Rozdział XVIII

131 16 6
                                    

22 grudnia 2019 roku, Starling City

   Jestem najpopularniejszą narkomanką w całej Akademii, mimo, że w życiu niczego nie wypaliłam, nie wzięłam, nie wciągnęłam. Nigdy nie byłam na haju. Nigdy nie byłam pijana. Nigdy nie zapaliłam. Ale sąd skazał mnie na trzy miesiące prac społecznych i te idiotyczne spotkania anonimowych narkomanów co tydzień. Ale wszystko to było lepsze od prawdy. Nawet wmówienie lekarzom, szkole i ławie przysięgłych, że jestem ćpunką, która w jednym z napadów narkotykowego głodu złamała nauczycielce, zajmującej się odwykiem uczniów, żebra i wpędziła ją w śpiączkę farmakologiczną. Nie byłam poczytalna przez moje uzależnienie, więc jeśli się od niego uwolnię wszystko się ułoży i nikogo więcej nie skrzywdzę. Przecież nie jestem szalona. Jestem tylko narkomanką. Jestem tylko uzależniona od trucia własnego organizmu dla jednej błogiej chwili wytchnienia od koszmarnej rzeczywistości. Jestem tylko kolejną zagubioną nastolatką w fazie buntu. Wszystko mi przejdzie. To nic takiego. To tylko zabijanie siebie na własne życzenie. Profesor Poles i tak niczemu nie zaprzeczy. Nikt nie dowie się o bliznach. Nikt nie usłyszy o czym naprawdę rozmawiałyśmy. Nikt nie zaprzeczy temu kłamstwu. Dopóki się nie wybudzi... Dopóki całe to głupie bajdurzenie o dragach nie zostanie zastąpione przez obłęd, przemoc i zbrodnie, które ciągnę za sobą wszędzie i zawsze jak łańcuchy, do których klucz dawno przepadł. 

-Czy ktoś chciałby coś powiedzieć? - wyrwał mnie z ponurych rozmyślań głos szczupłej szatynki o zielonych oczach ukrytych za kocimi oprawkami. Miała może z trzydziestkę, ale wyglądała jakby była niewiele lat starsza ode mnie. Spojrzała w moją stronę. - Może ktoś, kto jest z nami po raz pierwszy? - zwróciła się do mnie i dwójki ludzi, siedzących obok mnie w ostatnim rzędzie na czarnych plastikowych krzesłach, które do złudzenia przypominały mi poczekalnię do gabinetu medycznego na posterunku policji. Popatrzyłam na dziewczynę siedzącą obok mnie. Wyglądała jakby urwała się z koncertu metalowego. Fioletowy irokez na jej głowie i srebrny kolczyk w nosie przywodzący mi na myśl te, które widuje się u krów oraz mocny, gotycki makijaż były w moim odczuciu aż śmiesznie przewidywalne po kimś biorącym heroinę. Mężczyzna po mojej lewej był jej kompletnym przeciwieństwem. Liczący sobie nie więcej niż trzydziestkę, w znoszonej tweedowej marynarce z ulizanymi kasztanowymi włosami oraz pociągłą twarzą i rozbieganymi piwnymi oczami, rozpaczliwie przyciskał do siebie swoją zniszczoną aktówkę, jak gdyby ktoś miał mu ją za chwilę ukraść. Żadne z nich nie rwało się do wyjścia na niewielki podest i powiedzeniu o sobie paru słów. Kobieta w kocich oprawkach utkwiła swoje spojrzenie na mojej twarzy. - Może ty? 

-Nie mam wiele do powiedzenia. Kocham narkotyki jak wszyscy tutaj. To lepsze niż ten zepsuty świat, w którym wszyscy żyjemy. - skłamałam jej w żywe oczy, wzruszając ramionami z obojętnością. Kobieta pokręciła głową z rozbawieniem, jak gdybym była przedszkolakiem, który odpowiedział, że dwa plus dwa to pięć. 

-Jak masz na imię? - spytała, zapewne usiłując na mnie jakiejś taktyki na opornych nastoletnich ćpunów, której nauczyła się na kursie wieczorowym psychologii. Westchnęłam. I tak musiałam tu spędzić dwie godziny tygodniowo przez pół roku, więc może jak będę milsza, to szybciej dadzą mi spokój. 

-Cinnis. A pani? - odparłam, kobiety jednak nie zraziło moje pytanie. Wydawało się, że niemal sprawiło jej satysfakcję, a może nawet i przyjemność.

-Mów mi Venice, jak wszyscy tutaj. - odpowiedziała z uśmiechem, przetaczając wzrokiem po sali. Niektórzy odwzajemnili jej uśmiech. Wydawał się szczery. Szczerość... W dzisiejszym świecie to prawie, że relikt.

-Dobrze Venice. To w ogóle twoje prawdziwe imię, czy każdy ma tu jakiś pseudonim? 

-Obawiam się, że jest prawdziwe. Moi rodzice zakochali się w Wenecji*. Nic co tu powiesz, co ktokolwiek zdecyduje się tu wyznać nie opuści murów tej sali. - odparła ciepłym tonem głosu, który sprawiał, że miało się ochotę wyznać jej wszystko, sprawiał, że czuło się, że w tej zimnej sali jest się tylko z nią i ona jest tutaj tylko po to by cię wysłuchać. 

