Rozdział 10

1K 53 19
                                    

Ekhem ekhem, ze względu na to iż UWIELBIAM zabawę w zgadywanki i szyfry a mamy teraz taki ładny, okrągły rozdział dziesiąty postanowiłam dać wam mały „spoiler" w formie wierszyka na samym dole.

Październikowy poranek, liście szalejące za oknem w pogoni za wiatrem, chłodniejące promienie słońca, rześkie powietrze. Innymi słowy: jesień. Dla Althei były to jednak wichury psujące fryzurę, nieprzyjemna pogoda, i chłodne podmuchy wiatru.

Althea Knotweed nie znosiła jesieni. Nie to, że nie próbowała jej polubić, ale ilekroć wychodziła za cztery ściany, bez koca i ciepłego kubka herbaty w ręku, tylekroć przypominała sobie, czemu tak bardzo nienawidzi tej pory roku. Dlatego też, siedziała w pokoju wspólnym, nie robiąc nic szczególnego. Dokładniej mazała piórem po pustej kartce, tworząc nic nie znaczące szlaczki, obrazki, litery lub cokolwiek co przyszło jej do głowy. .

Gdy kartka zaczynała ukazywać, iż nie ma na niej więcej miejsca na zobrazowane myśli brązowowłosej, ta zaczęła wpatrywać się bezwiednie w płonący ogniem kominek i mogłaby, przysiąc, że iskierki układały się we wspomnienia.

18.10.1996.

— No, choć! Przecież nie jest tak zimno!
— nigdzie się nie wybieram Draco. Doskonale wiesz, że nienawidzę jesieni.
— Ale mogłabyś przecież raz wyjść ze mną na taki króciutki spacer.
— Nie. Zostaje tutaj, jeśli chcesz ty możesz iść.
— Nie zaczynaj znowu. Przecież wiem, że jeśli wyjdę to się na mnie obrazisz.
— Nie obrażę się. Przysięgam.
— I akurat w to ci nie wierzę.
— Na Merlina Malfoy! Weź Pansy lub Blaisa i idźcie!
— Chyba jednak zostanę z tobą.
— Chwila, co?
— No zostaje. Faktycznie jest dość zimno i wieje, i w ogóle bez ciebie to nie chce iść.
— Uch Malfoy, Malfoy... No dobrze...
— Więc, co będziemy robić?
— Ja będę prawdopodobnie spać, nie wiem jak ty.
— Śpisz dwadzieścia cztery godziny na dobę, dziewczyno.
— nie słyszę cię, już śpię.
— Pięknych snów Altheo.

Okropne jak tak małe wspomnienie może wywołać straszny ból, szczęście, smutek i dużo więcej emocji naraz.

