|Rozdział 1|

3.1K 127 41
                                    

~
O tym, że w domu Knotweed wybuchł pożar wiedział już każdy. Dziesiątki mieszkańców zebrało się wokół pochłanianego przez języki ognia domostwa. Jedni z nich modlili się, inni podawali wodę strażakom, kolejni wbiegali bohatersko, by już nigdy nie ujrzeć twarzy czekających na zewnątrz bliskich. Byli też tacy co zwyczajnie stali w napięciu czekając na to co będzie, jakby łudząc się, że nagle dom magicznie powróci do wcześniejszego stanu. Że pomalowane na granatowy kolor, stare deski znów będą przytulne i znajome, że we wspaniałej kuchni rozniesie się zapach, pieczonego ciasta a z sypialni zamiast stłumionego płaczu rozlegnie się wesoły śmiech małej Althei

A gdzieś tam, pomiędzy sypialnią a kuchnią toczyła się dramatyczna scena pożegnania, gdyż ciemnowłosa dziewczynka która niedawno ukończyła lat osiem, musiała wziąć od swojej matki medalion z jadeitem i uciekać. Kamień błyszczał się tylko w rączkach małego dziecka ani trochę nie pomagając.

— Althea, biegnij, mama musi na chwile odejść ale za jakiś czas mnie odwiedzisz. Trzymaj jadeit* i nigdy go nie zgub. Musisz być dzielna Althea. — w zielonych oczach ośmiolatki dojrzeć było można jedynie niezrozumienie i strach. Jednak mimo to, postanowiła zacząć biec w stronę wyjścia nie zważając na duszący dym, spadające drewno, czy poparzenia.

Po najdłuższych 20 sekundach w życiu Althei, powietrze rozrzedziło się, a ku jej oczom ukazało się przysłonięte mlecznymi chmurami słońce. Dopiero gdy jakaś starsza pani, otuliła ją kocem a ludzie zebrali się wokół niej, do jej małej główki doszło to, co przed chwilą miało miejsce. Nagle miała ochotę się wyrwać i uciec do tego płonącego domu, by skazać się na pewną śmierć. Widziała oczy wszystkich gapiów lecz nie chciała płakać. Po jej policzku nie spłynęła ani jedna łza. Althea miała ochotę krzyczeć i była wściekła na tych, którzy się modlili, na tych, którzy podawali wodę, na tych, którzy wbiegali do domu i na tych, którzy patrzyli.
~
— Althea...Althea! Obudź się!

Nagle do uszu dziewczyny doszły wołania Pansy Parkinson i nagle leżała w swoim dormitorium, mając 16 lat.

Tylko sen. Tylko wspomnienie.

Do Althei również nagle doszło że jest poniedziałek, a w poniedziałek zaczyna lekcje eliksirami.

— Pansy, która jest godzina?
— Definitywnie za późno żebyś zdążyła na eliksiry.
— Snape mnie zabije.
— Zgadza się, ale wcześniej masz posprzątać jego składzik na eliksiry. Tak mi przekazał.
— Czemu mnie nie obudziłaś? — spytała Althea powoli wstając, ociągając się.
— nie obwiniaj mnie, sama ledwo zdążyłam. — odpowiedziała Pansy zakładając ręce na boki.
— Dobra, nie nadymaj się tak —zielonooka nieśpiesznie zaczęła zmierzać do łazienki szurając kapciami po zimnej posadce.
— Podnoś te nogi, a nie jak emerytka. —
Na to „emerytka" zdecydowała się jedynie pokazać środkowy palec swojej współlokatorce, zupełnie nie przejmując się jej słowami i zamykając się w łazience.

Od razu po wejściu uderzyło w nią jej własne odbicie w lustrze.

Lekko kocie, zielone oczy, okalane ciemnymi rzęsami. Zieleń oczu, tych wyróżniała się bo nie była zamglona brązem, czy błękitem. Była przejrzysta, jasna i... jadeitowa. Niedaleko pod oczami znajdował się lekko zadarty, trochę przedłużony nos okryty cienką warstwą piegów, które wyglądały tak jakby ktoś opryskał jasny pergamin, bursztynową farbą. Różane, pełne usta, odznaczały się na śnieżnej cerze wyglądając niewinnie, jak na zmylenie ewentualnego przeciwnika.

