony ołówek dzielnie trzymał się za uchem chłopaka, trwając podczas każdego skoku i twardego upadku. Seonghwa uśmiechał się na widok szczęśliwego, czerwonowłosego chłopaka jak gdyby był jego młodszym bratem. Tyle, że akurat nim nie był, a on czuł się trochę inaczej.

Kotka została wypuszczona z troskliwych objęć właściciela gdy tylko znaleźli się na przyjemnej łące, gdzieś na tyłach miasteczka. Zwierzątko zaczęło skakać pomiędzy zaroślami w poszukiwaniu mniejszych gryzoni, w blasku złocistego słońca wyglądała jak postać wyjęta z bajek Disneya. Seonghwa i Hongjoong usiedli na trawie, napawając się widokiem na około. Zgiełk miasta ucichł pomiędzy kołyszącymi się na wietrze źdźbłami trawy i płatkami polnych kwiatów.

— Miło - przyznał Seonghwa, przyglądając się Hongjoongowi, którego twarz muskały złociste promienie zachodzącego powoli słońca.

— Przeprowadziłem się niedawno, więc większość miłych miejsc zostawiłem w rodzinnych stronach - wyjaśnił, otwierając szkicownik - ale racja, tutaj też potrafi być całkiem przyjemnie.

— Przyjemnie - przytaknął Seonghwa - trochę głupio się wczoraj zachowałem, mam wyrzuty sumienia - wyznał, zrywając pojedyncze kwiatki rosnące na około.

— Gdyby ludzie chcieli przejmować się czymś takim to zamartwialiby się na śmierć. Nic nie szkodzi, nie poczułem się z tym źle.

— Wracając, masz jeszcze jakieś osobliwe ciekawostki, którymi chciałbyś się ze mną podzielić? - uśmiechnął się, na co młodszy zaczął się zastanawiać.

— Jeśli nie jesteś w stanie włożyć ręki w zagłębienie pleców kogoś, kto leży na ziemi, to masz do czynienia z nieboszczykiem - wytłumaczył całkiem spokojnie.

— Wiem, że nic nie wiem - skwitował Seonghwa, w głębi duszy będąc pod wrażeniem wszechstronności swojego rozmówcy.

— Skorates został otruty za głoszenie swoich nauk, więc radzę przystopować - zaśmiał się, nie odrywając wzroku od kartki, na której naszkicował puszystą kotkę Seonghwy, łaszącą się do właściciela.

— Ciągle nawiązujesz do śmierci - zauważył prokurator, głaszcząc kotkę po brzuszku.

— Do tego zmierza życie.

— Racja.

Po jakimś czasie zaczęło się ściemniać, a trawę pokryła delikatna rosa. Dwójka mężczyzn i kotka wracali do domów, nadal rozmawiając o błahostkach. Pod blokiem pożegnali się ze sobą, stojąc w pewnej odległości, jedynie ich wzrok łączył się i ciągnął do siebie.

— Jesteś całkiem inteligentny - przyznał Seonghwa, kiedy czerwone słońce zaczęło zalewać budynki.

— A ty potrafisz być zabawny, nie wiedziałem - odbił piłeczkę. Czerwony kolor pożerał okna ciekawskich, starszych pań.

Rozeszli się w przeciwne strony, kiedy całą okolicę zalała krwawa fala. Seonghwa dziękował swojej chorej głowie, że zdecydował się pójść w jedno z miłych miejsc, gdzie dowiedział się wielu miłych rzeczy. Wchodząc do domu nie zapomniał o tym, że w kwiecistym szkicowniku zobaczył swoją twarz.

strawberry head → seongjoong [zawieszone]Where stories live. Discover now