— Znów się spotykamy, hm? — dobiegł Althee już tak znajomy głos, że dziewczyna nawet nie musiała się odwracać by poznać do kogo on należał. Tom Marvolo Riddle.
— No nie wiem. To ty tu przyszedłeś.
— Mhm. Czemu nie wychodzisz na zewnątrz jak wszyscy? — Knot weed odwróciła się, kładąc ręce na oparciu kanapy.
— A co cię to tak właściwie obchodzi?
— Jak nie chcesz mówić to nie mów, Merlinie...
— Po prostu nie lubię Jesieni.
— I właśnie dlatego siedzisz tutaj, mażesz po kartce oraz wpatrujesz się w ogień? Żałosne...
— A ty co robisz Riddle?
— Ja...-.
— Patrolowałeś korytarze dziesiąty raz w ciągu godziny? Żałosne... — Nie dane było Tomowi nawet zacząć zdania, gdyż do pomieszczenia wpadła Delina.
— Alth! Przyniosłam ci kasztany! Wiem, że nie lubisz wychodzić w taką porę roku, ale kasztany przecież każdy lubi! — Dziewczyna dopiero po zakończeniu niezwykle entuzjastycznej wypowiedzi zauważyła Riddle'a. — Riddle? A ty co tu robisz?
— Gdybyś nie zauważyła, jesteśmy w pokoju wspólnym Slytherinu. Chyba mogę tu przebywać.
— Tak, oczywiście. — Po minie Toma Althea wyczuła, że zielonooki za chwilę rzuci jakąś kąśliwą uwagą. Rozpoznała to po tym jak mierzył wzrokiem biedną Iris, unosząc złośliwie lewy kącik ust. Jej przeczucia oczywiście się sprawdziły.
— Tak właściwie, zawsze zastanawiałem się czemu przydzielono cię do Slytherinu. Definitywnie tu nie pasujesz, ale z drugiej strony do żadnego innego domu również bym cię nie przydzielił. Chyba po prostu nie powinnaś być w Hog warcie.
— Chyba trochę przegiąłeś Tom. — odezwała się Althea.
— Nie wydaje mi się. To tylko szczerość.
— O szczerości to ty raczej nie wiesz za wiele. — Knot weed spojrzała w oczy Deliny i wiedziała, że ciemnoskóra jest bliska łez. — Del nie przejmuj się – — Althea nie zdążyła dokończyć, gdyż jej koleżanka wybiegła z pokoju wspólnego, płacząc.
— Jesteś teraz zadowolony?
— Nawet nie wiesz jak.
— To jest chore! Satysfakcjonuje cię sprawianie innym ludziom bólu?
— Dokładnie.
— To obierz sobie lepszy cel, a nie uderzasz w najwrażliwsze osoby. To raczej nie jest przejaw ambicji.
— Miałem ochotę komuś dopiec, a ona była najbliżej.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak żałosna jest twoja desperacja by podnieść sobie samoocenę i wyleczyć jakieś traumy.
— Czemu ty zawsze musisz być taka...
— Na twoim poziomie lub wyżej? Nie ułatwiająca ci złośliwości? Przykro mi Tom, ale tak to właśnie jest gdy dobierzesz sobie rozmówcę na poziomie. — brązowowłosy założył ręce na klatkę piersiową.
— Ostatnio byłaś milsza. Czyżbyś cierpiała na chorobę dwubiegunową?
— Postawmy jedną sprawę jasno Riddle. Nie chce tu być. Wolałabym teraz spędzać czas z moimi przyjaciółmi lub cokolwiek innego, ale te kolczyki — Alth wskazała na biżuterię — są moim przekleństwem. MUSZĘ nawiązać z tobą jakąkolwiek więź, więc, proszę cię nie utrudniaj mi tego. — Po wypowiedzeniu ostatniego zdania Knot weed zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła. Oczy Toma były rozszerzone, a usta niekontrolowanie otworzyły się. — Merlinie. Tom, nie miałam tego-.
— Nie miałaś tego na myśli, tak? A jednak to właśnie powiedziałaś. Ale okej, jasne. Wszystko rozumiem.
— Tom-.
— Spokojnie Altheo, już za pięć miesięcy pozbędziesz się mnie, ja dostanę mój pierścień i znów będziesz mogła „spędzać czas z przyjaciółmi lub cokolwiek innego". — Po tych słowach chłopak wyszedł.

To było krótkie. Zbyt krótkie. Działo się tak szybko, tak szybko Althea straciła jakiekolwiek szanse u chłopaka tym samym, rujnując cały plan Hermiony.

Dziewczyna stała jeszcze przez chwile w pokoju wspólnym, analizując wszystko, co się stało, bo fakty wciąż do niej nie docierały.

Tymczasem Tom Riddle szedł przez korytarze, nie myśląc za dużo nad kierunkiem, który obrał. Za dużo emocji zaczynało wymykać się spod jego kontroli, zbyt wiele wątpliwości, zbyt ogromna ilość zbędnych i sprzecznych myśli. W tym chaosie chłopak znalazł się w damskiej łazience, która była rzadko używana przez kogokolwiek.

Siedemnastolatek czuł rosnącą furię na samego siebie. Nie mógł zrozumieć czemu, choć przez chwile uwierzył, że komuś zależy na jego zaufaniu. Obraz w lustrze wzbudzał w nim obrzydzenie. Widział tylko potwora, potwora którym bezwiednie się stawał. Nie mógł znieść spojrzenia tych szmaragdowych oczu. Tak bardzo starał się zapanować nad wszystkim i nie pozwolić na, choć chwile słabości. Jednak teraz to strach miał nad nim kontrole. Strach przed przyszłością, przeszłością i samym sobą.

Moment, w którym dotarło do niego kim się stał i jak bardzo w liście myliła się matka, był momentem pierwszej łzy. Stróżka słonej wody leniwie płynęła po policzku chłopaka, zostawiając po sobie mokry ślad. Potem kolejna kropla, i kolejna, następna, jedna po drugiej odbierały Tomowi trzeźwość umysłu. A już po chwili chłopak nie mógł opanować drżenia ciała w rytm szlochań.

— Tom... — cichy głos, szept dotarł do Riddle'a tym samym prawie automatycznie, odwracając go w swoim kierunku.
— Wyjdź stąd. — Rzekł, ukrywając twarz w dłoniach.
— Nie... ja nie...
— Nie możesz? Dlaczego nie możesz, hm? Oboje wiemy, że masz gdzieś to jak się czuje.
— Naprawdę nie myślę tego, co powiedziałam.
— Jak możesz myśleć o mnie cokolwiek? Nie masz pojęcia kim jestem. — nagle echo poniosło dźwięk kroków należących do zbliżającej się powoli do Toma Althei. Gdy zielonooka stała dość blisko nastolatka dotknęła delikatnie jego dłoni i powoli odsunęła je od jego twarzy, spoglądając w jego oczy.

Być może była to wina przyciemnionego światła, lecz po raz, pierwszy Knot weed ujrzała w Tomie nie złość, złośliwość, zawiść lub chęć zemsty, a wołanie o pomoc. Widziała w nim małego przerażonego chłopca płaczącego z bezradności. Dostrzegając kolejną łzę nastolatka podniosła rękę i, chwytając z policzek ciemnowłosego, przetarła go lekko kciukiem.

Chłopak przez ten czas wpatrywał się w nią jak w ósmy cud świata. Jedna część jego chciała nakrzyczeć na nią, zmieszać ją z błotem i kazać wyjść, jednak druga nie mogła znaleźć siły by to zrobić.

— Tom proszę nie patrz tak na mnie. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Boje się tak samo jak ty. Proszę, pozwól mi dowiedzieć się kim jesteś.
— Dlaczego miałbym ci na to pozwolić?
— Bo zależy mi na tym. Chcę ci pomóc.
— Chcesz, czy musisz? — Dziewczyna zawahała się.
— Chcę.
— Nie wierzę ci.
— Tommy proszę-.
— Miałaś nie mówić do mnie-.
— Tommy. Spróbuj mi zaufać. O nic więcej nie proszę. Tylko spróbuj.

Althea, patrząc wciąż w oczy chłopaka zaczęła obejmować go. Nie spuszczała z niego spojrzenia, chcąc kontrolować jego reakcje.

Spodziewała się wszystkiego.

Jednak chłopak wybrał jedną z najmniej obliczalnych wersji.

Odepchnął Althee i wyszedł z łazienki, ocierając łzy i na nowo, przybierając kamienną twarz.

  ~1367~

Hejka!

Tego to się nie spodziewaliście, co?
Myśleliście ze tak po prostu ją przytuli?
Niema tak łatwo! Hahah

Ale spokojnie, jeszcze tylko trochę cierpliwości.

A teraz czas na mały spoiler:

„A gdy rozpocznie się bal,
niejedna dusza się odnajdzie,
gubiąc maskę którą znajdzie ktoś inny."

Możecie obstawiać co znaczą te metafory, i czego według was to dotyczy.

Do zobaczenia!

Ps.:
Mam nadzieje ze nie skopałam tej emocjonalnej sceny.

Destiny |Tom Riddle| Where stories live. Discover now