-A co jeśli ktoś opowie tu o morderstwie, o zbrodni, o kradzieży? To także pozostanie tajemnicą? - zapytałam, już widząc jej szok, jej niedowierzanie, że o to pytam. Ale to ona zaszokowała mnie.

-Oczywiście. Wszystko co się tutaj powie automatycznie staje się poufne i nie może zostać w żaden sposób prawnie wykorzystane przeciwko osobie, która podzieliła się tutaj takimi informacjami. To bezpieczna przestrzeń, w której nikt nigdy cię nie oceni, nie potępi, ale wesprze. - odparła spokojnie, a parę osób pokiwało głowami. 

-A co młoda? Jesteś morderczynią? - zaśmiał się mężczyzna w drogim garniturze w średnim wieku, siedzący rząd wcześniej. Powiedz mu, powiedz im wszystkim... Niech zniszczą ich własne postanowienia i zasady... Pokaż im chaos krwawy uśmieszku... pokaż im prawdziwe szaleństwo...

-Tak. - odpowiedziałam nim neurony przekazały moim mięśniom taki zamiar. Cholera jasna. Lucy, w co ty znowu brniesz? Mężczyzna wybuchł szyderczym śmiechem.

-Jasne kurwa, a ja nie oszukuję w podatkach! Dobre to! Muszę przyznać, że dawno tak się nie ubawiłem młoda! A kto niby jest twoją ofiarą co, dziewczynko? - wykrzyknął rechocząc tak obrzydliwie jak te odrażające sługusy, którymi otaczał się ten cholerny, zielonowłosy potwór. 

-Proszę bez takich panie Forbes. Każdy ma prawo do wyznania swojej prawdy. - zrugała mężczyznę Venice. Po czym zwróciła się do mnie. - Możesz nam o tym opowiedzieć Cinnis?

-Cinnis... wiecie co znaczy to imię? - zapytałam, widząc przed oczami chaos, krew, ciemność i drogę bez powrotu. Przeciąg w sali zrobił się nie do zniesienia, a świszczący zimowy wiatr przywoływał duchy przeszłości, których nie chciałam nigdy więcej usłyszeć. Moje wnętrzności związały się w ciasny supeł, a szkarłat w żyłach zamarzł. Powiedz im. Powiedz im wszystko Lucy. Ciekawe czy będą potrafili nie oceniać... Wzięłam głęboki wdech, ale nim zdążyłam ponownie otworzyć usta, zrobił to ktoś inny.

-Popiół. Po łacinie. - bezbłędnie odpowiedział wysoki mężczyzna, spokojnym, wyprutym z jakichkolwiek emocji głosem. Po czym spojrzał na mnie, a mnie zamurowało, gdy spojrzałam w te oczy, z których spoglądała na mnie złamana dusza dobrego człowieka. - Choć nie jest to chyba twoje pierwsze imię, prawda? - zapytał, a po moich policzkach spłynęły słone łzy. Boże, co ty robisz ze swymi wiernymi sługami? Boże co ty robisz z dobrymi ludźmi? Boże, cośmy zrobili z tym światem? 

-Nie. Nie jest. - odparłam łamiącym się głosem, dławiąc się łzami. Wydało mi się, że z sali nagle zniknęli wszyscy ludzie. Teraz byliśmy tu tylko my dwoje. Tylko my dwoje w tym okrutnym świecie. Tylko my dwoje na tym samym brunatno-szarym dnie. Tylko my dwoje tak samo zniszczeni przez to infernalne monstrum w fiolecie. 

-Ale popiół, Cinnis jest poetyckie i bardzo Ci pasuje... Lucy. - odrzekł głosem tak obojętnym, tak pozbawionym jakiegokolwiek emocjonalnego zabarwienia, że słuchanie go sprawiało mi niemal fizyczny ból. Otarłam łzy wierzchem dłoni. Została na niej czarna smuga od tuszu do rzęs. Czarna smuga do złudzenia przywodząca na myśl rozmyty popiół...

-Dziękuję. - odparłam, chcąc krzyczeć w niebiosa co Bóg uczynił, co on do wszystkich kręgów piekielnych z nim zrobił, jak mógł do tego wszystkiego dopuścić. Dlaczego pozwolił zniszczyć dobrego człowieka?! Przecież to wymierający gatunek w tym brutalnym, pełnym rozpaczy świecie. Przecież to właśnie to czym pragnął byśmy wszyscy byli. Przecież to potworna hipokryzja! Ale zamiast tego wyszeptałam jedynie łamiącym się głosem. - Dziękuję Henry**.

*Venice - ang. "Wenecja"
** Henry - bohater z drugiej cz. "Lose your mind!", lekarz, który odratował Lucy podczas jej przetrzymywania na Syberii przez Jokera, zdołał uciec dzięki pomocy Lucy, ale jego rodzina została brutalnie zamordowana przez jej ojca. ( Tak jakby ktoś nie pamiętał, bo tą cz. piszę już drugi rok, dzięki mojej wspaniałej ilości czasu wolnego xd)

Madness always returnWhere stories live. Discover now