19

182 27 5
                                    

Jeśli uczucie jest tylko wytworem wyobraźni, a nasze jedyne interakcje sprowadzają się do tych we śnie, to chciałbym już nigdy się nie obudzić.

Park Seonghwa w swoim śnie marzył, aby być szczęśliwym, co więcej, pragnął tego tylko w towarzystwie jednej, konkretnej osoby, której imię jakby wypalone w głowie zdawało się rozbrzmiewać w niej codziennie. Później zawyczaj budził się, ze świadomością swoich obowiązków oraz faktem, że ma już 26 lat, co stawało na drodze jego działań. Postanowił jedynie czekać na pierwszy krok. Miał szczerą nadzieję, że miłość nie ma połamanych nóg, ani nie chodzi okrężnymi ścieżkami. Złapał się za bolącą głowę.

Jakże bezduszne ostatnimi czasy jest z jego strony myślenie o własnych przyjemnościach, gdy zaledwie wczoraj (a może jeszcze dziś?) z ust jego partnera wydostało się ostatnie tchnienie? Tanie wino niczym ostrza przeszyło jego ciało, kiedy jedynym jego przeznaczeniem powinien być kontener na kolorowe szkło.

W związku z ostatnimi wydarzeniami Seonghwa wniósł o pozwolenie na tymczasową pracę zdalną, swoją drogą, wymuszone na nim przez apodyktyczne szefostwo. Przełożeni załamywali nad nim ręce, starsze recepcjonistki witały go znakiem krzyża, niektórzy nieraz nad nim zapłakali, jakby to właśnie on stał się ofiarą nieludzkiego ataku w barze na uboczu. Stwierdzenie, że prokurator Park może stać się kolejnym celem nieobliczalnego zbrodniarza, wykreowały go na postać, w zasadzie tragiczną, która nie może się cofnąć ani zrobić kroku w przód, bez wyboru, z bombą wyposażoną w czujnik ruchu, przymocowaną do krtani. Seonghwa wiedział, że to wszystko jest głębsze, niż samo polowanie na jego nic nie znaczącą w tej sprawie osobę. Zamierzał do tego dojść, kiedy tylko wypije kolejny kubek mocnej kawy.

Podczas pracy zegarek zwalniał, a jego irytujące tykanie, jakby w zwolnionym tempie, było nie do zniesienia. Mimo wszystko dzielnie stawiał temu czoła, taka postawa potencjalnie mogłaby nieco skrócić jego cierpienie. Może jednak był tą tragiczną postacią, tak jak ci wszyscy pijani mężczyźni, których spotkał w ostatnich dniach? Dzwonek wyrwał go gwałtownie z rozmyślań, ze zdziwieniem stwierdził, że za kwadrans wybije godzina siedemnasta. Ciekawość doprowadziła go aż pod drzwi wejściowe, otwierając je, zobaczył czerwoną czuprynę i oczy przymrużone od szerokiego uśmiechu. Miał już wszystko.

— Dobrze cię widzieć - westchnął, przepuszczając przybysza w drzwiach. Jego przesadnie radosny wyraz twarzy mógł na spokojnie być wynikiem jakiegoś paskudnego skurczu, który nęka człowieka z najmniej odpowiednim momencie. Ten był jednak w porządku.

— Prawda? - Kim Hongjoong odwrócił się, ukazując rząd śnieżnobiałych ząbków - słyszałem, że ostatnio miałeś zły dzień, cóż, mój jest bardzo dobry, chciałem się nim podzielić - wyjaśnił, zadzierając głowę do góry, aby ujrzeć wpatrzone w niego oczy mężczyzny, przepełnione czymś w rodzaju troski i wzruszenia - chcesz mi o tym opowiedzieć?

Tego dnia kanapa w salonie zastąpiła najlepszą poradnię, do jakiej można udać się w potrzebie ciężkości ducha i bólu głowy. Seonghwa myślał ostatnio za dużo, miał ochotę wyrzucić z siebie wszystko, co leży mu na sercu i przekonać się, że to, czym się przejmuje, jest jedynie jego własną, wewnętrzną barierą. Hongjoong natomiast słuchał go, co jakiś czas przytakując, nie raz uśmiechając się serdecznie, widząc, jak z Seonghwy powoli uchodzi całe zdenerwowanie. W pewnym momencie droga robi się kręta i wyboista, a temat schodzi na taki, o którym należy mówić, jednak nikt nie uważa go za przyjemny. Na wstępie, Seonghwa zaznacza chęć zemsty, oraz, że śmierć nigdy nie idzie na marne. Hongjoong wbił wzrok w parkiet, po którym cicho tupta Wendy, jego myśli kłębiły się od wielokrotnych prób rozplatania ich, by dla odmiany mogły zmierzać w racjonalną stronę. Na próżno.

— Co by się stało, gdybym miał za chwilę umrzeć - Seonghwa rozsiadł się na kanapie, w głowie nadal mając obraz nieżyjącego towarzysza - co jeśli to byłbym ja, w końcu na dobrą sprawę to mogło przydarzyć się każdemu z nas, codziennie wychodzę z domu ze świadomością, że mogę już nie wrócić, ba! Nawet nie muszę z niego wychodzić.

Drugi w pewnym momencie przestał go słychać, siedział cicho, z oczami wbitymi w ziemię. Toczył zaciekłą walkę z myślami, które raz po raz powalały go na ring z dzikim krzykiem determinacji, tym razem pozwolił na to, obmyślając taktykę kolejnego ruchu. A nuż uda mu się wygrać?

— Gdybym wiedział, że w każdym momencie mogę umrzeć, to nie marnowałbym ani jednej chwili - rzucił oklepaną, otwartą na interpretację frazą, zbliżając się do mężczyzny, ten jednak był zbyt zajęty rozważaniem, czy jego śmierć przyczyniłaby się do dobra ogółu.

— Wiesz co, chyba nie rozumiem co to by miało zmie— - zaczął, po czym poczuł na ustach smak truskawkowej pomadki nawilżającej i ciepłe wargi, uniemożliwiające mu dalszą przemowę. Mimo wszystko było to tak przyjemnym uczuciem, że całkowicie się w nim zatracił, kładąc dłoń na policzku chłopaka.

— Wiesz co przed chwilą zrobiłeś? - mruknął, gdy chłopak odsunął się od niego.

— Pocałowałem prokuratora? Pytasz, jakby cię przy tym nie było - odparł śmiertelnie poważnie, czym jedynie rozbawił drugiego.

Obie dłonie delikatnie ułożył na jego policzkach. Hongjoong był piękny, w jego oczach Seonghwa mógł zobaczyć całą galaktykę, jednak nigdy nie wpadłby na to, że ten drobny chłopak wszystkie gwiazdy gotów był oddać właśnie jemu.

— Nie wiem, czy dobrze to interpretuję, ciężko zrozumieć mi własne uczucia, co dopiero zamiary innych - wyszeptał, badając uważnie każdy cal jego twarzy.

— Mnie również - mruknął młodszy - myślę, że mimo wszystko powinieneś mnie pocałować - zaśmiał się, przymykając oczy.

Lekko przekręcając swoją głowę w bok, wpił się w jego usta, starając się nie pominąć nawet najmniejszego ich skrawka. Ten natomiast wplótł palce w ciemne włosy Seonghwy, a przypadkowe, pojedyncze pociągnięcia powodowały ciche pomruki starszego. Jeśli to sen, niech nikt ich nie budzi, nawet, jeżeli miałoby to trwać przez całe wieki. Nie liczyło się nic, bo świat zatrzymał się w miejscu, ludzie przestali umierać, nagle wszystko wydawało się bardziej kolorowe. Bez słów, po jakimś czasie zasnęli w swoich objęciach. Kompletnie nikt nie przejmował się jutrem, bo czy ono miało w ogóle nadejść? W swoim małym świecie, Seonghwa widział tylko Hongjoonga, jego niewielkie dłonie oplecione wokół jego talii i małego kotka, który położył się obok śpiącej dwójki, cicho mrucząc i łasząc się do młodszego z nich. Jeśli świat miałby się skończyć, byłby usatysfakcjonowany.

strawberry head → seongjoong [zawieszone]Where stories live. Discover now