Pusto wpatrując się w ten obraz Althea przeczesała dłonią kasztanowe włosy i w końcu zabrała się za poranną toaletę.

— Althea, pośpiesz się bo na obronę też nie zdążysz!
— Daj mi spokój!
— Mówię poważnie!
— Nie słyszę cię!
— Rób jak chcesz, ja idę, ty nadęta mucho!
— Też cię kocham!

Skąd się wzięła „mucha"? Otóż jako pierwszoroczniak Althea przyszła kiedyś na lekcje w wielkich, okularach przeciw słonecznych. Wtedy też, Astoria stwierdziła, że wygląda jak mucha. Z początku dziewczynka obraziła się, ale już lekcje czy dwie później razem z innymi się z tego śmiała.

Przypominając sobie to Althea biegła na śniadanie, bo na obronę przed czarną magią, również nie zdążyła. Gdy wpadła do wielkiej sali i usiadła przy stole ślizgonów wściekłe spojrzenie wlepiali w nią Snape i Umbridge, na co ta krzywo się do nich uśmiechnęła.

— No moja droga, Snape ci tego nie przepuści. — zaczął Draco.
— Ty przynajmniej mógłbyś się nie naprzykrzać, co? — odpowiedziała i dała mu buziaka w policzek, po czym zabrała się do jedzenia naszybciej jak to możliwe.
— Sugerujesz że masz mnie dość?
— Nie sugeruje, a otwarcie stwierdzam.
— czy nasze gołąbeczki choć raz mogą, tak słodko nie ćwierkać? — dodał ironicznie Blaise.
— zazdrosny Blaise? Jak tam z tą... jak jej było... Lucia? Istnieje? Czy nie? — odrzekł Malfoy
— Oczywiście że istnieje!
— Tak, tylko nigdy jej nie ma, nie posiada sowy i jeszcze pare szczegółów — Dopowiedziała Althea
— Much nie pytałem o zdanie!
— Ty wredny-
— Możecie powydrapywać sobie oczy gdzieś indziej? Próbuje jeść — wtrąciła dość zirytowana Pansy.

Jakby z nikąd zza Blaise'a, wynurzył się Severus. Dracon i Althea wpatrywali się w niego, natomiast Parkinson i Zabini nie mieli zielonego pojęcia kto za nimi stoi.

— a wam co? — zaczęła Pansy
— wyglądają co najmniej jakby zobaczyli nietoperza z długimi włosami, co nie? — zaśmiał się Blaise.
— Dokładnie! Albo Snape'a z umytymi włosami-
— Pans... jakby ci to... — zaczęła Alth
— Myślę, Panno Parkinson i Panie Zabini, że świetnie zrobi wam pomoc swojej koleżance w uporządkowaniu składziku — przerwał jej nauczyciel, w następnie jego wzrok podryfował w stronę blondyna — A żeby Pan Malfoy się nie nudził, on również pomoże Pannie Knotweed.
— Oczywiście, Panie Profesorze. — potwierdził Dracon.

Gdy tylko Snape oddalił się od waszego stołu Pansy i Blaise zaczęli zawodzić jakie to życie jest niesprawiedliwe.

— Ale przecież ja mam pełne prawo do wszelkich porównań!
— Właśnie!-
— Zamknąć się idioci! Wy macie usprawiedliwiony szlaban, ja dostałem go za waszą głupotę!
— Draco, nie napinaj się tak, to nie koniec świata. — odpowiedziała zielonooka Althea.
— Może dla ciebie, bo nie masz ambicji.
— Wiesz co, jestem w Slytherinie, muszę być ambitna.
— Lub po prostu przebiegła.
— No to zapowiada się ciekawie... — Podsumowała Pansy.


Hejkaa

Proszę nie sugerujcie się początkiem, bo obiecuje - to JEST książka o Tomie Riddle'u

*jadeit to zielony kamień szlachetny, (możecie sobie wpisać) na potrzeby opowieści jest on magiczny.

Do następnego! 💕

Destiny |Tom Riddle| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz