| Rozdział 7 |

1K 54 11
                                    

Uwaga! Będzie to pierwszy raz kiedy będę pisać z pierwszej osoby od długiego czasu. Jeśli nie wyjdzie - Przepraszam!

Pov. Althea

Siedziałam w bibliotece, próbując zmusić mój mózg do współpracy, lecz jedyne, o czym był w stanie myśleć, to problemy, problemy i jeszcze raz problemy. Zdawało mi się, że nie jestem w tej rzeczywistości, że to wszystko jest snem. Nie panowałam nad wzrokiem zawieszonym w jakimś nawet mi nie, znanym punkcie. Z zamysłem wyrwało mnie klaśnięcie.

— Althea Knotweed. — Zaczął nie kto inny jak Riddle. — Jeśli chcesz się we mnie wpatrywać, rób to mniej widocznie. — W mojej głowie pojawiła się myśl: masz się z nim zaprzyjaźnić.
— Przepraszam. — uśmiechnęłam się — zagapiłam się. Nie mogę skupić się na pracy domowej, chcesz mi pomóc?
— Nie chce, ale to zrobię pod warunkiem, że powiesz o tym Slughornowi.
— Ooo, już rozumiem. Obsesja na punkcie dobrej reputacji?
— Skup się, bo nie powtórzę tego, jak to zrobić więcej niż dwa razy.
— Oczywiście, profesorze.

Gdy Tom próbował wyjaśnić mi, coś, co doskonale rozumiałam, ja rozmyślałam nad tym, w jaki sposób mogłabym z nim porozmawiać. Wiedziałam, że obecnie nie mamy wspólnych tematów i przydałoby się coś, czym mogłabym go zainteresować.

— Tom. Mogę ci przerwać?
— Już to robisz.
— Więc pozwól, że będę kontynuować. Chelsea mówiła coś o „miejscu, którego nazwy zabraniasz wymawiać". Co miała na myśli?
— Nie będę ci się spowiadał z mojego życia.
— Powiedzmy, że powiem Slughornowi, że byłeś bardzo cierpliwy w pomaganiu mi z pracą domową.
— Nie. To nie jest temat, o którym powiem ci pod wpływem przekupstwa.
— Czyżby Chels miała na myśli
„Sierociniec"? — Tom zamarł.
— Skąd wiedziałaś?
— Wiem jeszcze pare rzeczy. Na przykład o Meropie Gaunt. — Jedyne co o niej wiedziałam, było to, iż była matką Riddle'a. Czyli zastosowałam czysty blef.
— Nie wypowiadaj jej imienia.
— Dlaczego? Czyżbyś wstydził się własnej matki?
— Zostawiła mnie.
— Bo napewno miała wybór. Tak po prostu chciała umrzeć.
— Zamknij się i posłuchaj. Nie wiem, skąd masz te informacje, ani czemu nie boisz się tak ze mną pogrywać, ale tak właściwie nic o mnie nie wiesz więc-
— Więc pozwól mi się dowiedzieć. — No brawo Althea, flirt zaawansowany. Niestety Tom nie docenił moich umiejętności i unosząc brew, odszedł.

Dowiedziałam się, że temat jego rodziców jest drażliwy. Oznacza to, że właśnie w ten temat należy uderzyć.

Nie myśląc długo, dotknęłam dłońmi kolczyków i wypowiadając formułkę, wizualizowałam sobie grudzień roku 1926. Tak jak przy wcześniejszym przeniesieniu nastąpiły lekkie zawroty głowy, lecz już po chwili wszystko było w porządku. Przypominając sobie lokalizacje sierocińca, w którym urodził się Tom, zaczęłam zmierzać we właśnie to miejsce.

Przerażał mnie nieco fakt rozmowy z mamą Toma, lecz postanowiłam zignorować ten dyskomfort.

Po około dziesięciu minutach drogi zza mgły wyłonił się budynek, w którym mieścił się sierociniec. Zapukałam do drzwi i czekając, obmyślałam coś w rodzaju planu rozmowy? Chyba tak.

— Dzień dobry. — Wychyliła się zza drzwi starsza pani z kamiennym wyrazem twarzy.
— Dzień dobry. Czy jest tu może pani Gaunt?
— Meropa Gaunt?
— Owszem. Zastałam ją?
— Tak, oczywiście. Nikt jej nigdy nie odowiedział, ale proszę wejść.

Kobieta otworzyła szerzej drzwi i gestem dłoni wpuściła mnie do środka. Poprowadziła mnie przez korytarze i schody, w ja czułam rosnące uczucie strachu. „Robisz to dla Tom'a Althea. I dla Draco." Podpowiadałam sobie po cichu.

W końcu kobieta stanęła przed drewnianymi drzwiami i zapukała.

— Ostatnio dużo śpi więc-
— Proszę! — usłyszałyśmy zza drzwi.
— Witaj Meropo — Rzekła, otwierając drzwi. — To ktoś do ciebie. — Spojrzałam na kobietę znacząco, niemo każąc jej wyjść. Gdy opuściła pokój, spojrzałam na Merope. Miała okrągłą twarz, zielone oczy i ciemne włosy. Poza tym była blada. Okropnie blada.

— Dobrze się pani czuje? Jest pani-
— Blada? Tak wiem. Ale wiesz, jestem brzemienna. Ponoć czasem tak się zdarza. Poza tym mów mi Meropa.
— Oczywiście. Pomijając to, dobrze się czujesz?
— Tak, raczej tak. Ostatnio... ojciec dziecka nie chce mieć z nim... ze mną nic wspólnego.
— Przykro mi.
— Ale do rzeczy. Kim jesteś i z jakiego powodu mnie odwiedzasz?
— Althea Knotweed. Przychodzę z przykrymi wieściami.
— Słucham.
— Chodzi o to, że... możesz mi nie wierzyć, ale znam przyszłość. — Byłam gotowa na jakieś spojrzenie pełne zdziwienia lub niedowierzania, lecz ona wciąż spokojnie patrzyła na mnie wyczekująco. — Nie przeżyjesz porodu.
— Merlinie. — Na te słowa w jej oczach można było zauważyć dużo więcej emocji niż wcześniej.
— Wierzysz mi?
— Niestety... Niestety tak. Czemu mi to mówisz?
— Chciałabym, abyś napisała krótki list do swojego syna, a ja spróbuje go mu przekazać. — miałam świadomość ryzykowności mojego planu, lecz muszę ryzykować, by mi się powiodło.
— S-syna? — szepnęła, dotykając swojego brzucha.
— Tak. Syna. Nazwałaś go Tom.
— Jak mogłabym inaczej. — Kobieta wciąż mówiła bardziej do brzucha niż do mnie. — Usiądź. Napisanie listu do mojego dziecka może zająć mi trochę czasu.

Usiadłam na pobliskim krześle i wpatrywałam się w Merope, która ze łzami w oczach-nie roniąc ani jednej z nich-moczyła pióro w atramencie i powoli skrobała nim po pergaminie. Spoglądała raz w kominek, potem przez okno na padający śnieg, a czasem nawet na mnie. Zastanawiałam się, skąd Tom wziął tak wredny charakterek, gdy jego matka była tak serdeczną osobą. Nagle usłyszałam nuconą piosenkę:

Lavender blue dilly dilly
Lavender green
If I am king dilly dilly you'd be my queen
Who told me so dilly dilly
Who told me so?
''Twas my own heart dilly dilly
That told me so

Call up your men dilly dilly
Set them to work
Some to the plough dilly dilly
Some to the fork
Some to make hay dilly dilly
Some to cut corn
While you and I dilly dilly
Keep ourself warm

Lavender green dilly dilly
Lavender blue
If you love me dilly dilly
I will love you
Let the birds sing dilly dilly and the lambs play
We shall be safe dilly dilly out of harms way

I love to dance dilly dilly
I love to sing
When I am queen dilly dilly
You'd be my king
Who told me do dilly dilly
Who told me so
I told myself dilly dilly
I told me so*

— Piękna melodia.
— Dziękuje. Moja ulubiona. Śpiewam ją... od kiedy pamiętam. — kobieta wyciągnęła rękę, podając mi kawałek papieru. — Proszę. Przekaz mu, że bardzo go kochałam i zawsze będę kochać.
— On bardzo cię potrzebuje... tak myśle.
— Jest silny. Poradzi sobie.

Uśmiechnęłam się delikatnie i pochylając głowę, opuściłam pokój, by znów wymówić formułkę i znaleźć się w roku 1942. Tyle że teraz było już ciemno, a jedyną osobą wciąż uczącą się, był Tom, który równie szybko, jak zauważył mnie, tak szybko zaczął, zbierać swoje rzeczy.

— Tom stój!
— Już mówiłem, żebyś się ode mnie
odczepiła. — odpowiedział, nie patrząc na mnie.
— Mam coś dla ciebie.
— Dla mnie? Upadłaś na głowę?
— Nie. Przeczytaj. — powiedziałam dość cicho, patrząc na niego przekonująco.
— Napisałaś do mnie list miłosny?
— Nie marudź, tylko czytaj.

Gdy Tom rozwinął list i zaczął czytać, na moją twarz wpłynął uśmiech zadowolenia z samej z siebie, gdyż Riddle wydawał się być oniemiały.
Zauważyłam, że gdy skończył czytać przejechał wzrokiem po kartce jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze raz jakby upewniając się, że to nie jest sen. Jego ciemne loki opadały mu na oczy, którymi chłonął kolejny raz treść. Ręce mu drżały, co nie zdziwiło mnie, w końcu właśnie czytał wiadomość od nigdy nie poznanej matki. Ciekawość zżerała mnie i podpowiadała, by spytać co jest tam napisane, lecz w głębi wiedziałam jak prywatne to jest.

— Skąd to masz? — spytał dziwnie spokojnie odrywając w końcu wzrok od papieru, oraz patrząc przeszywająco w moje oczy.
— Meropa kazała przekazać, że bardzo cię kochała i zawsze będzie kochać. — odrzekłam wymijająco i nie zważając na wyraz twarzy Toma, jak i na nic innego zaczęłam odchodzić nucąc melodie którą usłyszałam od Meropy w sierocińcu.

Hejka!
Powiem szczerze że średnio jestem zadowolona z tego rozdziału ale zwale winę na to że dawno nie pisałam z pierwszej osoby, dobrze?
Do następnego! 🖤✨

*Cinderella „Lavender blue" ( osobiście kocham tą piosenkę, bardzo polecam przesłuchać)

Destiny |Tom Riddle| Where stories live. Discover now