|Rozdział 16|

960 53 9
                                    


— Więc...-
— Nie zaczyna się zdania od więc, moja droga.
— Więc, — rozpoczęła zdanie jeszcze raz nie zważając na uwagę Tom'a. — mógłbyś mi wytłumaczyć, o co chodzi z Dianą?
— A tak. Wydaje mi się, że ona może być, tak jakby...nie jestem pewien oczywiście, aczkolwiek... i wiesz to tylko moje podejrzenia —
Chłopak zdecydowanie nie umiał znaleźć słów w swojej głowie by przekazać Althei to co chciał, tak więc szedł z krzywą miną na twarzy, patrząc prosto przed siebie, jakby unikając spojrzenia Knotweed.
— No dalej Riddle! Po prostu to powiedz albo dostaniesz imperio i sama sprawie żebyś przemówił... Chwila!
— Co ci się znowu stało?
— Różdżka! Zapomniałam różdżki!
— Teraz mamy eliksiry nie potrzebujesz jej przecież.
— Potrzebuje! Kolejną mamy obronę* i nie będę się wracać.
— Ale nie zdążymy jeśli teraz pójdziesz do dormitorium.
— Trudno. Idź sam. — Rzekła i ruszyła pędem do pokoju.

Biegnąc mijała nauczycieli, uczniów-w tym pierwszoroczniaków- na których przez wzgląd na Diane nie potrafiła już tak srogo patrzeć. W tamtym momencie hogwart był przeciwieństwem tego co zobaczyła wieczorem. Był raczej tętniącą życiem, zlewającą się w jedno plamą. Piękną, lecz nie tak wspaniałą jak zjawisko którego doświadczyła spacerując z Tomem późną porą. Wtedy wszystko było takie... jak w lekkiej harmonii, jak płynna, spokojna, wesoła melodia.

Wpadając do pokoju oczywiście nie zastała nikogo oprócz małej brunetki.

— Czy Tom nie mówił ci żebyś została w pokoju wspólnym? — rzuciła szukając różdżki po szafkach.
— Ale ja chciałam przyjść tutaj.
— Nie posłuchałaś go. — Althea położyła dłonie na biodra.
— Czego szukasz? — spytała wymijająco.
— Różdżki. Nie wiesz gdzie jest?
— Tej różdżki? — ciemnooka wyjęła zza pleców czarną różdżkę, stworzoną z przeplatających się dwóch kawałków czarnego drewna oraz umieszczonego na końcu, niewielkiego kryształu górskiego.
— Diana! Oddaj mi ją natychmiast.
— A jeśli nie to co? — na jej twarz wpłynął wyraz prawdziwego kupca.
— Co w ciebie wstąpiło? Po prostu mi ją oddaj!
— Ale najpierw powiedz mi kto jest moim tatą!
— Słucham?
— Nigdy mi nie chcesz powiedzieć! To niesprawiedliwe!
— O czym ty mówisz? — Nastolatka była-delikatnie mówiąc-przerażona tym co mówiła Diana. to tylko dziecięca wyobraźnia, czy może naprawdę coś jest na rzeczy?
— Czy Tom jest moim tatą?
— Diana, nie mam pojęcia kto jest twoim tatą. Nie wiem nawet kto jest twoją mamą, ale proszę oddaj mi różdżkę.
— Ty jesteś moją mamą! Jak mogłaś nie zauważyć!? Specjalnie dla ciebie cofnęłam się w czasie! Żeby tylko dowiedzieć się dlaczego ty zawsze kłamiesz! — Dziewczynka zaczynała popadać w histerie.
— Proszę, uspokój się. — Althea kucnęła przed dzieckiem sama próbując opanować emocje. — Nie wiem kto jest twoim tatą. Wydaje mi się że jeszcze go nie spotkałam. Przykro mi.
— Ale to nic wielkiego! Ja tylko chce wiedzieć!
— A ja bardzo chciałabym umieć ci odpowiedzieć. Diano, na razie sama jestem dzieciakiem i nie mam zielonego pojęcia kto jest ojcem mojego przyszłego dziecka, natomiast wiem że napewno bardzo stresowałabym się gdyby moja sześcioletnia córka nie wracała tak długo do domu. — Diana wyciągnęła przed siebie rękę z różdżką.
— Trzymaj.
— Dziękuje i zgaduje że, do zobaczenia Diano.

Knotweed wybiegła z pokoju. Wiedziała że jest spóźniona i może się to skończyć dla niej nie najlepiej.

— Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. — Powiedziała na jednym wdechu wpadając do klasy Slughorna.
— dziesięć punktów od Slytherinu! — Rzekł profesor nie odwracając wzroku od książek.
— Ale profesorze! Przecież przeprosiłam!
— To nic nie zmienia.
— Mam dobry i bardzo ważny powód!
— Tak ważny, że nie mogłaś przyjść punktualnie na lekcje?
— Tak!
— Kolejne dziesięć punktów od Slytherinu! Proszę zamilknąć Panienko Knotweed.
— Niech pan się nie zachowuje jakby nie był również człowiekiem! — Krzyknęła sfrustrowana.
— Słucham? — Horacy zdecydowanie był na skraju trzymaniu nerwów na wodzy.
— Przepraszam Panie profesorze, ale jako prefekt chciałbym wnieść o przywrócenie Slytherinowi dziesięciu punktów. — Odezwał się głos gdzieś z głębi sali.

Niemożliwe.

— A-Ale... Tom? — Nauczyciel nie dowierzał.
— Ze względu na to, że ja poprosiłem, Althee o... bardzo ważną rzecz.
— Naprawdę było to takie ważne...?
— Tak panie profesorze. Althea napewno nie miała w zamiarze tak wybuchnąć i oczywiście bardzo przeprasza. — Riddle spojrzał na dziewczynę znacząco. — Prawda?
— Tak! Przepraszam najmocniej!
— Dobrze... więc, dziesięć punktów dla Slytherinu. Proszę usiąść.

Dziewczyna zajęła miejsce koło Toma i przez chwile siedzieli w milczeniu, chłopak skupiając się na lekcji natomiast Althea wpatrując się w niego.

— Tom. — szturchnęła go ramieniem.
— Hm?
— Dziękuje. — szepnęła.
— Tak, nie ma za co. Aczkolwiek szczerze mówiąc mnie również ciekawi co zajęło ci aż tak długo.
— Powiedzmy, że... napad złości ze strony naszej wspaniałej Diany. Okazuje się że czasem jest dość uporczywa i uparta.
— Przestań. Jest po prostu... wytrwała w swoich przekonaniach.
— Czy ty właśnie bronisz dziecka?
— Nie, ja... być może.
— W takim razie zdecydowanie nie masz przed czym. Ja niebezpieczeństwa dla niej nie stanowię.
— Ale źle o niej mówisz, a nie powinnaś.
— Skup się na lekcji, Riddle.
— Tylko jeśli wytłumaczysz mi później o co dokładniej chodziło.
— A coś ty taki ciekawy?
— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła a mam z Lucyferem pare spraw do obgadania.
— Może wytłumaczę o co chodziło, a może nie. Zobaczymy.
— Zachowujesz się jakby była twoją własnością, a przypominam że to mnie pierwszego złapała za rękę.
— To nie ma żadnego znaczenia!
— Tom, Althea, powoli tracę do was
cierpliwość. — Powiedział Slughorn.
— Przepraszamy, panie profesorze — Odpowiedzieli równo.
— No i widzisz co narobiłaś? — Rzekł najciszej jak się dało Riddle.
— Zamknij się.

Hejka!
Przepraszam że jest taki krótki (oraz mi osobiście się niezbyt podoba)  aczkolwiek moja wena i chęci do czegokolwiek wyparowały ostatnio.

! Rozdział nie sprawdzany!

* Obrona przed czarną magią

Destiny |Tom Riddle| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz