|Rozdział 17|

880 36 14
                                    

Ugh! Jaki ten Riddle jest irytujący! — Krzyknęła Althea padając na łóżko po skończonych lekcjach.
— Jak do tego doszłaś, Sherlocku? — zapytała Delina.
— Hej! — Knotweed podparła się na łokciach.— To że jesteś pokłócona z Chels wcale nie znaczy że możesz być dla mnie niemiła!
— Ona nie wraca już prawie cały dzień i nie było jej na lekcjach, przecież mogło się jej coś stać.
— Co miałoby się jej stać? Naprawdę Chelsea jest silna fizycznie jak i z charakteru. Poradzi sobie.
— Hm... a ty Florence? Co uważasz? — Florence siedziała na swoim łóżku gdzieś bardzo daleko od rzeczywistości. — Florence? Florence!
— Ja? Coś się stało?
— Pytałam co myślisz o tym że Chelsei długo nie ma.
— Myślę że je-
— Wróciłam! — Blocean wparowała do pokoju jakby czegoś szukając.
— Nareszcie! Tak się martwiłam — Gdy Iris chciała przytulić przyjaciółkę ta odsunęła się.
— Nie dotykaj mnie. Przyszłam po parę sukienek. — nastolatka otworzyła szafę i zaczęła wyjmować z niej sukienki których nie było tam dużo. — Za trzy tygodnie planowana jest impreza, a do tego czasu nie planuje wracać.
— J-jak to? — Rzekła Delina drżącym głosem.
— Tak to. — Dziewczyna chwyciła za klamkę. — A, i wy tez jesteście zaproszone. Niestety — ostatnie słowo wypowiedziane zostało pod nosem.
Po tym jak Chels opuściła pokój, zapadła grobowa cisza za chwile przerwana przez szloch mulatki, która moment później wybiegła do łazienki.
— Chyba pójdę jej pomóc. — szepnęła trochę do siebie trochę do Althei Florence.
— A ja... pójdę się przejść. — Rzekła zupełnie do siebie Knotweed.

Po około trzydziestu minutach spaceru wśród lekko pordzewiałych szafek, niedomytych podłóg, oraz świec Althea postanowiła zajrzeć do biblioteki. Emanowała ona pewną energią; być może wiedzą, lub spokojem, lub wspomnieniami brunetki, które jeszcze się nie zdarzyły. Lub, być może, czysto teoretycznie nastolatkę ciągnęła tam myśl, iż jest to ulubione miejsce Tom'a.

Jak można się spodziewać — był tam.

Zauważając go Althea Knotweed pomyślała zbyt wiele, zbyt sprzecznych ze sobą myśli mimo tego że chłopak siedział tak jak zwykle-daleko od innych, zbyt prosto, zbyt idealnie. Ta perfekcja zaczynała wzbudzać pewien rodzaj złości, furii, jednak pomieszanej z ekscytacją w zielonookiej. Dopiero po chwili Althea przypomniała sobie że na lekcji pokłóciła się z tym palantem jednak nie powstrzymało jej to od zbliżenia się do Riddle'a.

Ze zmniejszeniem się odległości Althea zdała sobie sprawę z tego że brunet z kimś rozmawia; a bardziej toczy monolog, lecz wciąż: nie jest sam. Niestety-szafka z książkami zasłaniała tajemniczego rozmówcę i Knotweed została wręcz zmuszona swoją ciekawością do podejścia. Nie myśląc wiele, od tylu zasłoniła oczy Tomowi.

