| Rozdział 15 |

967 51 26
                                    


Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że noc w pokoju dziewcząt minęła spokojnie. Diana dużo się budziła, Delina próbowała bezskutecznie uspokoić ją, czytając jej książkę, lecz chwilę później sama zalewała się łzami i zanosiła się donośnym szlochem prawdopodobnie na wspomnienie kłótni z Chelseą. Wtedy natomiast inicjatywę przejmowała zirytowana hałasem Florence. Brała Diane na ręce i kołysząc, wychodziła do pokoju wspólnego, krążyła trasą: kanapa, kominek, stolik, kanapa, kominek, stolik i tak dalej. Dziewczynka jednak wciąż hałasowała, płacząc znikomu nieznanego powodu. Wtedy przychodził czas na Althee, której cudem, po zwykle około czterdziestu minutach udawało się uśpić brązowowłosą na najwyżej godzinę, po której wszystko zaczynało się od nowa.

Diana była niezwykle dojrzałą małą osóbką, lecz jakby nie patrzeć wciąż była dzieckiem. Wciąż miała wiele pytań, wciąż nie wszystko rozumiała, wciąż głośno płakała, wciąż we wszystkich widziała dobro, wciąż potrzebowała rodziców.

— Diana, kochanie, proszę cię, nie płacz. — wręcz błagała Knotweed około godziny trzeciej nad ranem, krążąc z dziewczynką po pokoju wspólnym. Dodatkowym minusem było to, iż sześciolatka nie była już tak lekka, jak byłaby trzylatka-oczywiście, co sprawiało, że zielonookiej towarzyszyło uczucie odpadania rąk. — Co się dzieje? Diana, proszę cię...— jak można się domyślić, jej prośby nie były nawet brane pod uwagę przez ciemnooką. Dziewczyny nie były zbyt doświadczone w roli matek i choć próbowały już wszystkiego, nadal skutków nie było widać.
— Merlinie, co tu się dzieje...? — Do pomieszczenia weszła ubrana w coś na wzór szlafroka zaspana Bellatrix z rozczochranymi włosami. — Kto ci zrobił dzieciaka? Nie mów, że Tom?
— Tak i zdążyła już mieć sześć lat. — Odpowiedziała sarkastycznie.
— Żyjemy w świecie magii, możliwości... No i coś tam dalej. Wiesz te głupstwa mówione za każdym razem przez Dumbledore'a. Jakby nie było-proszę cię wyłącz to albo uspokój, bo nie da się spać. — Rzekła, po czym wyszła, kierując się z powrotem do łóżka.
— Gdyby to było takie proste... — Sapnęła pod nosem ze świadomością, że Black i tak jej już nie słyszy. — Widzisz Diana? Proszę cię, nie płacz już...

Nastolatka zaczynała czuć poważne zawroty głowy, a obraz zlewał jej się w plamy zmęczenia. Mimo naprawdę przyjemnego powietrza oraz tego, że Knotweed uwielbiała ten pokój, ciężko jej było się przemieszczać, mówić, a nawet oddychać.

— Święty mungu! Czy ja tu nie wysłałem Belli, żeby coś ci powiedziała? — Do pokoju wparował Tom. Wyglądał niezwykle dobrze jak na środek nocy. — Słychać ten płacz nawet u mnie!
— Rzecz pierwsza Riddle: — Zaczęła słabo brunetka, podpierając jedną ręką plecy. — Tak, Bellatrix była tu przed chwilą. Dosłownie właśnie wyszła. Rzecz druga: nie drzyj się, bo mi dodatkowo dziecko straszysz. — Nastolatek wyglądał na dość zdegustowanego.
— Oh proszę cię, to nie może być tak trudne.
— Takiś pewien? W takim razie proszę
bardzo. — Mówiąc to, dziewczyna wręcz wcisnęła mu w ręce, dziewczynkę skuloną właściwie w kłębek.
— Nie no, ale co ty robisz?
— Ja? Idę spać. Ty uspokój Diane, skoro to „nie może być tak trudne".
— Ale nie zostawiaj mnie tu! Jak wyjdziesz, to rzucę na nią Crucio!
— Będzie jeszcze bardziej płakać! — Krzyknęła, zamykając drzwi od pokoju wspólnego Althea.
— To Ava- a zresztą.

Chłopak wyglądał dość nieporadnie, z płaczącym stworzeniem na rękach, szukając wyjścia z sytuacji.

— Diana przecież jesteś taka dorosła i tak się wymądrzałaś, więc nie płacz! — Jak można było przewidzieć, na krzyk brunetka jeszcze głośniej płakała. — No cholera...

Zrezygnowany Tom rozejrzawszy się po pomieszczeniu, postanowił usiąść na kanapę, a właściwie położyć się na nią, trzymając dziewczynkę na torsie.
— Mogłabyś, powiedzieć co się dzieje? Czy to jest warte budzenia całego Slytherinu? — Riddle próbował wyciągnąć z niej jakieś informacje, głaszcząc ją po głowie.
— nie mogę, nic powiedzieć, jak jestem tutaj. Mama mi zabroniła. — Był to dosyć przełomowy moment, gdyż wreszcie udało się nawiązać z nią jakikolwiek kontakt, choć był on przerywany chlipnięciami co każde słowo.
— A wiesz może dlaczego?
— Bo mogę wszystko zmienić. A tego nikt nie chce. — chłopak szukał sensu w słowach opuszczających jej usta.
— No to czy chociaż mogłabyś, zachowywać się jak przystało na dziesięciolatkę... proszę?
— Mam sześć lat.
— Więc- więc jak możesz być w hogwarcie? — Tom spojrzał na nią podejrzliwie.
— Nigdy nie powiedziałam, że jestem uczennicą Hogwartu. — Głos ciemnookiej łamał się i był bardzo niepewny.
— Powiedziałaś, że jesteś w Slytherinie.
— CHYBA jestem w Slytherinie. Moja mama była w Slytherinie. — Chłopak w momencie wypowiadania tego zdania przez jego towarzyszkę zauważył pewien szczegół. Kolczyki zapięte na jej uszach błyszczały jadeitowym światłem.
— Diano. Czy... — zaczął nie pewnie, będąc jednak świadomym, że nią da mu to spokoju, jeśli nie zapyta. — Jak twoja mama ma na imię?
— Nic ci nie mogę powiedzieć! Ale za nią tęsknie i chce już do niej wrócić! — Dziewczynka, mówiąc to, na nowo zaniosła się szlochem, oraz na nowo mina Toma dobitnie dawała znać, iż nie jest zadowolony z obrotu sytuacji. Wiedząc jednak, że nie ma wyjścia, obejmując ją ramionami, przycisnął dziewczynkę, trochę mocniej do klatki piersiowej, jednak uważając, by nie skrzywdzić tej delikatnej istotki.
— Wiesz, ja też czasem tęsknie za moją mamą. — Diana nie poruszyła się, jednak płacz trochę ucichł, co było znakiem, że Riddlowi udało się zdobyć jej uwagę. — Tak właściwie to nigdy jej nie poznałem. To czasem trudne, bo... wiesz tak w ogóle to ja się niczego nie boje i nikogo nie potrzebuje, ale... ale czasami myśle sobie, że może miło by było móc porozmawiać z... mamą.
— Twoja mama umarła? — Bruneta zaskoczyła jej bezpośredniość, jednak jak powszechnie wiadomo, dzieci się nią cechują.
— ... Tak. Tak moja mama umarła, kiedy się rodziłem.
— To bardzo przykre.
— Z czasem nie tak bardzo. Przyzwyczaiłem się... i teraz... teraz jestem zupełnie samowystarczalny.
— Mama mówi, że każdy potrzebuje przynajmniej jednej osoby do kochania.
— Ja nie. — Nastolatek postanowił nie tłumaczyć Dianie, że nie umie czuć miłości, gdyż wiedział, iż prawdopodobnie zburzyłoby to jej
światopogląd.— Diano mogłabyś, proszę, pójść spać? Mam jutro sporo lekcji i chciałbym z nich jak najwięcej wynieść.
— Ale ty ze mną zostaniesz?
— Ja... chyba nie mogę... — Broda dziewczynki zaczęła drżeć. — Dobrze, dobrze zostanę...

Rankiem, gdy Althea zastała brunetkę, leżącą na torsie Toma, była nieźle zdziwiona, jednak stwierdziła, że to na swój sposób urocze. Zbliżała się jadnak pierwsza lekcja więc...

— Tom! Wstawaj! Spóźnisz się na lekcje!
— Merlinie kobieto...
— Nie „merlinuj" mi tu tylko podnoś tyłek z kanapy.
— Idziecie na lekcje? — Spytała cichutkim głosem Diana.
— Tak, wiesz może, czy twoja mama cię stąd odbierze? — rzekł Tom
— odbierze? O co- — Zaczęła Althea
— Wytłumaczę ci później. Więc?
— Chyba tak.
— Dobrze w takim razie zostawimy cię tutaj. Nie ruszaj się stąd.
— Okej! Miłych lekcji!
Gdy Riddle i Althea mieli już wychodzić, chłopak najwyraźniej uświadomił sobie pewien fakt.
— Ja nie mam mundurka!
— Brawo geniuszu. Idź. Czekam trzy minuty, potem idę sama.
— To sobie idź sama. — Rzucił od niechcenia.
— W takim razie masz dwie minuty.
— No dobra, już idę...

Hejka kochaniii!

Jakieś myśli po dzisiejszym rozdziale? Chętnie je poczytam jeśli napiszecie w komentarzach!

Do zobaczenia!

Destiny |Tom Riddle| Where stories live. Discover now