17

165 27 2
                                    

Wąska uliczka pomiędzy ściśniętymi, płaczącymi biurowcami, oświetlona jedynie słabym, butelkowo zielonym światłem neonu, zapraszającego ludzi do baru, ukrytego w miejskim gąszczu absurdów i charakterystycznym zapachu piwa. Porysowane szkłem drzwi wpuszczają do środka jedynie stałych klientów, których grono od jakiegoś czasu powiększyło się o dwoje. Seonghwa przeszedł przez zasłonkę oddzielającą prowizoryczny wiatrołap od miejsca docelowego każdego szanującego się pijaczyny. Nigdy nie pomyślałby, że znajdzie się w takim miejscu.

— Dlaczego mam wrażenie, że praktycznie tu zamieszkałeś? - głos Seonghwy przebił się przez potłuczone szklanki i pijackie okrzyki. Mimo wszystko, jak na to miejsce, było tu dość kulturalnie.

— Nie zapominaj, że tu pracuje - czarnowłosy mężczyzna zaśmiał się pogodnie, aby chwilę później ułożyć głowę na lakierowanym blacie - ale ty chyba za bardzo się nie wczuwasz, jeszcze chwila, a komuś się nie spodobasz - zauważył, celując w niego swoim chudym, białym palcem - odpięcie kilku guzików koszuli nie zrobi z ciebie amatora kiepskich drinków.

Seonghwa pokręcił jedynie głową, zamawiając jakiś mało wymagający alkohol, chętnie by go teraz wypił, gdyby nie fakt, że pracuje. Musi kiedyś poprosić o zezwolenie, pod pretekstem wtopienia się w tłum, tak, jak zrobił to  jego partner.

— Izaak? - mężczyzna zagadnął najciszej, jak pozwalał na to panujący wokół zgiełk - nie wczuwaj się aż tak - w odpowiedzi otrzymał jedynie mrugnięcie okiem, i stukot kolejnej szklanki przesuwanej po blacie.

Izaak Kim był nieco starszy, ciągnął za sobą bagaż doświadczenia i niewyobrażalną ilość wyrwanych w przypływie frustracji kruczoczarnych włosów. Robiąc coś, poświęcał temu całą swoją osobę, nadgodziny pracy i litry wylanego w gardło piwa. Urocze zastępstwo Kang Yeosanga, który od przesiadywania w barze wolał góry papierkowej roboty, a przynajmniej tak utrzymywał. Nikt nie zdołał mu udowodnić, że to sprawy osobiste sprawiają, jego omijanie takich miejsc szerokim łukiem. W jednym z akt, za które był odpowiedzialny, widniał adres baru, w którym zwykli przesiadywać od jakiegoś tygodnia, każdego dnia po pracy przez wystarczającą ilość czasu. Ostatnia z ofiar była częstym bywalcem tego lokalu, a z powodu braku jakichkolwiek innych informacji, zaczęli w punkcie alkoholowych libacji, tanich kobiet i drogich doznań. Podobno jednemu z klientów objawił się archanioł.

Wszystko naokoło było szczególnie zaniedbane, a wystrój zdawał się być projektowany przez okulary przeciwsłoneczne. Obrzydliwe, jaskrawe barwy, które do reszty pasowały jedynie składem chemicznym odrzucały, a parkiet w niektórych miejscach wydawał się być nadgryziony i wybrakowany. Mimo wszystko to miejsce miało pewnego rodzaju duszę. Kiedy klient przechodził przez zasłonkę z charakterystycznych, kolorowych pasków, zdawała się ona owijać wokół jego szyi, szepcząc, że jeżeli przyszedł tu z własnej woli, z pewnością nie opuści tego miejsca żywy. Urocze miejsce na wieczorne posiedzenia.

— Nie mogę się skoncentrować - Seonghwa jęknął z niezadowoleniem, próbując zlokalizować punkt zaczepienia, powód, dla którego spędza całe godziny właśnie w tym miejscu.

— Myślę, że dopóki będzie tu spokojnie - zagadnął drugi z nich - mogę siedzieć tutaj sam. I tak nie robi mi to większej różnicy - wzruszył ramionami, zdobywając się na uśmiech - zamelduj to u góry, możesz się już zbierać.

Zaskoczony propozycją partnera na początku nie chciał ustąpić, jednak z czasem, myśląc o możliwości spędzenia tego wieczoru, siedząc na kanapie z Wendy na kolanach, w końcu uległ. Pożegnał się i wyszedł chwiejnym krokiem, na blacie zostawiając dziesięć tysięcy wonów plus napiwek. Miał pewne podejrzenia co do tego aktu dobroci, ba, był nawet pewien, że przez tego amatora wysokoprocentowych napojów, dochód szemranej placówki zwiększy się minimum dwukrotnie, jednak nie mógł zrobić wiele. Kim był człowiekiem przewyższającym go doświadczeniem, masą mięśniową i tolerancją na zużycie dużej ilości alkoholu. Wiedział, że jego nieobecność nie zmieni wiele w przebiegu sprawy, a on będzie mógł spokojnie się napić, bez wpisywania każdego kolejnego kieliszka do raportu.

Piesza wędrówka licząca sobie kilka kilometrów niczym nie różniła się od tej, którą Seonghwa odbył na dzień po ostatnim zabójstwie. Stali w miejscu, nadal brakowało jakichkolwiek śladów, punktu zaczepienia, najmniejszej poszlaki w postaci odcisku palców, mogącej naprowadzić ich na trop. Teraz jednak czuł, że w najbliższym czasie rzeczy obrócą się do góry nogami. Księżyc przebijał się przez gęste chmury, poły płaszcza Seonghwy falowały na lekkim wietrze, świat śmierdział zgnilizną i rozkładającymi się trupami z szafy każdej przykładnej pani z jego osiedla. Ludzie umierają i umierać będą, jednak on nie chciał, aby zakończenie jakiegokolwiek istnienia poszło na marne. Już prawie doszedł do swojego celu.

W progu powitało go głośne miałczenie, Wendy siedziała na kanapie, nerwowo machając ogonem na prawo i lewo. Kotka wertowała Seonghwe swoimi wielkimi oczami, a unikając jego dłoni, wskoczyła na parapet, opierając się przednimi łapkami na szybie, gdzie kontynuowała swój występ.

— Dlaczego mam wrażenie, że powiedziałabyś mi coś ciekawego, gdybyś tylko potrafiła mówić? - Seonghwa zamyślił się widząc, jak miękkie łapki robią tłuste ślady na czystej szybie. Zaczęło padać.

Niepokój przeszywał jego ciało, Wendy po trzech godzinach nadal siedziała w tym samym miejscu, spoglądając w burzową otchłań. Seonghwa czuł, że nie wszystko jest tak, jak być powinno. Możliwe, że popełnił wielki błąd, zostawiając Izaaka samego w tym śmierdzącym barze, jednak z drugiej strony czuł się podle, wątpiąc w jego umiejętności. Zasypiał przy akompaniamencie szepczącego mu do ucha poczucia winy, z drugiej strony odzywał się strach. Jakiś czas później śnił o ludziach, bezradnie przelatujących przez jego palce, lądujących w czarnej otchłani. Było ich mnóstwo, tysiące niewidzących oczu spoglądających błagalnie w jego stronę. Obudził go głośny, gardłowy krzyk. Tyle, że w jego domu nikt nie hałasował, a on doskonale znał ten głos.

Godzina druga trzydzieści w nocy pożerała go od środka. Nie mógł spać, nie mógł się nawet poruszyć, a przez głowę przelatywały mu najgorsze scenariusze. Jeśli ktoś za chwilę nie powie mu, żeby wziął się w garść, oszaleje.

strawberry head → seongjoong [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz