15

178 31 2
                                    

Niespodziewany dzwonek do drzwi przerwał jego zadumę. Podnosząc się z fotela, przestał myśleć o czerwonych kosmykach opadających na zmarszczone od kłębiących się wewnątrz myśli czoło, zazwyczaj znajdujące się idealnie na linii jego wzroku. Zdrowo było czasami odbiec od morderstw i koloru czerwonego. Czasami nie chciał myśleć o niczym, bolała go głowa.

Naciskając na klamkę i uchylając drzwi, zobaczył złotowłosą lalkę o porcelanowej cerze i ustach pełnych, pomalowanych z największą dokładnością. Czyli Bóg jednak ma swoich ulubieńców. Spojrzał na nią zdezorientowany, kobieta jak gdyby nigdy nic stała przed jego domem, bez słowa kołysząc się na stopach w lewo i w prawo, sprawdzając giętkość swoich kości.

— Prokurator Park, prawda? - przemówiła aksamitnym głosem, owianym chłodną bryzą, miała słony posmak - przepraszam, nie mogłam dostać numeru telefonu, a bardzo chciałam pana spotkać.

Bez słowa wpuścił ją do środka, jej lawendowa marynarka wylądowała na wieszaku w przedpokoju, a złote włosy zniknęły za rogiem korytarza prowadzącego do salonu. Było w niej coś tajemniczego, ten typ osoby, który nie musiał nic mówić, żeby coś wyperswadować. Usiadła ostrożnie na fotelu, zgrabnie splatając nogi, a swój turecki siad zwieńczyła oparciem. Seonghwa usiadł na przeciwko, obserwując każdy z jej ruchów, jakby za chwilę miała wyciągnąć broń i strzelić mu prosto między oczy. Mówiąc szczerze, to mogło się zdarzyć, zważywszy na to, że nie znał jej zamiarów. Nachyliła się delikatnie w jego stronę, a słowa sypały się z jej ust, była trochę rozbawiona.

— Ostatnio zmarła moja matka - wędrując wzrokiem po salonie napotkała na Wendy - ładny kot, mogę pogłaskać?

— Jasne - mruknął, po czym kobieta biorąc kota na ręce, kontynuowała to, co przed momentem zaczęła.

— Moja matka zmarła w dosyć nietypowy sposób, podwójne ślady na szyi, pentagram na przedramieniu w kostnicy - rzuciła obojętnie, drapiąc kotkę za uchem - myślę, że jest pan doskonale zapoznany z tą sprawą.

— Oczywiście, bardzo mi przykro - westchnął, przypominając sobie pierwsze ogniwo krwawego łańcucha.

— Mnie nie specjalnie, ale słyszałam, że macie z tą sprawą sporo pracy, pomyślałam, że pomogę - wzruszyła ramionami i przerzuciła złote kosmyki na lewą stronę.

Mówiła spokojnie, jak gdyby nie miała z kobietą nic wspólnego. Historia o wyjeździe z ojcem do Australii i regularnie przychodzące, dziwne listy od czterdziestolatki były dla niej niczym żart, który usłyszała od jakiegoś stand-upera występującego w klubie. Namowy do przejścia na drugą stronę były tym typem dowcipów, z których nikt nie zwykł się śmiać tak namiętnie, jak robiła to ona, a regularne spotkania w wiadomym miejscu o wiadomej porze - tak wiadomej, że nikt tak naprawdę nie wiedział, gdzie to wszystko ma miejsce - pozostały właśnie tam, bez wspominania o nich nikomu, ani słowem. Z każdego z nich przynosiła siatkę dziwnych specyfików tak, że starsze panie w nieszczelnych oknach myślały, że właśnie wraca z supermarketu.

Z jednej strony bił od niej żal. Odrzucone dziecko, bynajmniej z wyboru jedzące obiad w odmętach swojego pokoju, w domu, w którym woda w grzejnikach zamarzała każdej zimy, kiedy najbardziej potrzebowało się ciepła. To właśnie dziecko, przepełnione żalem i złością dawało się usłyszeć, przynajmniej po części. Druga część zamarzła na dobre, nienawiść do matki lała się z jej porcelanowych ust niczym kwas siarkowy, palący dziurę w podłodze salonu Seonghwy. Była fascynująca, tak naprawdę ciężko było stwierdzić, która z tych stron jest prawdziwa.