— Avada Ke- ooo... to ty.
— We własnej osobie. — Althea zwróciła uwagę na jej cel-dowiedzenie się z kim rozmawiał brunet. Przed nim siedział około 11-letni chłopiec. — Lubisz dzieci, Riddle?
— Co? — Chłopak odwrócił się w kierunku pierwszaka. — Nie. Slughorn kazał mi wytłumaczyć mu pewien dział.
— I dlatego pomagasz mu z obroną przed czarną magią, tak?
— a ty nie masz czegoś lepszego do roboty, Knotweed?
— Nie. Może wrócimy do poprzedniego pytania?
— nie. Przeszkadzasz.
— jesteś nudziarzem, wiesz?
— Wcale nie. Zresztą nieważne, idź już sobie.
— Hej! Obraziłeś się? Przecież wiesz że żartowałam. — Tom westchnął.
— Carl, poradzisz sobie sam, prawda?
—Oczywiście! Dziękuje za pomoc... i za to że jesteś moim przyjacielem. — Riddle złapał pytające spojrzenie Althei.
— ... tak. Do zobaczenia.
— ... Czekam na wytłumaczenia. — zaczęła dziewczyna.
— No to się nie doczekasz. Co było tak ważne że musiałaś mi przeszkodzić?
— Lubisz dzieci?
— Masz mnie za jakiegoś pedofila.
— Co? Nie!
— Nieważne. Odpowiedziałem ci już na to pytanie.
— No dawaj, Tom. Naprawdę nie możesz mówić prawdy?
— okej, lubię dzieci.
— nie wyglądasz na takiego.
— Jakiego?
— Takiego co lubi dzieci.
— a jednak. wiesz, nie lubie tych wszystkich głośnych dzieci, ale niektóre przypominają mi trochę mnie, gdy byłem młodszy. Mi nikt nie pomógł i dlatego czasami nie chcę im pomagać, bo przecież to byłoby nie fair; ale potem najczęściej się łamię. Przecież to dziecko nic nie wie o mojej przeszłości, nie mogło temu zapobiec.
— Ooo, niezwykle urocze, Riddle. — rzekła z nutką sarkazmu w głosie.
— Jesteś okropna, wiesz? Pytasz mnie o coś, a kiedy już się przed tobą otwieram to bezczelnie ze mnie kpisz.
— Nie prawda! nie znam cię zbyt dobrze, więc nie wiem jak reagować na twoje niektóre zachowania.
— W takim razem masz niezwykle niewyrośnięte poczucie taktu.
— No i co ja teraz zrobię? Myślę, że zaszyje się w bibliotece tak jak ty żeby go trochę zdobyć.
— Znajdź sobie własne miejsce na zaszycie się, a po drugie mam świetne wyczucie taktu — Riddle zadarł lekko podbródek do góry.
— Zachowujesz się jak dzieciak.
— A ty jak 30-letnia, zdesperowana kobieta. Jedyne o czym gadasz to dzieci.
— Chciałabym przypomnieć że to ty pomagasz tym małym potworom na każdym kroku.
— Nie prawda!
— Prawda!
— Zdecyduj się wreszcie czego ty ode mnie chcesz, Althea! Jak jestem mało pomocny, to jestem okropny i bezduszny, jak pomagam to też jest źle!
— Nie chodzi o pomaganie lub nie! Ty po prostu nie przyznajesz się do tego co robisz!
— No tak! Przykro mi że nie jestem w stanie być dumnym z siebie gdy wszystkim nie pasuje to co robię!
— Jakim wszystkim?! Jedyną osobą która w ogóle z tobą rozmawia jestem ja!
— Dokładnie! Jesteś dla mnie-
— ...Wszystkim...?

Zapadła przytłaczająca i magnetyczna cisza. Zdawała się ona przyciągać do siebie wszystkich i wszystko. Była gęsta, nieprzerwana, jak guma ciągnęła się pomiędzy starymi książkami, meblami, wspomnieniami jak i pomiędzy dwojgiem nastolatków stojących przed sobą, wpatrujących się w w siebie nawzajem nie pojmując ile znaczy to drugie dla tego pierwszego. Tom odwrócił się i zaczął zmierzać do wyjścia.

— Jedyne co robisz to uciekasz! — Krzyknęła za nim Knotweed. Chłopak spojrzał w jej kierunku i rozglądając się przeciągle skierował się szybkim krokiem w jej stronę.
— A co według ciebie mam zrobić, hm? No powiedz Altheo! W końcu tyle wiesz o cierpieniu, prawda? Rola bohatera ratującego wszystko musi być wykańczająca! Dobrze, że to ty ją otrzymałaś, a nie jakaś tam osoba, która stara się walczyć ze swoim okropnym charakterem! Może powinienem obarczyć wszystkich tym co czuje!? Jedynym problemem jest to, że moimi „wszystkimi" jesteś ty, Altheo Knotweed, a ty, jesteś zbyt delikatna, zbyt krucha żebym mógł kazać ci cierpieć moje wspomnienia i obawy! Dlatego bądź tak łaskawa choć raz racz się zamknąć i nie kazać mi walczyć z przeznaczeniem tego który nigdy nie pokocha, bo to tak cholernie trudne, udawać, że na nikim mi nie zależy gdy tak naprawdę chcę wreszcie coś poczuć, płakać, cierpieć, kochać... być nieperfekcyjnym. I wiesz co? Ty mi na to pozwalasz; albo pozwalałaś? Nie wiem. Właściwie to ty też zawsze mnie wyśmiewasz, ale jednak, z tobą... jestem wolny. — Dziewczyna poczuła pewnego rodzaju smutek.
Pare chwil zabrało jej by zrozumieć, że również pokochała Riddla jednak gdy podświadomość podsunęła jej, że właśnie osiągnęła zamierzony cel misji cała magia chwili wyparowała.
Nie chciała o tym myśleć.
Tom był dla niej tak ważny.
Trudno.
Już nie ma odwrotu.
Althea zaczęła zbliżać się do pocałunku.
— Nie, Altheo. Zbyt wiele dla mnie znaczysz, abym pozwolił ci mnie kochać.
— Pozwoliłeś mi na to już dawno. — Szepnęła Knotweed wspinając się na palce, jedną ręką obejmując nieśmiale szyje bruneta, a drugą kładąc na jego żuchwie, jakby zahaczając o ciemne loki chłopaka. On natomiast ułożył obie swoje ręce obejmując jej talie; czuł jej ciepło, ogrzewał się nim.
Wszystko działo się instynktownie bo para nastolatków była zapatrzona w swoje oczy, tonąc w nich, obserwując w nich swoje odbicie, odczytując ich historie.

Ten moment zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Riddle przeciągle ścieśnił uścisk przyciągając jeszcze bliżej do siebie dziewczynę, oraz wreszcie delikatnie dotykając jej ust.
Althea czuła jakby się unosiła, jakby motylki w jej brzuchu wzbiły się do lotu i ciągnęły ją za sobą. Zapomniała o misji, o celach, powodach, zadaniach, korzyściach lub stratach; w tamtym momencie chodziło tylko o nią i Toma. Jego usta były zimne, jak reszta jego ciała zresztą; był spokojny jednak balansował na linii spłoszenia się i ponownej próby ucieczki. Próby, ponieważ Knotweed nie pozwoliłaby mu odejść. Nastolatka, świetnie czuła jego przyspieszone bicie serca i zastanawiała się w rytm czego ono bije.

Riddle wreszcie odrywając się od zielonookiej by zaczerpnąć powietrza odsunął ją lekko.

— Nigdy więcej tego nie rób.
— Ale, kocham cię Tom. — zachowywała się jak mała, naiwna dziewczynka. Ta myśl bardzo jej przeszkadzała.
— To nic dobrego. — Brunet położył jej obie ręce na ramionach.
— W takim razie cię nienawidzę. — Rzekła nastolatka lecz każdy kto byłby świadkiem wypowiedzenia tego zdania byłby pewny że w jej oczach było to tylko powtórzenie tych dwóch magicznych słów.
— ja ciebie też nienawidzę. — Odpowiedział w dokładnie ten sam sposób Tom Riddle-ten który miał nigdy nie kochać.

Hejk-

ALE PROSZĘ SIĘ NA MNIE Z NOŻAMI NIE RZUCAĆ, JA WIEM ZE TROCHĘ UMARŁAM ALE- dobrze, od początku.

Hejka!

Nie było mnie długo, nie mam żadnego wytłumaczenia, No chyba ze satysfakcjonuje was: „trudny rozdział do napisania"

Jakby nie było wreszcie doczekaliście się spełnienia TomxAlthea także to chyba dobrze

~1425~

!ROZDZIAL NIESPRAWDZANY!

Destiny |Tom Riddle| Where stories live. Discover now