— Jeśli to naprawdę było takie proste i należała do jakiejś chorej sekty, to mogę jedynie powiedzieć, że się doigrała - kobieta stojąc na podjeździe strzepywała popiół z palącego się papierosa, oparta o samochód. Wyglądała niezwykle wytwórnie, z fajką w ustach i niesmakiem na twarzy.

— Dziękuję za fatygę - mruknął, obracając w rękach dwie koperty z szarego papieru - to musiało być trudne - dodał, śledząc wzrokiem niedopałek, zgrabnie nurkującym pod czarnym obcasem.

— Pomyślałam, że pomogę - resztki dymu wydostały się z jej siwych ust - myśli pan, że będę w stanie pomóc panu jeszcze kiedyś? - podeszła tak blisko, że poczuł dym w swoich płucach. Odchylił głowę, nienawidził charakterystycznego szczypania.

— Jestem raczej samowystarczalny - odparł, po czym pożegnał kobietę i odszedł, znikając za drzwiami.

Była piękna, ale wypełniał ją dym papierosowy i brak poszanowania. Mimo wszystko była piękna.

— Fajne włosy - rzuciła kobieta do nastolatka przechadzającego się wzdłuż ulicy.

— Ma pani ogień? - kobieta uśmiechnęła się. Pomyślała, że pomoże.

Seonghwa przechadzał się po salonie, koperty z szarego papieru szeleściły pomiędzy jego białymi palcami, każdy z jego zmysłów wyostrzył się, a on sam zastanawiał się, dlaczego kobiety i papierosy wywołują w nim tego rodzaju uczucia. Nie należały do najprzyjemniejszych, nie mniej jednak były interesującym doświadczeniem. Kilka znaczków z Busan na kopercie trzymały się resztkami zżółkłego kleju, natomiast pismo wewnątrz było chaotyczne i niedbałe. Oba zapewniały o łasce nawrócenia i lepszym życiu, jeśli tylko powrót dojdzie do skutku. Nie miał do tego głowy, szczerze mówiąc, zaczynała boleć coraz bardziej. Zebrał się do biura mając nadzieję, że spotka w nim jeszcze Yeosanga, zostawi oba listy i wróci do domu w spokoju.

— Zrób z tym to, co trzeba - rzucił koperty na blat biurka zmęczonego życiem mężczyzny - muszę wracać, do zobaczenia jutro!

— To chyba podchodzi pod korupcję - mruknął do siebie, widząc, jak poła czarnego płaszcza znika za drzwiami - no tak, jak zawsze rozmowny.

Zrzucając z siebie cały ciężar dzisiejszego dnia, wsiadł do samochodu, obierając drogę do domu. Zatrzymał samochód widząc siedzącego pod blokiem Hongjoonga, robiło się coraz chłodniej, a on siedział w t-shirtcie i wątpliwej jakości tlącym się w dłoni przedmiotem. Przysiadł obok, powodując lekki uśmiech na twarzy młodszego. Zniknął jednak tak szybko, jak fajka została zabrana z jego dłoni, lądując pod podeszwami eleganckich, czarnych lakierek.

— To nie twoja sprawa - zirytował się, wstając, jednak szybko został sprowadzony spowrotem na zimny beton.

— Od kiedy pierwszy raz przysiadłeś na schodach kancelarii, to zaczęła być moja sprawa - rzucił, po czym czochrając czerwoną czuprynę, wstał z miejsca - sam się o to prosiłeś, już nie pamiętasz? - dodał, odchodząc do swojego samochodu.

Nieplanowane incydenty w życiu Seonghwy stały się tak powszednie, że nie miały w zwyczaju go dziwić. Nie miał pojęcia, czym stał się przez ostatnie miesiące, panowanie nad emocjami było odległym, zamglonym wspomnieniem. Zdążył już zapomnieć, jak smakuje samodyscyplina. Wyrzuty sumienia, całe to gdybanie i nadmierne myślenie sprawiały, że jego, i tak już obolała głowa, miała za chwilę eksplodować. Marzył o zdrowym, głębokim śnie, bez zabójstw, dochodzeń, pentagramów i tych cholernych świateł w oknach, które tylko szepczą na jego temat.

strawberry head → seongjoong [zawieszone]Where stories live. Discover now